Pani europoseł Kamila Gasiuk-Pihowicz raczyła umieścić mnie na liście „prorosyjskich dezinformatorów, którzy od pierwszych chwil [chwil czego?] powielali kłamstwa lub manipulowali i nadal to robią”. Rzecznik rządu, pan minister Szłapka, wstawił do filmu na Tiktoku mój wpis jako przykład dezinformacji.
Wpis opublikowany o 9.23 10 września brzmiał następująco:
„Czyli sytuacja staje się czytelna w ciągu paru godzin.
Wesprzyj nas już teraz!
- Drony wlatują nad Polskę (nic bliżej na razie nie wiemy). Zostają zestrzelone (bardzo dobrze).
- Aktywuje się stronnictwo szabelkistów.
- Aktywują się Ukraińcy z przekazem, że Polska musi się włączyć w ochronę ukraińskiej przestrzeni powietrznej (Sybiha).
- Aktywuje się pan Zełenski twierdząc, że drony były wprost skierowane w Polskę (na jakiej podstawie – nie wiemy).
Niezależnie od tego, jak maszyny dostały się nad Polskę, jasne jest, że znów Kijów i jego stronnicy w Polsce chcą wykorzystać sytuację do pobudzenie w naszym kraju paniki i wciągnięcia nas w sposób czynny do wojny.
Przy okazji odnotowuję aktywność trolli: całe mnóstwo ewidentnie trollerskich kont (żadnych własnych wpisów, te świeższe to podawane dalej wpisy jednej orientacji, dawniejsze – często jakieś kompletnie bez związku, gry, kryptowaluty), powielających standardowe obelgi o »ruskich onucach«”.
Po tym, jak pan minister wykorzystał go w swoim filmiku przestrzegającym przed rzekomą dezinformacją, zadałem mu kilka pytań:
- „1. Co konkretnie w tym wpisie uznaje Pan za »dezinformację«? Dezinformacja, przypominam, dotyczy faktów, nie opinii. Czy min. Sybiha i prezydent Zełenski nie powiedzieli tego, co napisałem?
- Czy uważa Pan, że Ukrainie nie zależy na większym zaangażowaniu Polski w konflikt? Może Pan tak sądzić, ale nie uprawnia to Pana to piętnowania innych opinii jako »dezinformacji«.
- W którym konkretnie miejscu (nie tylko w tym wpisie, ale w jakimkolwiek moim komentarzu) odnalazł Pan twierdzenie, że za wypuszczenie dronów odpowiada Ukraina lub że była to »ukraińska prowokacja«?
- Uderza Pan w publicystę, którego zadaniem jest stawianie pytań i wyrażanie uzasadnionych wątpliwości i który ma prawo do wyrażania swojej opinii. W ten sposób napędza Pan nagonkę na każdego, kto choćby stawia w obecnej sytuacji pytania i uderza Pan w wolność słowa. Tak Pan rozumie rolę rzecznika rządu?”.
Już po wysłaniu tego wpisu uświadomiłem sobie, że to, co wyprawia rzecznik rządu, faktycznie szczując własną publikę na niezależnego dziennikarza, nie różni się praktycznie niczym od tego, co wyprawiali jakieś półtora roku wcześniej panowie Stanisław Żaryn czy Paweł Jabłoński. To dokładnie ta sama metoda i retoryka. Odpowiedzi oczywiście nie dostałem.
Nie opisuję tego, żeby się skarżyć, bo przywykłem, że nie lubi mnie żadna władza. Ba, nawet bym się zmartwił, gdyby było inaczej. Nie piszę tego też dlatego, żebym przywiązywał większą wagę do elukubracji pani poseł, nazwanej niegdyś przez pana Pawła Kukiza, jakże celnie, „Myszką Agresorką”. Piszę to, ponieważ od 10 września jesteśmy świadkami powrotu do ślepego amoku, który od 24 lutego 2022 roku widzieliśmy już dwa, może trzy razy, a który w największym natężeniu utrzymywał się przez pierwszych kilka miesięcy wojny. I jest to amok z gruntu groźny dla polskiego państwa.
Ten amok opiera się na trzech fundamentalnych regułach.
Po pierwsze – wiemy na pewno, bez sprawdzania i badania, że z zasady za wszystkie potencjalnie dla nas niebezpieczne zdarzenia przeszłe, aktualne i przyszłe odpowiada Rosja.
Po drugie – kto podaje regułę numer jeden w wątpliwość, ten sieje rosyjską propagandę.
Po trzecie – najważniejszą polityczną rywalizacją w Polsce jest ta o tytuł Ugrupowania Najbardziej Nienawidzącego Putina.
Dlaczego te reguły mają być tak niebezpieczne? – zapyta ktoś. Przecież Rosja faktycznie jest dla nas zagrożeniem.
Odpowiadam: ależ oczywiście, że jest, choć można dyskutować o tym, jaki jest charakter tego zagrożenia – czy rzeczywiście, jak niektórzy dowodzą, militarny, czy może raczej jedynie polityczny (chęć zbudowania czy może odbudowania wpływów). W każdym razie przynajmniej w tej chwili kursy naszych interesów są mocno konfliktowe. To jednak w żadnym wypadku nie oznacza, że można a priori przyjąć, iż Rosja odpowiada za wszystkie zdarzenia, nawet te powiązane z wojną na Ukrainie, które w nas uderzają. Zadaniem publicysty czy analityka jest uwzględniać wszelkie możliwe warianty i możliwości, dopóki nie pojawią się twarde fakty – na przykład w postaci dobrze udokumentowanego raportu – które wskażą jedną wersję zdarzeń na podstawie materialnych dowodów.
Amok, w jaki wpadła znaczna część polskiej elity, sprawia, że z perspektywy znikają inne możliwe oddziaływania i motywacje. Fakt, że Ukraina od początku rosyjskiej agresji stara się jak najmocniej wciągnąć do wojny Zachód, w tym Polskę, nie jest nie tylko stwierdzeniem z arsenału rosyjskiej propagandy, ale też nie jest stwierdzeniem szczególnie odkrywczym czy w ogóle kontrowersyjnym. Jest to całkowicie oczywiste i objawiło się również 10 września, gdy minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha szybko oznajmił, iż w związku z „nalotem dronów” Polska powinna wreszcie włączyć się w ochronę nieba nad Ukrainą. Minęło zaledwie pięć dni i w podobnym tonie wypowiada się minister spraw zagranicznych RP pan Radosław Sikorski (zastrzegając, że musi to być decyzja całego NATO, a to raczej niemożliwe).
Po Przewodowie, który został wyjątkowo bezczelnie wykorzystany przez stronę ukraińską jako pretekst do wmanewrowania nas w wojnę – co potwierdza były prezydent pan Andrzej Duda – doprawdy nie bardzo rozumiem, dlaczego nie mielibyśmy w naszych rachubach jako jednego z możliwych wariantów – niekoniecznie najbardziej prawdopodobnego – uwzględniać jakiejś formy działania Kijowa na rzecz nasilenia w Polsce nastroju strachu i przeto ułatwienia podejmowania wojennych decyzji. To działanie niekoniecznie musiało mieć formą czynną – mogło również mieć postać zaniechania. Nie jest to krytyka Ukrainy – w bezwzględnej grze każde państwo realizuje swój interes i można mieć wrażenie, że Kijów robi to wielokrotnie umiejętniej niż Warszawa.
Amok i wrzaski o ruskiej agenturze mają i ten walor, że znakomicie pozwalają się ukrywać tym, którzy naprawdę są obcymi agentami, w tym agentami wpływu. Wystarczy przypomnieć sobie, na jakich nutach grał Pablo González Yagüe, czyli Paweł Rubcow. Za głupawymi pokrzykiwaniami „Myszki Agresorki” i pana Szłapki znakomicie ukrywa się zapewne niejeden rosyjski, ukraiński, niemiecki agent wpływu.
W piosence „Rejtan, czyli raport ambasadora”, opartej na obrazie „Reytan. Upadek Polski” Jana Matejki Jacek Kaczmarski cytował będący poetycką fantazją raport rosyjskiego posła w Warszawie (w 1773 r., gdy Sejm zatwierdzał pierwszy rozbiór, był nim Otto Magnus von Stackelberg) wysłany do carycy Katarzyny II nie bez powodu przez Rosjan zwanej Wielką. Zresztą, żeby było zabawniej, Niemki z pochodzenia.
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci – biorąc rzecz en masse.
Dlatego radzę, nim ochłoną ze zdumienia,
Tą drogą dalej iść, nie grozi niczym to.
Wygrać, co da się wygrać, rzecz nie bez znaczenia,
Zanim nastąpi europejskie qui pro quo.
Nieszczęście polega na tym, że Polacy nie są jak dzieci, gdyż dzieci się uczą, a Polacy nie. Wchodzimy kolejny raz do tej samej rzeki, a nasze fobie wprost dziecinnie łatwo uruchomić, naciskając guziczek z napisem „Putin”. Do nas nie potrzeba nawet żadnej specjalnej instrukcji obsługi.
Za puentę niech posłuży fragment innej piosenki, tym razem Wojciecha Młynarskiego – „Ballady o Dzikim Zachodzie”, której brawurowe wykonanie z udziałem Wiesława Gołasa i Jana Kobuszewskiego w Kabarecie „Dudek” można zobaczyć tutaj. Zaczyna się, jak wiadomo, od opisu miasteczka, gdzie na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał i dlatego wszyscy czuli się bezpieczni bez granic. Niestety, pewnego dnia w miasteczku pojawiają się bandyci, ludzie podnoszą alarm, ale…
Dobrzy ludzie, na próżno wołacie,
Nikt nie wstanie, za spluwę nie chwyci,
Skoro każdy świadomość zatracił,
Czym się różnią od ludzi bandyci.
[…]
Łukasz Warzecha