Europa umiera. Dzieci rodzi się coraz mniej, przybywa tylko imigrantów. Sytuacja jest podobna do antycznego Rzymu – kryzys wydaje się być przemożny. Są jednak ludzie, którzy nie chcą się z tym pogodzić – to znaki nadziei. Czy to wystarczy? Nad tym pytaniem pochyla się irlandzka publicystka, Niamh Uí Bhriain.
Europa – przekonuje pisze Niamh Uí Bhriain na łamach portalu „Gript”- umiera na naszych oczach, zupełnie tak, jak niegdyś Imperium Rzymskie. Demografia kontynentu wygląda dramatycznie: od 2012 roku w Unii Europejskiej liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń, a jedynym czynnikiem, który równoważy ubytek, pozostaje masowa imigracja…
W 2024 roku napłynęło 2,3 mln migrantów, podczas gdy wskaźniki dzietności wszędzie są daleko poniżej poziomu zastępowalności pokoleń. Towarzyszą temu wysokie statystyki aborcji i społeczna akceptacja modelu życia, w którym rodzina i dzieci jawią się jako przeszkoda w realizacji osobistych ambicji.
Wesprzyj nas już teraz!
Autorka zauważa, że Europa utraciła nie tylko wolę życia, ale także przywiązanie do wartości, które przez wieki cementowały jej cywilizację. „Stara Europa zniknęła lub szybko zanika: przyszłość, jak się wydaje, należy do pozbawionych korzeni, przemijających sił roboczych i korporacji nieustannie zmieniających się w pogoni za arbitrażem podatkowym oraz do kurczącego się rynku plastikowych, błyszczących, pustych doświadczeń i stylów życia, na które większość ludzi wkrótce nie będzie mogła sobie pozwolić. Kościoły pustoszeją, a budowane są meczety. Rolnictwo jest porzucane, a nasza starzejąca się populacja w coraz większym stopniu – i celowo – uzależnia się od zagranicznej produkcji żywności” – podkreśla.
Zdaniem publicystki oczywiste są konsekwencje ekonomiczne: powolny wzrost gospodarczy, krach systemów emerytalnych, przeciążenie ochrony zdrowia, dramatyczne problemy związane z opieką nad starzejącym się społeczeństwem i spadek innowacyjności.
Autorka sądzi, że to właśnie tak, jak w antycznym Rzymie: w końcu jednym z czynników erozji Imperium był niski przyrost naturalny. Już Oktawian August dostrzegał zagrożenie i próbował przywracać znaczenie małżeństwa i rodzin wielodzietnych, oferując prawne i finansowe zachęty. Jednak nie przyniosło to rezultatu – zmiany kulturowe okazały się zbyt silne.
Autorka odwołuje się do teorii „biohistorii” australijskiego badacza Jima Penmana, według którego dobrobyt i epigenetyczne zmiany w populacjach prowadzą do osłabienia charakteru, spadku dyscypliny, niechęci do wysiłku, zaniku religijności i więzi społecznych. W Rzymie miało to skutkować dekadencją, a następnie upadkiem i nadejściem wieków ciemnych. Zdaniem Penmana Zachód przechodzi dziś podobny proces, tyle że znacznie szybciej.
Mimo pesymistycznych prognoz Niamh Uí Bhriain wskazuje, że są przykłady odwrotu od takiego fatalnego trendu. Zwraca uwagę politykę prorodzinną rządu Węgier oraz doświadczenie amerykańskiej firmy Gravity Payments, której prezes radykalnie podniósł płace pracownikom. W tej firmie efektem było nie tylko zmniejszenie zadłużenia i wzrost liczby właścicieli domów, ale także… dziesięciokrotny wzrost liczby narodzin wśród zatrudnionych. Podobne wnioski wysnuto z doświadczeń pandemii, gdy praca zdalna ułatwiła kobietom decyzję o macierzyństwie.
Dodajmy, że na Węgrzech dzietność jest nadal poniżej progu zastępowalności pokoleń, jakkolwiek wyraźnie wyższa, niż w Polsce – 1,51 na Węgrzech w 2023 roku wobec 1,16 w Polsce. Uwaga! W 2024 roku dzietność wyniosła w Polsce 1,099. Jesteśmy prawie najgorsi na świecie pod względem liczby rodzących się dzieci…
Ostateczny wniosek jest według publicystki portalu „Gript” niejednoznaczny: może jest tak, że Europa znalazła się na równi pochyłej, której finałem będzie los podobny do upadku Rzymu. Z drugiej strony, być może ratunkiem okażą się te środowiska, które nie porzuciły tradycyjnego modelu rodziny i zachowały wolę życia. Czas pokaże, uważa.
Źródło: gript.ie
Pach