Jak to jest, że przez pięćdziesiąt jeden tygodni roku media głównego nurtu w Polsce zwalczają wszystko, co chrześcijańskie, by następnie w grudniu – przez jeden tydzień – emitować treści, których niewymazywalnym znamieniem jest miłość do narodzonego w ludzkiej postaci Zbawiciela świata?
Chcąc dowiedzieć się czegoś o naszych tradycjach, instynktownie kierujemy się do Encyklopedii staropolskiej Zygmunta Glogera. Tak też uczyniłem, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego wszystkie stacje telewizyjne i radiowe, które na co dzień obrzydzają nam paradygmat katolickiej Polski, raz w roku zachowują się tak, jakby same ją reprezentowały?
Gloger, zastanawiając się nad fenomenem kolęd, określa je jako „proste, naiwne, piękne”, a głównym punktem odniesienia jego encyklopedycznego wpisu jest rozprawa Stanisława hr. Tarnowskiego O kolędach, którą tym samym – z głęboką satysfakcją – miałem okazję odkryć. Posłuchajmy, co ten wybitny i zasłużony krakowski uczony miał do powiedzenia na temat tradycji, która wciąż napełnia ciepłem serca większości Polaków.
Wesprzyj nas już teraz!
Pan Jezus narodził się w Polsce?
Autor rozwija myśl, że istotą kolędy jest „ta poufałość naiwna, z jaką mówi o narodzeniu Pana Jezusa i Jego Matce, z jaką nasz świat polski i wiejski przenosi w te odległe wieki i kraje”. I dodaje: „Ten koloryt lokalny polski nadany scenom betleemskim, to jest cały wdzięk naiwności kolęd, a poufałość, prostota i rozrzewnienie, z jakiem te sceny są opowiadane, to jest ich piękność wyższa i wewnętrzna”. W końcu konstatuje żartobliwie, że „ktoby dzieje Nowego Testamentu znały tylko z kolęd, ten mógłby myśleć, że Pan Jezus urodził się gdziekolwiek w Polsce, w pierwszej lepszej wsi, bo każda jest podobna jak dwie krople wody do tego Betleem, jakie jest w kolędach”. Oryginalność zaś kolęd i fakt, że były nie tylko modlitwami, ale i opowieściami stawia hrabia Tarnowski (będący przecież przede wszystkim profesorem i wybitnym znawcą polskiej literatury) jako dowód literackiej ich wartości.
Zauważa przy tym, że kolędy są jak miniaturki, w których widzimy całe światy, niosące treść już nie tyle religijną, co stricte kulturową i narodową. „Każda kolęda robi takie wrażenie jak szopka, gdzie w głębi stoi wprawdzie żłobek i Najświętsza Panna i św. Józef, ale na przodzie sceny rozmawiają żołnierze, chłopi i żydzi, niewiele się troszcząc o to, co w głębi”, zaś „narodzenie służy za tło, a obrazem jest polski świat”.
Hrabia Tarnowski zwraca uwagę na przyczyny, dla których Polacy tak bardzo pokochali kolędy, a jest to powód „nie materjalny ale głębszy, moralny i psychologiczny”. Tłumaczy: „Człowiek ubogi i prosty, znający okoliczności narodzenia Pana Jezusa, czuje przecież instynktem, że to jego święto, jego tryumf, apoteoza ubóstwa, podniesienie go do godności i chwały, z jaką żadna na świecie równać się nie może”. „I człowiek ubogi to czuje” – czytamy dalej – „że Dzieciątko Jezus biedniejsze od najbiedniejszych dzieci ziemskich, bo nie ma nic dla siebie przygotowanego, na sianie i w żłobie – a przecież to Bóg, Zbawiciel i Odkupiciel”.
Kolęda nośnikiem cywilizacji
Ciekawą uwagę czyni nasz autor, zwracając uwagę na to, jak moc obchodów Bożego Narodzenia oddziałuje na „sztywnych Anglików”. „Anglia jest protestancką, ale Christmas jest dla niej nie religijnem tylko, lecz narodowem i domowem świętem, a na wspomnienie tych dzwonów, które je zwiastują, Anglik najsztywniejszy, gdzieby był, pod równikiem, czy pod biegunem, rozczuli się zawsze”. Zwraca też uwagę na pewne pokrewieństwo kolęd polskich i francuskich, a wreszcie czyni uwagę ogólną, że wszystkie – obecne nawet w zlaicyzowanych społeczeństwach – zwyczaje świąteczne „to zabytki tej radości i tej uroczystości, z jaką niegdyś narody europejskie, jak były młode, święciły Boże Narodzenie”. Ja zaś zwracam łaskawą uwagę Czytelnika, że autor słowa te publikował w roku 1894.
Już to wystarczyłoby dla zapewnienia kolędom poczesnego miejsca w naszej kulturze, ale intelektualny przywódca krakowskich Stańczyków idzie dalej, pisząc o cywilizacyjnym znaczeniu kolęd. Pociągając wyobraźnię i przywiązując ludzkie uczucia, w ten przyziemny sposób kierowały one do kontemplacji rzeczy Boskich, która odbywała się dobrowolnie, z radością i chęcią, w domowym zaciszu, przenikając tym samym z Kościoła do świeckiego życia mieszkańców Rzeczypospolitej i dając im doskonałą alternatywę dla świeckich zabaw, które bywały nieraz „grube, gburowate, głupie”. Tarnowski stawia nam przed oczyma „widok całej rodziny, kilku, kilkunastu, i tak dalej aż do setek tysięcy rodzin, które wieczór trawią na śpiewaniu o Narodzeniu, bawią się nabożeństwem, nie modląc się przecież Pana Boga chwalą” i pyta: „Czy widok taki nie wydałby się wspaniałym i po prostu cudownym?”. Ten rys cywilizacyjny, świadczący o mądrości Kościoła, który inspirował styl życia, jest dla autora najważniejszym znamieniem polskiej kolędy.
A skoro dziś nawet z Watykanu wyszedł niedawno afront uczyniony Matce Najświętszej, to wypada wspomnieć jeszcze jeden rys przedstawiony przez Stanisława Tarnowskiego. Oto pisze on, że o ile lud dość często pozwalał sobie na jowialną poufałość ze św. Józefem, o tyle nigdy z jego ust nie wyszły podobne słowa pod adresem Bogurodzicy. Czytamy: „Rzecz godna uwagi i dowód bardzo delikatnego uczucia i jakiegoś instynktownego ale szlachetnego taktu, z Matką Boską nie pozwalają sobie nigdy takich konfidencyj; ani ona nigdy nie odezwie się w kolędzie tonem choćby najmniej rubasznym. Święty Józef, to co innego, to człowiek lepszy od innych, ale podobny do innych, można z nim być za panie bracie. Ale Matka Boska, to coś wyższego, w niej już ziemia się kończy i przechodzi w niebo, i ani z nią wypada ani ona tak poufale mówić nie może; i w szopie, choć się czasem uśmiechnie albo odezwie, jest zawsze jak na ołtarzu, a człowiek przed nią na kolanach”.
… i polskiego stylu narodowego
Kolędy są nie tylko pieśniami religijnymi i wyrażają nie tylko uczucia religijne i przy okazji narodowe, ale są wręcz nośnikami stylu narodowego, jeżeli zważymy na fakt czerpania ich melodii z polskich gatunków tanecznych. Taniec ludowy i narodowy to jedna z najbardziej pierwotnych form, jakie wydaje z siebie dusza narodu. Taniec rodzi się z życia i wyraża to, co w tym życiu najbardziej dla nas charakterystyczne. Nie mogło więc zabraknąć tej inspiracji również przy tworzeniu kolęd.
Najczęściej wykorzystywanym rodzajem jest oczywiście naczelny polski taniec narodowy – polonez, inaczej chodzony. Każdy chyba wie, że Bóg się rodzi to kolęda-polonez, bo jest najbardziej znana, a przy tym ciekawa literacko, bo napisana przez Franciszka Karpińskiego (o której jednak hr. Tarnowski pisze, że przy całej swej „uczoności” nie potrafi ona tak chwytać za serce, jak inne, proste i anonimowe kolędy). Ale w tej kategorii znajdziemy też W żłobie leży, którą – jak głosi podanie – miał napisać sam ksiądz Piotr Skarga, jak również Dzisiaj w Betlejem czy Nad stajenką.
Są przykłady wykorzystania najbardziej lirycznego z polskich tańców – kujawiaka – w tak pięknych kolędach jak Jezus malusieńki, Mizerna cicha czy Witaj gwiazdko złota. Są dynamiczne mazury – Z narodzenia Pana i W dzień Bożego Narodzenia. Znajdzie się nawet najbardziej skoczny z polskich tańców – oberek, który wykorzystano w kolędzie Jam jest dudka.
Ostatnie ponadpolityczne spoiwo?
Na koniec przywołajmy znów słowa Stanisława hr. Tarnowskiego, który, zachęcając do poszanowania kolędy jako gatunku, pisał o niej: „Sympatyczna swoją prostotą i naiwnością, swoim humorem często charakterystycznym i typowym, godna jest uwagi a pełna wdzięku przez to zwłaszcza, że jest bezwiednym, ale niemylnym wyrazem uczuć dobrych, szlachetnych, czasem zupełnie wysokich, czasem delikatnych; że natura polska w tem zwierciadle czy wizerunku odbita pokazuje się dobrą i sympatyczną. Jest prócz tego kolęda i żywym pomnikiem dawnych wieków, spuścizną, która nas z niemi łączy, i jest dziś jeszcze w teraźniejszości, takiego związku i łączności, jeżeli nie środkiem, to przynajmniej znakiem”.
Co więcej, istnienie wspólnej dla wszystkich literatury narodowej hrabia Tarnowski stawiał jako dowód jedności narodowej i przekonywał (pamiętajmy, ponad dwie dekady przed odzyskaniem niepodległości), że o ile literatura wysoka jest pożywką duchową głównie dla elit, o tyle kolęda jest tym gatunkiem, który łączy wszystkie klasy.
Dziś, gdy społeczeństwo nie jest już klasowe, a Mickiewicza czytamy w szkole wszyscy, kolęda nadal pozostaje czymś, co łączy Polaków ponad podziałami. Przy całej – zacietrzewionej nieraz – niechęci do religii, czy zdołałby kto znaleźć w Polsce osobę, która mówiąc po polsku i siadając do wigilijnego stołu (choćby tylko w celach towarzysko-konsumpcyjnych) żywiłby szczerą odrazę do tych prostych i serdecznych dźwięków i słów, od wieków rozbrzmiewających w okresie Bożego Narodzenia?
Filip Obara
Zobacz także:
„I w godzinę narodzin naszych” – Boże Narodzenie w poezji T.S. Eliota