12 września 2025

„Triumf serca”. Światło w ciemności

(Źródło: YouTube/Rafael Film - TRIUMF SERCA | OFICJALNY ZWIASTUN)

12 września na ekrany polskich kin wejdzie film pt. „Triumf serca”. Nie jest to pierwsze dzieło o Ojcu Maksymilianie Kolbe. Wiemy już, że nie jest też ostatnie – niedługo rozpoczną się zdjęcia do kolejnego. Jest to jednak pierwszy amerykański film o kanonizowanym w 1982 r. franciszkaninie.

Anthony D’Ambrosio – reżyser i scenarzysta „Triumfu…” ma włoskie korzenie, ale mieszka w USA, gdzie staje się znany jako wszechstronny twórca filmowy. Postacią Ojca Maksymiliana zainteresował się głębiej, kiedy sam znalazł się w sytuacji zagrożenia życia wskutek ciężkiej choroby i wynikających z niej powikłań. Podczas długich, nieprzespanych nocy, w cierpieniu i zwątpieniu, Święty stał się dla niego przewodnikiem na drodze przez ciemną dolinę. Odizolowany od normalnego życia artysta prowadził z nim wewnętrzny, osobisty dialog, niczym z drugą żywą osobą, która również zaznała fizycznego cierpienia. D’Ambrosio powiedział wprost, że „jego historia pozwoliła mi wrócić do życia”.

Bliskość duchowa z Ojcem Maksymilianem wprowadziła reżysera również w uniwersum polskiej historii, szczególnie w okresie II wojny światowej, która była dla nas – Polaków prawdziwą Via Dolorosa. „Kultura polski ma w sobie coś głęboko poruszającego i tajemniczą niezachwianą nadzieję” – powiedział. Tak głębokie przeżycie polskiego losu – bardzo rzadko spotykane w świecie anglosaskim – pozwoliło mu w pełni zrozumieć postawę Maksymiliana Kolbego, ukształtowanego przez polską wiarę i kulturę. Skłoniło również do stworzenia filmu fabularnego o ostatniej drodze Ojca.

Wesprzyj nas już teraz!

W Hollywood nie ma przestrzeni dla tego rodzaju filmu – jak sam stwierdził. Nakręcił więc film krótkometrażowy o przedsięwzięciu, napisał scenariusz do wersji pełnometrażowej i zaprezentował to niezależnym darczyńcom zwracając się o pomoc w produkcji dzieła. Określił przy tym, że jest to „misja ratowania kultury, która zboczyła z właściwej drogi”. Takie przekonanie żywi wiele osób, czego kolejnym dowodem są właśnie liczne donacje dokonane  na film, bez udziału wielkich wytwórni filmowych.

Film był kręcony z myślą głównie o widzu amerykańskim, dlatego w napisach początkowych znalazły się podstawowe informacje o niemieckiej inwazji na Polskę w 1939 roku i początkach obozu w Auschwitz. To niezwykle ważne ze względu na sukcesy niemieckiej polityki historycznej, zacierającej fakty i przerzucającej odpowiedzialność za okropieństwa tamtych lat na narody Europy Środkowej. Pamiętajmy również, że z każdym rokiem oddalającym nas od tamtych wydarzeń zmniejsza się niestety wiedza historyczna o nich. W filmie mydlenia oczu nie ma. Jest jasne jakiej narodowości jest personel obozu a jakiej więźniowie. Kto jest katem a kto ofiarą. To dobra lekcja historii dla amerykańskiego widza.

„Triumf serca” rozpoczyna się w celi śmierci Ojca, jednak retrospekcyjnie powraca do ważnych chwil jego życia. Oglądamy również dramatyczną scenę apelu obozowego, podczas którego franciszkanin postanowił oddać swe życie za skazanego na śmierć głodową Franciszka Gajowniczka. Kolbe trafił do niemieckiego obozu Auschwitz 28 maja 1941 r. W tym okresie więziony był tam również Witold Pilecki. Obydwaj wykazali nieprawdopodobną wprost odwagę. Rotmistrz znalazł się w stworzonym przez Niemców miejscu kaźni, by ochotniczo wykonać misję konspiracyjną. Ojciec Kolbe – również na ochotnika – zanurzył się jeszcze głębiej, udając się do obozowego bunkra śmierci. Witold Pilecki tak to opisał później w swoim słynnym raporcie:

Razu pewnego wydarzył się wypadek, że gdy wybrano młodego więźnia, z szeregu wystąpił staruszek – ksiądz i prosił komendanta obozu, by wybrał jego, a zwolnił tamtego od kary. Blok skamieniał z wrażenia, Komendant się zgodził. Ksiądz – bohater poszedł na śmierć, a tamten więzień wrócił do szeregu.

Przed wejściem do celi śmierci w bloku nr 11 Ojciec powiedział: „Nienawiść nie jest siła twórczą. Siłą twórczą jest miłość”. Są to słowa kluczowe dla ofiary zakonnika, stającego się towarzyszem cierpienia dziewięciu innych skazańców. Mieli zapłacić śmiercią głodową za krok współwięźnia Zygmunta Pilawskiego, który odważył się na ucieczkę z obozu. Wśród cierpienia, strachu i upokorzenia znaleźli jednak miłość bliźniego, która ofiarował im Maksymilian Kolbe. Widzom w XXI wieku – sytym i bezpiecznym – trudno pojąć przez co przeszli ci ludzie, skazani na kilkunastodniowe umieranie. D’Ambrosio otarł się o takie doświadczenie i swoim filmem wprowadza nas w gehennę. Świat bez ratunku, bez nadziei, prawdziwe inferno. Jak potwierdzają inni więźniowie obozowi, z celi wciąż dochodziły pieśni religijne i modlitwy. 14 sierpnia, zniecierpliwieni Niemcy zarządzili „czyszczenie bunkra”. Tych, którzy dawali jeszcze oznaki życia – wśród nich więźnia numer 16670, czyli Ojca Maksymiliana – zamordowano zastrzykami z fenolu.

Rekonstruowanie tak wyjątkowego dramatu było wielkim przeżyciem nie tylko dla reżysera. Wielu członków ekipy zdjęciowej było wolontariuszami. Przyjechali do Polski na własny koszt, codziennie uczestniczyli w Eucharystii, odwiedzali też sanktuarium Jasnej Górze. Rowan Polonski, brytyjski aktor polskiego pochodzenia pościł cztery dni dla uzyskania większego autentyzmu w scenie, w której kradnie talerz współwięźniowi. Z kolei Marcin Kwaśny – odtwórca roli Maksymiliana Marii Kolbego – ukazanie procesu dojrzewania do śmierci określił jako najtrudniejsze zadanie aktorskie w całej karierze. A przecież historię Maksymiliana Kolbego znał dobrze już od dawna, wielokrotnie odwiedzał też Niepokalanów. Wyreżyserował nawet spektakl na podstawie sztuki Kazimierza Brauna „Mój syn Maksymilian”, którego prapremiera odbyła się 25 listopada 2016 r. na scenie Teatru Oratorium przy Bazylice Najświętszego Serca Jezusowego w Warszawie. Przygotowując się do roli Świętego schudł 10 kilo i pościł na planie filmowym. Bardzo poważne, nie tylko profesjonalne, ale i duchowe podejście twórców do dzieła wyczuwa się od pierwszej do ostatniej minuty seansu.

Warto zwrócić uwagę na znakomitą rolę drugoplanową Christophera Sherwooda, kreującego postać zastępcy komendanta obozu Karla Fritzscha. Arogancki, zimny esesman jest jakby żywcem wzięty z „Triumfu woli” – nazistowskiego filmu propagandowego 1934 r. Oschły nawet wobec swojej rodziny, dla więźniów jest bezlitosnym panem życia i śmierci. Bije od Fritscha odpychająca buta, wynikająca z przynależności do „rasy panów” i posiadania władzy. Dla niego światem rządzi ten, który ma więcej siły a mniej sentymentów. I oto spotyka człowieka, który kieruje się sercem – tym pogardzanym sentymentem właśnie – a brutalnej siły nie używa w ogóle. Jego miłość bliźniego jest silniejsza niż naturalny strach przed śmiercią, pozwala przezwyciężyć wszelkie reguły i terror obozowego świata. Fritsch nie potrafi złamać franciszkanina a napady wściekłości są tylko potwierdzeniem bezradności Niemca.

Kolbe jest zwycięzcą w tej walce. Skazańcy uwierzyli mu, jest dla nich spowiednikiem i przyjacielem. To dzięki niemu umierają z godnością i spokojem a nie w upodleniu i przerażeniu, jak chcieliby tego oprawcy. Każda z umierających kolejno postaci ukazuje nam się przez chwilę na ekranie jako uśmiechnięta, uwolniona od cierpienia, ogarnięta łaską. Prawdziwy triumf serca.

Artur Kolęda

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Zatrzymaj ideologiczną rewolucję. Twoje wsparcie to głos za Polską chrześcijańską!

mamy: 236 915 zł cel: 500 000 zł
47%
wybierz kwotę:
Wspieram