Grudniowe popołudnie. Hospicjum Homo – Homini im. Św. Brata Alberta w Jaworznie. W towarzystwie kapelana – Ks. Grzegorza Więckowicza, podchodzę do łóżka Pana Michała – jednego z podopiecznych. Na wstępie słyszymy: Co słychać u Was?
Każdy, dla którego hospicjum to tylko „umieralnia”, i miejsce, od którego należy się trzymać daleko, którym nie warto się zajmować i wspierać, zmieniłby zdanie po przekroczeniu progu hospicjum. To nie miejsce, od którego oddzielają nas wysokie mury czy kraty, to nie miejsce, w którym szuka się sensacji – to miejsce, w którym naprawdę liczy się drugi człowiek… To miejsce, w którym nie ma przypadkowych ludzi, ani – jak mówią zarówno podopieczni i wolontariusze – przypadkowych zdarzeń… To przedsionek nieba.
– Tutaj żyje się normalnie. Żyję tak, jak żyje każdy człowiek – mówi Pan Stanisław, podopieczny hospicjum. – Księdza mam za kolegę – uśmiecha się Pan Stanisław, którego pokój jest najbliżej kaplicy. – Co więcej mi potrzeba? Tutaj każdy jest przyjacielem. W tym miejscu nie ma wrogów. Proszę mi wierzyć. To jest ciężka choroba… jeden drugiemu współczuje. Każdy z każdym porozmawia, bo to jest tak, jak Bóg przykazał: „kochaj bliźniego swego, jak siebie samego” – dodaje.
Wesprzyj nas już teraz!
– Namawiali mnie, żebym się poddał naświetleniom, ale powiedziałem, że sam sobie życia nie dałem i sam go sobie nie odbiorę. Umrę to umrę, i sprawa załatwiona. Lekarka mnie namawia, mówi, że pożyję dwa tygodnie dłużej, ale czy to jest mądre? Mam rację, czy nie?… Moja matka ile brała naświetleń, i co, pomogło?… Miała sześćdziesiąt cztery lata kiedy Pan Bóg ją zabrał… – opowiada Pan Stanisław.
W pokoju Pana Stanisława, jak i w pozostałych pokojach jest również telewizor, ale kiedy przychodzi gość – telewizor schodzi na dalszy plan. – Z naszej kaplicy jest transmitowana Msza święta, więc nasi podopieczni mogą uczestniczyć w modlitwie, nie wychodząc z pokoju – mówi Ks. Grzegorz, ale Pan Stanisław z uśmiechem dodaje, że w czasie Mszy świętej wystarczy, że otworzy drzwi, zacznie śpiewać i ksiądz wszystko słyszy.
W Hospicjum im. Św. Brata Alberta panuje niezwykle ciepła, przyjacielska, serdeczna atmosfera. Można się poczuć jak w domu. W tym miejscu nie ma obojętności, wręcz przeciwnie – autentyczna troska o drugiego człowieka.
Pani Zosia jest podopieczną hospicjum nieco ponad miesiąc. – Tutaj jest fantastyczne życie, jestem bardzo zadowolona z opieki – mówi z wdzięcznością. – Te Święta Bożego Narodzenia to moje pierwsze święta, które tutaj spędzam – mówi. – Dużo przychodzi do nas uczniów, z różnych klas, z różnych szkół. Cały czas coś się dzieje, u nas nie ma nudy. Był u nas też Święty Mikołaj – mówi podopieczna.
– Mamy też takich pacjentów, z którymi kontakt jest utrudniony, ale widzę, że kiedy udzielam im sakramentów to lecą im łzy… – dodaje kapelan.
Niewątpliwie trudnym i bardzo krzywdzącym stwierdzeniem jest to, że hospicjum jest tylko „umieralnią”, i nie ma większego sensu, by spędzać w takim miejscu swój wolny czas, ale warto podkreślić, że hospicjum to życie.
– Tutaj dopiero jest życie. Tutaj jest dobre życie, tutaj ludzie dostają czystość, dobre jedzenie, higienę. Tutaj człowiek zaczyna dobrze żyć, ale później jest powołanie do Domu, do którego każdy z nas zmierza. Moim zdaniem tutaj jest przedsionek nieba – mówi Alicja, pielęgniarka. – W Święta Bożego Narodzenia do naszych podopiecznych przyjeżdżają rodziny, ale mamy i takich podopiecznych, do których nie przyjeżdża nikt. Wtedy to my się nimi szczególnie zajmujemy – dodaje.
– Przychodzę tutaj podziękować Panu Bogu za to, że żyję, że wszystko jest w porządku. Do hospicjum przysłał mnie Pan Bóg. Miałam być pielęgniarką, a jestem przeszywaną pielęgniarką – uśmiecha się Alicja. – Każdy ma swoje powołanie. Jak ja się miałam tu dostać, jeśli miałam swoją pracę, pracowałam w przemyśle mięsnym, ale pragnęłam, żeby pracować w tym miejscu. Kiedy tutaj przyszłam, to poczułam, że to jest to. Spełniam się tutaj – mówi Alicja. – Każdy wie, co ma tutaj robić. Każdy wie, po co tutaj przychodzi.
Beata, pielęgniarka, dzieli się osobistym świadectwem. – Przychodzę tutaj do pracy, ale też zdarza się, że przychodzę do swojej ulubionej pacjentki, bo taką mam. Kiedyś pamiętam, że „przyciągał” mnie pewien pacjent, a po czasie okazało się, że pan był dalszą rodziną mojego taty.
Pielęgniarka podkreśla, że hospicjum nauczyło ją życia. – Wiem, że wszystko jest po coś. Od naszego kapelana pierwszy raz w życiu przyjęłam Ciało Chrystusa pod dwiema postaciami. Byłam wtedy bardzo dumna – mówi Beata. – Nie każdy da radę pracować w takim miejscu. Pamiętam, że na początku też bolało mnie serce od tego czy innego pacjenta, ale co robię, to robię dla innych – dodaje.
W Hospicjum w Jaworznie – w cieniu Świąt Bożego Narodzenia podopieczni wspólnie z wolontariuszami cieszą się każdą chwilą życia. Przedświąteczny czas – tak jak w naszych domach – to czas, kiedy dzieje się dużo. To w tym właśnie czasie do podopiecznych hospicjum przychodzą nie tylko dzieci z różnych klas, ale i Św. Mikołaj, i również przyjeżdżają podopieczni ze Wspólnoty Betlejem z Dąbrowy Narodowej.
Podobnie jak Pani Zosia, tak i Pani Małgorzata spędzi Święta Bożego Narodzenia w Hospicjum im. Św. Brata Alberta. – Przyjechałam tutaj po operacji biodra, nie ma kto się mną opiekować – mówi Pani Małgorzata, która kilka miesięcy wcześniej straciła męża…
– Jestem tutaj ponad dwadzieścia jeden miesięcy. Hospicjum uratowało mi życie – mówi Pan Andrzej. – Kiedy tutaj przyjechałem, ważyłem pięćdziesiąt kilo… – dodaje pogodny pan na wózku inwalidzkim. Chociaż w pokoju Pana Andrzeja przeważa pozytywna nastawienie do życia, rozumie i tych, którym hospicjum „źle” się kojarzy. – Na początku nawet moje dzieci nie chciały tutaj przychodzić, ale ja ich nie zmuszałem, żeby do mnie przyjeżdżali. Tutaj jest normalne życie. Wiadomo, że jeśli ktoś leży tak długo jak ja, to te wizyty nie trwają zbyt długo – tłumaczy.
Pan Andrzej jest w takiej sytuacji, że – kiedy warunki pozwalają – może jeździć do domu, gdyż dom rodzinny znajduje się niedaleko hospicjum. I chociaż z uśmiechem narzeka, że Mikołaj w tym roku był skromny, z sentymentem opowiada o Świętach Bożego Narodzenia w hospicjum. – Spotykamy się w sali na dole, można na to spotkanie zaprosić rodzinę, jest piękna atmosfera… Pan Andrzej na co dzień na nudę raczej nie narzeka. Bierze swojego smartfona i dzieli się tym, co mu się spodobało na jednej z popularnych platform zakupowych. To tam kupuje różne gadżety, które wpadną mu w oko, a późnej chętnie się nimi dzieli.
W codziennym pędzie warto się jednak zatrzymać. Warto znaleźć czas nie tylko dla siebie, ale i dla innych… Potwierdzają to cudowni wolontariusze, którzy w dniu 5 grudnia obchodzą swoje święto – Międzynarodowy Dzień Wolontariusza.
– Można zostać w domu i czytać książkę, ale wtedy robię to dla siebie, natomiast tutaj – każdy z nas przychodzi również dla siebie, ponieważ to jest jakby obopólne. Ktoś zapyta, jak w takim miejscu można mówić o radości życia, ale te osoby potrafią nam – nie tyle słowami, ale gestami, ruchami, pokazać, że życie jest największą radością i trzeba cieszyć się z każdej chwili – mówi Danuta, wolontariuszka.
– Każdy poświęca czas wtedy, kiedy może. Niektórzy wolontariusze są emerytami, więc mają troszkę więcej wolnego czasu, ja jestem osobą czynną zawodowo, ale kiedy jest to możliwe to znajduję czas, przychodzę tutaj, żeby pomóc przy pielęgnacji i karmieniu podopiecznych, ale przede wszystkim, żeby porozmawiać. Myślę, że ludziom najbardziej brakuje rozmowy. Podopieczni najbardziej chcą żeby ich chwycić za rękę i po prostu przy nich być. W naszych podopiecznych jest naprawdę bardzo dużo życia – dodaje. – Czasami potrafimy z drobnej rzeczy robić naprawdę problem, a tutaj, w tym miejscu, problemy gdzieś znikają, ponieważ okazuje się, że nasz wielki problem, który nas przerasta, wcale nie jest taki wielki jak nam się wydawało. To miejsce uczy ogromnego szacunku do życia – zwraca uwagę wolontariuszka.
– Zaczęłam przychodzić do hospicjum, bo chciałam sprawdzić sama siebie, czy dam radę. Dziś, kiedy wracam z hospicjum mam w sobie bardzo dużo energii. Nie jest tak, że wracam do domu i odpoczywam, tylko wręcz przeciwnie – sprzątam, bo nie wiem co mam zrobić z tą energią – mówi Dominika, wolontariuszka. – Pamiętam, że kiedy leżała tutaj moja babcia to nie mogłam się z tym pogodzić… – wspomina.
– Kiedyś chciałam iść do szkoły medycznej, ale nie wyszło – uśmiecha się Anna, wolontariuszka. Od zawsze marzyłam, żeby nieść pomoc innym ludziom, nie tylko na etapie hospicjum, ale też w codziennym życiu. Empatia, wsparcie przy tej znieczulicy, która obecnie panuje, uważam, że to jest bardzo ważne. Poza tym wolontariat w hospicjum przynosi mi bardzo dużo satysfakcji.
– Dużo osób pyta mnie, czy jak później przychodzę z pracy to nie jestem zmęczona? Nie jestem, ponieważ dla mnie jest to dodatkowy zastrzyk pozytywnej energii. Jestem szczęśliwa, że z tymi osobami mogę pobyć. Oni mi dają dużą radość. Nie przychodzę tutaj smutna, działam tutaj zadaniowo – dodaje Anna.
Zbliżające się Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym bezinteresowna pomoc nabiera jeszcze głębszego wymiaru. To jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie człowiek może ofiarować drugiemu.
– Najważniejsza jest rodzina oraz zdrowie, które bardziej doceniam pracując wśród osób chorych – mówi Robert Dembecki, administrator obiektu. – Bardzo cieszę się, że również mogę uczestniczyć w życiu hospicyjnym i być częścią tej wielkiej hospicyjnej rodziny – dodaje.
Czy praca bądź wolontariat w hospicjum wpływa na przeżywanie Świąt Bożego Narodzenia? – Na pewno. Od siedmiu lat, gdy zacząłem pracę w naszym ośrodku – święta stały się pełniejsze, bogatsze duchowo z kilku powodów. Po pierwsze „obchodzimy” nie jedną, a kilka wigilii, spotkań opłatkowych: dla pracowników/personelu, dla pensjonariuszy. Mamy na co dzień kontakt z kapelanem – kolegą z pracy, Księdzem Grzegorzem. Ponadto, prowadzimy działania z przygotowaniem budynku hospicjum do świąt, a więc świąteczne porządki, polerowanie podłóg, organizacja kilku choinek – wyjaśnia Robert Dembecki. – Jestem tutaj tylko małym „trybikiem”, są to działania całego zespołu – pracowników, wolontariuszy, darczyńców i gości: dzieci i młodzież, która pomaga ubierać choinki, stroiki, robi kartki świąteczne – mówi. – Ogólnie dużo więcej się dzieje w czasie przedświątecznym, ale i w czasie tej „krzątaniny” są chwile, w których mogę się zatrzymać i porozmawiać z pensjonariuszami na tematy aktualne i świąteczne… – dodaje.
– Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym jak wyglądały święta kiedyś, w domach rodzinnych pacjentów, do niektórych przychodził Mikołaj szóstego grudnia, niektórzy wspominają iż prezenty dostawali od Mikołaja na tylko gwiazdkę… Pewne jest to, iż pacjentom także udziela się świąteczny nastrój – podsumowuje Robert Dembecki.
Marta Dybińska
Zdjęcia: Hospicjum w Jaworznie (z archiwum RD)




