Czy temat imigracji jest dzisiaj „paniką moralną”, jak twierdzi w swoim bardzo ciekawym tekście Mikołaj Pisarski, były prezes Instytutu im. Ludwiga von Misesa? Błędnie można tak uważać, bo pozornie wydają się istnieć po temu przesłanki, ale tak nie jest. W tej kluczowej sprawie Mikołaj się myli.
Nie będę streszczał w całości jego tekstu. Zdanie autora szanuję – to uczciwy libertariański pogląd, moim jednak zdaniem w większości błędny. W większości, jednakże nie w każdym punkcie i dlatego zacznę od wskazania, w których miejscach Pisarski ma moim zdaniem rację.
Przede wszystkim ma rację tam, gdzie przestrzega przed skutkami nadmiernej i godzącej w sprawa obywatelskie aktywności państwa, chcącego uporać się z problemem wyczytywanym przez polityków z emocji społecznej. Ta zaś, jak to emocjami, faktycznie bywa przesadzona. Tutaj Mikołaj ma bezwzględnie rację i tego po prostu trzeba pilnować. Szczególnie że mieliśmy i mamy całe mnóstwo panik moralnych, dokładnie wypełniających definicję przedstawioną przez Stanleya Cohena, przywoływanego przez Pisarskiego. Klasycznym przykładem takiej paniki moralnej są choćby kwestie rzekomego rosnącego alkoholizmu Polaków czy rzekomo straszliwego stanu bezpieczeństwa na drogach. W obu tych przypadkach mamy też wskazywany przez Pisarskiego mechanizm reakcji urzędników i polityków, którzy wobec nastrojów społecznych uważają, że muszą robić „coś”, przy czym to „coś” okazuje się niezmiennie niemądrą, paternalistyczną i przede wszystkim nieopartą na jakiejkolwiek rzetelnej analizie biegunką legislacyjną.
Wesprzyj nas już teraz!
W przypadku problemu imigracji grozi nam, że choć – jak twierdzę – nie jest to przypadek paniki moralnej, lecz uzasadnionego sprzeciwu obywateli, wciąż możliwa jest reakcja taka jak przy panikach moralnych właśnie. Wciąż możliwe jest, że państwo postanowi działać, uderzając w prawa własnych obywateli, w ich prywatność i wolność. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że polskie państwo tak właśnie podchodzi do większości spraw. (Dlaczego – to już temat na inne rozważania.) Tego trzeba pilnować i temu bez wątpienia trzeba się przeciwstawiać. Sądzę, że w tym punkcie pomiędzy mną a Mikołajem nie ma rozbieżności.
Podobnie zgodziłbym się z Pisarskim także co do tego, że nie można pozwolić na pojawienie się oddolnej anarchii, z tym jednakże zastrzeżeniem, że wyręczanie nieskutecznego państwa przez obywateli nie jest jej przejawem – wręcz przeciwnie, jest przejawem pozytywnej samoorganizacji społeczeństwa. Gdybyśmy zaś poszukali przykładów w kraju, gdzie taka samoorganizacja stanowiła historycznie jego fundament, czyli w USA, okazałoby się, że czasami może się ona nawet przeciwstawić strukturom państwa, a nie tylko je zastępować. I będzie to w pełni uzasadnione na gruncie praw, jakie przysługują obywatelom. Ale to oczywiście w USA, my mamy własną tradycję prawną i obywatelską.
Muszę natomiast wskazać trzy fundamentalne punkty, które powodują, że gdy idzie o temat imigracji jako rzekomej paniki moralnej, zdecydowanie się jednak z Pisarskim nie zgadzam. To punkty, których w swoim rozumowaniu Mikołaj nie bierze pod uwagę przez przeoczenie lub w powodów doktrynalnych je odrzuca.
Punkt pierwszy to podstawa prowadzenia przez państwo jakiejkolwiek polityki migracyjnej. Pisarski, zgodnie zresztą z założeniami libertarianizmu, odmawia uznania, że państwo ma prawo w tym wypadku stosować swego rodzaju odpowiedzialność zbiorową. Chciałby widzieć każdego obcokrajowca indywidualnie – tyle że tak polityki migracyjnej robić się nie da. Mowa oczywiście o polityce migracyjnej, w ramach której wpuszczamy do kraju lub nie wpuszczamy ludzi legalnie do nas przyjeżdżających, bowiem osoby próbujące dostać się do kraju nielegalnie to całkiem inna bajka. Nielegalnie imigranci powinni być traktowani jak przestępcy i po prostu wydalani z Polski możliwie szybko.
Otóż polityka migracyjna z samego swojego założenia musi brać pod uwagę średnie z poszczególnych grup imigrantów. Średnią przestępczości, średnią wykształcenia, średnią kulturowej bliskości. Jeżeli w przypadku danej grupy parametry te wypadają źle – jak to jest w choćby przypadku Pakistańczyków czy obywateli krajów Ameryki Łacińskiej, gdzie współczynnik przestępczości jest wyjątkowo wysoki – wnioski będą dotyczyły całych grup obcokrajowców, niezależnie od tego, że z pewnością znalazłyby się wśród nich osoby o innych cechach i niestwarzające problemów. I tak, jest to swego rodzaju odpowiedzialność zbiorowa, ale inaczej się nie da. Polityka imigracyjna musi operować na takich właśnie kwantyfikatorach.
Tu zdarzają się paradoksy. Na przykład Wenezuela, której obywatele popełnili już w Polsce co najmniej kilka brutalnych przestępstw na czele z zabójstwem 24-letniej Klaudii w Toruniu, we wszystkich dostępnych rankingach przestępczości zajmuje miejsca w ścisłej czołówce, a w wielu miejsce pierwsze – w zależności od metodologii. Tymczasem obywatele Wenezueli (także Kolumbii, Hondurasu, Gwatemali) mają do UE wjazd bez wiz na czas do trzech miesięcy na podstawie umowy Unii z tymi krajami. Polska ma tu zatem niestety poniekąd związane ręce, ale pojawia się pytanie, dlaczego Bruksela kompletnie ignoruje fatalne wskaźniki przestępczości tych państw i nie uzależnia utrzymania umów właśnie od nich. Możemy natomiast oczywiście wyciągać wnioski w kontekście wiz pracowniczych i tu sprawa jest prosta: obywatele kraju z tak gigantycznymi wskaźnikami przestępczości jak Wenezuela czy niewiele lepsza Kolumbia po prostu nie powinni takich wiz do Polski dostawać. Kropka.
Drugi czynnik, którego Mikołaj wydaje się nie brać po uwagę, to czynniki kulturowe i tożsamościowe. Społeczeństwo monoetniczne, w którym podstawę mechanizmów społecznych stanowi wspólnie dzielony i rozumiany system odniesień kulturowych oraz historycznych – a takie było społeczeństwo polskie – funkcjonuje znaczenie lepiej niż społeczeństwo multikulturowe, w którym znacząca część osób jest kompletnie spoza tego układu odniesień. I tu istotny jest czynnik liczbowy – znów nieobecny w rozważaniach Mikołaja. W przypadku imigracji i wynikających z niej procesów społecznych możemy mówić o progach liczbowych, od momentu przekroczenia których mechanizmy monoetniczne się rozpadają. Bardzo trudno te progi precyzyjnie zdefiniować, ale na podstawie doświadczeń innych państw możemy ze stuprocentową pewnością orzec, że one istnieją. Wystarczy porównać stan państwa francuskiego w latach 60. XX w. i obecnie. Gdzieś w tym okresie próg nasycenia mniejszością arabską i muzułmańską został przekroczony. W wielu miejscach struktury państwa francuskiego po prostu przestały działać lub przynajmniej przestały działać w sposób skuteczny i pożyteczny dla państwa oraz jego obywateli (szczególnie tych oryginalnych).
Można by się tutaj zagłębić w dokładną klasyfikację wspomnianych czynników kulturowych, ale zajęłoby to zbyt dużo miejsca. Wskażę tylko przykładowo dwa z nich.
Pierwszy to religia. Islam jest niekompatybilny z europejskim systemem wartości, opartym na tradycji antyku i chrześcijaństwa. Po prostu – tu nie mają sensu żadne dalsze rozważania. Oczywiście można by wchodzić w detale, wskazując, że Rzeczpospolita miała od wieków obywateli wyznania muzułmańskiego – polskich Tatarów. Faktycznie – i była to mniejszość bezproblemowa. Ale też kompletnie niereprezentatywna dla problemu, przed jakim stajemy. Wieki współistnienia w ramach Rzeczypospolitej spowodowały, że niekompatybilność islamu tutaj właściwie nie występuje, a mówimy o niewielkiej grupie.
Można by również wejść w detale, wskazując, że istnieją dzisiaj odłamy islamu bardziej i mniej wojującego – ale to w ogóle nie powinno być nasze zmartwienie. Przy kształtowaniu polityki migracyjnej mamy pełne prawo brać pod uwagę duży kwantyfikator: islam jest systemem niekompatybilnym z naszymi wartościami, a nawet jest im zwyczajnie wrogi. Wpisane jest w niego agresywne zajmowanie przestrzeni społecznej i kulturowej. Wniosek powinien być jasny: Polska absolutnie nie może dopuścić do tego, żebyśmy choćby zbliżyli się do wspomnianego krytycznego progu liczby muzułmanów przebywających w Polsce w celach nieturystycznych. Tyle że tu potrzebna jest odwaga polityczna i jasne zdefiniowanie islamu jako czynnika po prostu wrogiego naszemu porządkowi cywilizacyjnemu.
Drugi czynnik to porządek prawny w państwach pochodzenia. Część imigrantów – przy czym to akurat dotyczy raczej tych nielegalnych – pochodzi z państw upadłych, gdzie nie funkcjonują administracja ani prawo. To ludzie przyzwyczajeni na co dzień do działania poprzez przemoc i siłę. Oczywiście nie wszyscy, ale znaczna ich część. I znów: Polska nie musi tutaj wchodzić w detale. Imigranci z tego typu krajów (Somalia, Erytrea itp.) nie powinni być w naszym kraju przyjmowani.
Wreszcie trzecia, absolutnie fundamentalna kwestia, której Pisarski pod uwagę nie bierze: potężny katalog doświadczeń krajów, które imigracji nie wyhamowały w odpowiednim momencie. I to jest właśnie podstawowy argument przeciwko twierdzeniu, że mamy do czynienia z paniką moralną. Ten termin zakłada bowiem, że zagrożenie w istocie albo nie istnieje, albo jest radykalnie przecenione. W wypadku niekontrolowanej imigracji tak nie jest. Pokazuje to doświadczenie ogromnej grupy państw, wśród których można wymienić Niemcy, Francję, Wielką Brytanię, Holandię, Szwecję – na ich przykładzie widać, że podnoszenie alarmu post factum właściwie nie ma już sensu. Polska reakcja na sprawę imigracji jest wręcz wzorcowa i znakomita właśnie dlatego, że uwzględnia negatywne doświadczenia wszystkich tych krajów, które długo łudziły się, że imigracja nie jest zagrożeniem, oraz dlatego, że jest wyprzedzająca. Tu, jak mi się wydaje, Mikołaj popełnia największy błąd. Przytaczając na przykład statystyki przestępczości, argumentuje, że teraz nie istnieje poważniejszy problem z przestępczością imigrantów. Nawet gdyby tak było (a nie jest), to reakcja w momencie, gdy on się już pojawi, byłaby spóźniona. W tej właśnie sprawie koniecznie trzeba reagować zanim zostanie przekroczony próg krytyczny.
Tu na marginesie słowo wyjaśnienia w sprawie statystyk przestępczości.
Po pierwsze – drobiazgowe policyjne statystyki pokazują, że niektóre grupy (np. Kolumbijczycy) byli w tych zestawieniach przez lata nieobecni, po czym nagle pojawiają się masowo jak na liczbę przebywających w Polsce osób. Mniej istotne jest, jakie przestępstwa popełniają (w tym przypadku to akurat głównie prowadzenie pod wpływem alkoholu), bardziej – że nagle dodają swoją przestępczość do ogólnej statystyki.
Po drugie – policyjna statystyka (omawiałem ją w jednym ze swoich wideoblogów) dzieli przestępstwa obcokrajowców zgodnie z artykułami kodeksu karnego. Tymczasem w kategorii na przykład rozboju może się mieścić zarówno rozbój „zwykły”, jak i wyjątkowo brutalny. Nawet policja nie ukrywa, że problemem jest nie tyle sama liczba przestępstw, co ich brutalność oraz trudności, jakie stwarza skuteczne ściganie i prewencja w przypadku obcokrajowców. Jeśli zaś policja ma problemy z infiltracją, prewencją i ściganiem przestępstw obcokrajowców – to nawet, gdyby w relacji do liczby osób ich odsetek był niższy niż wśród Polaków, już samo to byłoby argumentem za ograniczenie imigracji. Można by powiedzieć, że przestępstwo, któremu policji trudniej było zapobiec – z powodu pochodzenia sprawcy – należy liczyć podwójnie.
I po trzecie – to najważniejsze – każde przestępstwo popełniane w Polsce przez obcokrajowca, choćby najlżejsze, jest czynem dodatkowym. O ile nie jesteśmy w stanie wyekspediować z Polski tych Polaków, którzy gwałcą, mordują lub kradną, o tyle możemy trzymać poza naszymi granicami obcokrajowców, którzy to robią. Nie ma absolutnie żadnego powodu, żeby do przestępstw popełnianych przez Polaków dodawać jeszcze te popełniane przez cudzoziemców – i nie ma tu kompletnie znaczenia, czy w relacji do ich liczby w Polsce jest to wiele czy nie.
Pojęcie paniki moralnej – jak pisze Mikołaj – zakłada również jej ulotność i krótkotrwałość. Jest to, mówiąc po polsku, słomiany zapał. Niezależnie od tego, że nie mamy tu do czynienia z paniką moralną – problem nie jest wydumany ani nad miarę rozdęty, można by wręcz uznać, że nie da się go nadmiernie rozdąć – trzeba mieć nadzieję, że zainteresowanie nim nie wygaśnie. Fakt, że w Polsce tak silny okazuje się opór przeciwko niekontrolowanej i nielegalnej imigracji jest znakomitą wiadomością, ale musi to być opór trwały.
Na koniec zgodzę się z Mikołajem w jeszcze jednym: nie da się imigracji zablokować całkowicie i nie ma też potrzeby tego robić – jak chcieliby niektórzy. Imigrację można kontrolować – nie jest to łatwe, ale jest wykonalne nawet w warunkach kraju leżącego w środku Europy i należącego do Unii Europejskiej. Na pewno natomiast trzeba zablokować imigrację masową.
Łukasz Warzecha