Kilkoro ministrów z gabinetu Donalda Tuska w trakcie czwartkowego zaprzysiężenia do wypowiadanej przez siebie uroczystej formuły dodało nadzwyczaj zobowiązujące słowa: „Tak mi dopomóż, Bóg!”. Można w tym momencie spytać: czy to kpina, czy ignorancja?
„Tak mi dopomóż, Bóg!” powiedzieli: nowy szef resortu sprawiedliwości Waldemar Żurek, a także ministrowie: rolnictwa i rozwoju wsi (Stefan Krajewski), energii (Miłosz Motyka), zdrowia (Jolanta Sobierańska-Grenda), kultury i dziedzictwa narodowego (Marta Cienkowska), sportu i turystyki (Jakub Rutnicki) oraz koordynator służb specjalnych (Tomasz Siemoniak).
Wesprzyj nas już teraz!
Wymienieni wraz z pozostałymi członkami „nowego” gabinetu Tuska firmować będą politykę proaborcyjną i pro-genderową, pozbawianie Polski reszty atrybutów suwerennościowych, wpędzanie kraju w kolejne horrendalne długi, wprowadzanie dotkliwego reżimu „Zielonego Ładu”, w tym likwidację górnictwa i tradycyjnych elektrowni, represyjną cenzurę („mowa nienawiści”), destrukcję edukacji i tym podobne działania zmierzające na krótszą czy dłuższą metę do „zwinięcia” Polski. Czyżby w tym wszystkim oczekiwaliby Bożego wsparcia?
Nieco przewrotnie można powiedzieć, że lepiej realizować agendę z piekła rodem z otwartą przyłbicą – nie wykazując, jak poprzednicy, ostentacyjnych oznak wiary na użytek kampanii wyborczej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał więc od członków obecnego rządu pobożnych deklaracji. Przeciwnie, w świetle zapowiedzi dotyczących programu „uśmiechniętej koalicji” można powiedzieć, że dla wielu, pewnie nawet większości wyborców PO i jej przystawek, takie słowa są głęboko niepożądane. No chyba, że to po prostu jawna kpina z Pana Boga. Jeśli tak, to komuś zabrakło świadomości tego, że On drwić z siebie nie pozwala i prędzej czy później pokaże lewicowo-liberalnym śmieszkom ich właściwe miejsce.
Roman Motoła