Ciekawie byłoby przeczytać rzeczową, pozbawioną emocji (przyznaję, nie jestem w stanie sam spełnić tego warunku), pogłębioną analizę inwazji populizmu prawnego w Polsce, co ma miejsce mniej więcej od 10 lat, ze szczególnym uwzględnieniem uderzenia w kierowców. Mało kto to zapewne zauważył, jako że większość komentariatu zajmowała się sprawą pana Ziobry, ale w ten sam dzień, w piątek 7 listopada, Sejm przegłosował 274 głosami za przy 174 głosach przeciwko (w tym ogromna większość PiS) najbardziej jak dotychczas radykalne, absolutnie drakońskie, kolejne już zaostrzenie kar dla kierujących pojazdami. A przecież – pamiętajmy – dopiero co przez Sejm przeszedł inny taki pakiet.
Tym razem w przepisach wiele miejsca poświęcono nielegalnym wyścigom, ale też nielegalnym – organizowanym bez zezwolenia – spotkaniom motoryzacyjnym. Karę grzywny będzie można otrzymać już nie tylko za czynny udział w takim spotkaniu, ale nawet za bycie widzem. Swoją drogą ciekawe, jak policja będzie identyfikować, kto jest widzem. Czy przyglądając się z balkonu stajemy się takim widzem czy jeszcze nie? Jak wskazywał jakiś czas temu dziennikarz motoryzacyjny Interii Paweł Rygas, takie „spotkanie”, za które będą groziły surowe sankcje, może być towarzyskim zgromadzeniem kilku przyjaciół, którzy przyjadą na miejsce swoimi zabytkowymi samochodami. A dokładnie – co najmniej 11 osób, bo taka jest ustawowa granica. Przepisy nie precyzują natomiast, w jakiej odległości musi się znajdować owa 11. osoba, aby można ją liczyć łącznie z pozostałymi. Czy jeśli stanie ze swoim autem 20 metrów dalej, to wszystkim będzie już można wlepić grzywnę w wysokości 5 tys. złotych czy jeszcze za daleko?
To jednak pikuś. W przepisach pojawiają się dwie absolutnie skrajne sankcje. Po pierwsze – dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów w razie złamania wcześniejszego zakazu (orzeczonego np. na trzy miesiące; czyn z art. 244 k.k.). Po drugie – kary pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat wyłącznie za przekroczenie prędkości. Bez spowodowania choćby najdrobniejszego zdarzenia drogowego. Zgodnie z wprowadzanym przepisem, kary mają obowiązywać za przekroczenie szybkości o co najmniej połowę na autostradzie lub drodze ekspresowej (a więc odpowiednio: 210 km/h i 180 km/h), a jeżeli prędkość została ograniczona znakiem drogowym – co najmniej dwukrotnie, albo za przekroczenie co najmniej dwukrotnie na innej drodze publicznej.
Wesprzyj nas już teraz!
Nietrudno wyobrazić sobie sytuacje, w których niestwarzający żadnego zagrożenia kierowca trafi za kratki. Wystarczy, że zjeżdżając z drogi ekspresowej (120 km/h) wjedzie na drogę rozprowadzającą ze znakiem ograniczenia do 50 km/h z prędkością 101 km/h. Wystarczy też, że w strefie ograniczenia do 20 km/h z powodu progów zwalniających pojedzie 41 km/h. Tak, to nie żart – za to również można będzie trafić na trzy miesiące za kratki.
Według uzasadnienia rządowego projektu, jest on skutkiem prac międzyresortowego zespołu ekspertów, który obradował pomiędzy 25 września 2024 r. a 15 listopada 2024 r. Czyli około półtora miesiąca. Uzasadnienie w ogóle jest ciekawą lekturą. Nie znajdziemy w nim na przykład ani słowa wyjaśnienia, dlaczego kierowcy mają lądować w więzieniach – ale uwaga: już nie tracić prawa jazdy! – za samo przekroczenie prędkości.
Wpadliśmy w odmęty kompletnego szaleństwa. Ów tajemniczy „zespół ekspertów” nie analizował przecież faktycznych przyczyn wypadków ani nie zastanawiał się nad skutkami proponowanych rozwiązań. To byłoby w ogóle fizycznie niemożliwe w ciągu sześciu tygodni. W odniesieniu się do zgłaszanych przez różne podmioty w trakcie prac uwag widać, że MS było zafiksowane na wizji drastycznego przykręcenia śruby i tyle. Wszystkie, nawet najsensowniejsze i najbardziej umiarkowane uwagi, wymienione w uzasadnieniu, są zbywane stwierdzeniami, że tak właśnie ma być. Więzienie za 41 km/h? I dobrze, o to właśnie chodzi.
Dzieje się coś bardzo niedobrego. Wpadamy w skrajność, która jest nie do obrony z punktu widzenia podstawowych zasad funkcjonowania systemu prawnego. Ta spirala zaczęła się rozkręcać za poprzedniej władzy, bo to ona jako pierwsza otworzyła puszkę pandory, uderzając w kierowców i tworząc między innymi przepisy o zatrzymywaniu prawa jazdy za przekroczenie prędkości o minimum 50 km/h w obszarze zabudowanym oraz o konfiskacie pojazdów „pijanym” kierowcom. Obecna władza twórczo tamte dokonania rozwija. Ja mogę powiedzieć tyle, że mam czyste sumienie. Już wtedy, lata temu, przestrzegałem, jak to się skończy.
W tym samym czasie, gdy Sejm uchwala przepisy, za nic mające zasadę proporcjonalności kar do winy i nieoparte na jakichkolwiek realnych analizach skutków, w Warszawie trwa świętowanie z powodu wspaniałej inwestycji infrastrukturalnej. Jakaż to inwestycja? – zapytają czytelnicy spoza stolicy. Czy może otwarto nową linię metra? A może przynajmniej nową stację lub jakiś nowy most czy wiadukt? Bynajmniej. Zamiast tego ulicę Marszałkowską, dopiero co zwężoną w ramach przebudowy, wyposażono w kolejne wielkie przejście naziemne w osi ulicy Złotej i Pałacu Kultury. Tu trzeba wyjaśnić, że 30 metrów dalej jest przejście podziemne, ale, jak wiadomo, przejścia podziemne są teraz niesłuszne i godne potępienia. Piesi mają dumnie kroczyć po jezdni, z wyższością popatrując na stojących w korkach „blachosmrodziarzy”, a kryć się pod ziemią jak krety, bo to uderza w ich godność. Myślą państwo, że fantazjuję? Nie, serio, tak brzmi znaczna część uzasadnień tego typu działań i likwidowania przejść podziemnych. Dla pieszych przecież najbezpieczniejszych.
Trzeba też wyjaśnić, że właśnie w tym miejscu, gdzie otwarto tę wiekopomną inwestycję, którą na specjalnym filmiku chwalił się sam pan Rafał Trzaskowski, jeszcze nie tak dawno był bardzo wygodny tunel dla samochodów, którym można było przejechać ze Złotej na Marszałkowską w kierunku Placu Zbawiciela. Tunelu już nie ma, został zasypany jako twór wraży, niegodny kalać oblicza nowoczesnej stolicy – mimo organizowanych w jego obronie protestów.
Trzeba by być doprawdy kompletnie ślepym, żeby nie spostrzec, że nie chodzi o żadne zwiększenie bezpieczeństwa czy lepsze urządzenie miast. Wszystkie te regulacje, poza czysto politycznym aspektem teatralnym – nie jesteśmy w stanie zrobić wiele więcej, zatem przynajmniej uderzymy w „bandytów drogowych” – mają głębszą, cywilizacyjną przyczynę: poruszanie się własnym samochodem ma się stać uciążliwe. Nie tylko fizycznie – poprzez zwężenia, likwidację miejsc parkingowych, strefy czystego transportu – lecz również psychicznie, poprzez poczucie, że każdy błąd może skończyć się dramatycznymi konsekwencjami finansowymi, a jak widać na przykładzie właśnie uchwalonych przepisów – nawet pozbawieniem wolności. Samochód to wolność, a wolność wielu stoi dzisiaj solą w oku.
Łukasz Warzecha