W niemieckiej gospodarce brakuje 100 tysięcy kierowców ciężarówek. Transport w znacznej mierze opiera się na pracownikach z Polski i Europy Wschodniej. W przypadku konfliktu zbrojnego lub innych niepokojów zmuszających obcokrajowców do powrotu, niemieckiej branży logistycznej zabraknąć może 300-400 tys. rąk do do pracy.
– Jeśli nie uda nam się zniwelować luki 400 tysięcy kierowców, w sytuacji kryzysowej nie będziemy w stanie ani odpowiednio wspierać Bundeswehry, ani zaopatrywać ludności cywilnej – przyznał prezes Federalnego Stowarzyszenia Transportu Towarowego, Dirk Emberhardt.
Jednym z pomysłów przedsiębiorcy zaproponowanych rządowi, jest uwolnienie zawodu dla kobiet. Jak podkreślił, oznaczałoby to konieczność zapewnienia „bezpiecznych miejsc parkingowych” (Emberhardt nie wyjaśnił dlaczego) i ciężarówek wyposażonych w prysznice. Wśród propozycji znalazło się również otwarcie na kierowców spoza UE, głównie obywateli Uzbekistanu czy Mołdawii.
Imigranci mogliby jeździć na TIR-ach bez konieczności przejścia specjalistycznych kursów, wyłącznie posiadając prawo jazdy. Z kolei rezygnacja z regularnych testów kwalifikacyjnych, umożliwiłaby powrót do branży emerytowanych Niemców.
Pomysły krytykuje polska branża transportowa, posiadająca jedną z najsilniejsych pozycji w Unii Europejskiej (udział polskich kierowców w transporcie UE wynosi ok. 20 proc.). W ocenie przedstawicieli, Niemcy chciałyby przejąć dla swoich firm wykształconych w Polsce, wykwalifikowanych pracowników. Wskazują również, że obecne problemy niemieckiego transportu wynikają w znacznej mierze z wieloletnich zaniedbań, przykładowo – nadmiernie rozrośniętego rynku pośrednictwa zleceń.
Źródło: gazetaprawna.pl
PR