8 sierpnia Sejm przesłał do prezydenta Ustawę o zmianie ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa oraz niektórych innych ustaw. Najważniejszy punkt tej ustawy to zastąpienie w całym akcie słów „do dnia 30 września 2025 r.” słowami „do dnia 4 marca 2026 r.”. O tyle nowelizacja przedłużałaby dostęp Ukraińców do wszystkich socjalnych udogodnień, jakie przysługują także polskim obywatelom, bez rozróżnienia na obywateli Ukrainy, pracujących w Polsce i odprowadzających składki oraz podatki i tych, którzy w żaden sposób do wspólnego budżetu się nie dokładają. Jedynym bowiem kryterium jest przybycie na terytorium Polski po 24 lutego 2022 r. Faktycznie oznacza to nie tyle ustawienie Ukraińców na jednym poziomie z Polakami, co ich uprzywilejowanie.
Dziś pan prezydent ogłosił, że ustawę wetuje. Przywołał dwa zasadnicze powody. Po pierwsze – fakt, że świadczenia – nie tylko 800 plus – należą się także Ukraińcom nieodprowadzającym w Polsce podatków. Po drugie – obciążenie polskiej służby zdrowia przez ukraińskich obywateli, niedokładających się do systemu. Trudno w tym kontekście nie przywołać danych, systematycznie opracowywanych przez Kiloński Instytut Gospodarki Światowej. Według czerwcowego zestawienia Polska jest na pierwszym miejscu na świecie, gdy idzie o pomoc dla Ukrainy, wliczając pomoc dla uchodźców, w kategorii odsetka PKB (z 2021 r.): 5,45%. Na kolejnych miejscach są Estonia – 4,49% oraz Łotwa – 4,34%. USA to zaledwie 0,53%, a Niemcy – 1,36%. W liczbach bezwzględnych wyprzedziły nas jedynie USA – 114 mld euro – i Niemcy – 53,82 mld euro. Polska wydała 34,44 mld euro, czyli blisko 150 mld zł.
Do ewentualnego obalenia prezydenckiego weta potrzeba trzech piątych, czyli przynajmniej 276 głosów (przy założeniu, że wszyscy posłowie głosują). Za nowelizacją opowiedziało się 239 posłów, przeciwko było 125, 64 się wstrzymało. Klub PiS – przy niegłosującym prezesie – był podzielony: 106 posłów przeciwko, 61 się wstrzymało, za zagłosowała pani Agnieszka Ścigaj. Przeciwko był cały klub Konfederacji. Ustawę poparły w całości kluby PSL, Polski 2050 i KO (z wyjątkiem – co chyba raczej było wynikiem błędu – pani Barbary Nowackiej). Wygląda zatem, że głosów potrzebnych do obalenia ewentualnego weta zebrać się nie uda. Trudno sobie bowiem wyobrazić, aby nagle 37 posłów zmieniło zdanie, i to nie na wstrzymujące się z negatywnego, ale pozytywne.
Wesprzyj nas już teraz!
To jednak nie wszystko: pan prezydent proponuje własne rozwiązanie ustawowe, nie tylko ograniczające uprawnienia socjalne do osób w Polsce pracujących i odprowadzających składki – co wydaje się rozwiązaniem generalnie uczciwym. Karol Nawrocki postanowił zagrać podobnie, jak próbował z nim grać rząd w sprawie ustawy wiatrakowej, dokładając do niej kwestię mrożenia cen energii: do projektu ustawy dorzucił dwie odrębne kwestie. Pierwsza to wydłużenie czasu potrzebnego do uzyskania polskiego obywatelstwa z 3 do 10 lat; druga to dopisanie symboli banderowskich do listy symboli w Polsce zakazanych (chodzi tutaj głównie o przepisy karne ustawy o IPN oraz art. 256 kodeksu karnego).
Gdy idzie o obywatelstwo, sprawę reguluje ustawa z 2009 r. o obywatelstwie polskim. Trzeba jednak pamiętać, że przewiduje ona aż cztery sposoby zostania polskim obywatelem; ten, za który odpowiada prezydent RP nie jest zatem jedynym. Przypomnijmy je.
Po pierwsze – obywatelstwo można nabyć z mocy prawa między innymi wówczas, gdy jedno z rodziców ma obywatelstwo polskie. Obywatelstwo nabywają także repatrianci na mocy odrębnej ustawy.
Po drugie – obywatelstwo może zostać przywrócone na wniosek danej osoby, dotyczy to jednak wyłącznie zaszłości historycznych i ma bardzo rzadko zastosowanie.
Po trzecie – można zostać za obywatela polskiego uznanym i tutaj, jak rozumiem, będzie interweniował prezydencki projekt. Generalna zasada brzmi (art. 30 ustawy), że za obywatela polskiego uznaje się „cudzoziemca przebywającego nieprzerwanie na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej co najmniej od 3 lat na podstawie zezwolenia na pobyt stały, zezwolenia na pobyt rezydenta długoterminowego Unii Europejskiej lub prawa stałego pobytu, który posiada w Rzeczypospolitej Polskiej stabilne i regularne źródło dochodu oraz tytuł prawny do zajmowania lokalu mieszkalnego”. W niektórych zaś przypadkach wymóg jest nawet krótszy – 2 lata – jeśli cudzoziemiec co najmniej od 3 lat jest w związku małżeńskim z obywatelem polskim.
Po czwarte wreszcie – prezydent ma prerogatywę nadawania obywatelstwa polskiego. Nie ma tutaj ograniczenia, dotyczącego czasu przebywania w Polsce. Być może prezydencki projekt takie ograniczenie i tutaj zaproponuje.
Uzasadnienie pana prezydenta jest ze wszech miar rozsądne. Jak wskazał pan Nawrocki podczas konferencji, osoby otrzymujące polskie obywatelstwo będą w przyszłości decydowały o losach naszego państwa, uzyskują bowiem między innymi prawo głosu w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Obecne progi czasu przebywania w Polsce są śmiesznie niskie, zatem propozycja pana prezydenta wydłużenia ich do dekady jest nie tylko rozsądna, ale wręcz konieczna wobec zmieniającej się sytuacji imigracyjnej.
Gdy idzie o banderowskie symbole – nie zmieniam swojego stanowiska, że przepisy penalizujące propagowanie ideologii totalitarnych powinny zostać w imię wolności słowa skasowane. Również dlatego, że zbyt często są stosowane zgodnie z koniunkturą polityczną jako wybiórczy, selektywnie używany bat. Podobnie zresztą jak nieszczęsny artykuł 117 kodeksu karnego, penalizujący pochwalanie wojny napastniczej lub nawoływanie do jej rozpoczęcia.
Nie zmienia to faktu, że w kontekście, jaki mamy, istnieje nierównowaga pomiędzy traktowaniem poszczególnych symboli ideologii o totalitarnej czy skrajnie nacjonalistycznej naturze, szczególnie tych, które w przeszłości wryły się tragicznie w nasze losy. Dlatego pomysł pana prezydenta jest w tym trafiony.
Pamiętajmy, że ukraiński skrajny nacjonalizm, dziś niestety odtwarzany na Ukrainie, był wrogi Polakom i polskiemu państwu nie tylko w okresie wołyńskiego ludobójstwa. To ukraińscy nacjonaliści dokonywali w II RP terrorystycznych zamachów z zabójstwem ministra Bronisława Pierackiego na czele. To oni przyczynili się do wciągania Ukraińców do niemieckich formacji, które zaznaczyły się okrucieństwem podczas niemieckiej okupacji, takich jak 14 Dywizja Grenadierów Waffen-SS, znana bardziej jako SS-Galizien. Politycznie patronował jej przecież niesławny Ukraiński Komitet Centralny z siedzibą w Krakowie, powiązany z OUN-M (melnykowcy). „Zasługi” komitetu były tak wielkie, że w 1944 r. specjalny oddział Armii Krajowej przeprowadził w Warszawie udany zamach na dwóch członków lokalnego oddziału tegoż. Głównym celem był szef oddziału Mychajło Pohotowko, a w trakcie egzekucji zlikwidowano także jego zastępcę, Hryhorija Doroszenkę.
To dopiero początek prezydentury, ale widać, że przynajmniej na razie różni się ona ogromnie od koniunkturalizmu i strachliwości, jakie widzieliśmy za pana Andrzeja Dudy – choć pan Nawrocki ma zadanie jednak łatwiejsze, mając naprzeciwko siebie nieprzychylną władzę. Przede wszystkim jednak – i to wydaje się zasadniczą różnicą – obecny lokator Pałacu Prezydenckiego wydaje się odporny na szantaże polityczne i emocjonalne. Nietrudno przewidzieć, że za dzisiejsze weto będzie wyzywany od sojuszników Putina (zieeeeew…), a niezadowolona może być także zapatrzona w Ukrainę część generalnie sprzyjającego PiS komentariatu.
Jeżeli zaś zawetuje – zgodnie z zapowiedziami – podwyżki podatków (zarówno stawki akcyzy, jak i podatku cukrowego, są zapisane bezpośrednio w ustawach zgodnie z konstytucyjnym ograniczeniem zawartym w art. 217), będziemy słyszeć, że uderza w zdrowie i trzeźwość Polaków. Wygląda jednak na to, że nowy prezydent jest na tego typu demagogię odporny. I to daje nadzieję na inny rodzaj prezydentury niż ten, jaki oglądaliśmy przed 6 sierpnia.
Łukasz Warzecha