Zaledwie rok temu – a może aż rok temu? – Wielka Brytania opuściła ostatecznie Unię Europejską. Brexit miał pociągnąć za sobą bardzo konkretne konsekwencje. Według niektórych, Wielka Brytania miała doświadczyć straszliwych paroksyzmów, pustych półek i głodu; dla innych, miała stać się Singapurem nad Tamizą, wolnorynkową krainą mlekiem i miodem płynącą. Kto miał rację? Jak zwykle – nikt!
Jak świat szeroki, żaden polityk nie lubi mówić „nie wiem” albo „to zależy”. Nic dziwnego więc że w sprawie konsekwencji Brexitu od początku ścierały się skrajne opinie. Przeciwnicy wyjścia z Unii zapewniali, że nawet samo głosowanie za wyjściem w referendum wywoła tąpnięcie w gospodarce – gdy zaś to tąpnięcie nie nastąpiło, obiecywali kolejny koniec świata przy każdym kolejnym kroku do wyjścia. Gdy dodatkowo wybuchła pandemia, zaczęto wieszczyć, że pozbawioną wsparcia unijnej biurokracji Wielką Brytanię czeka katastrofa nieporównywalnie większa niż na kontynencie.
Zwolennicy Brexitu z kolei roztaczali wizje wolnego handlu i prosperity dzięki oswobodzeniu z ograniczeń unijnego prawodawstwa, gładko pomijając tak ważny szczegół, jakim jest fakt, iż wolność od przymusu stosowania prawa unijnego nie oznacza, iż państwo z tej wolności skorzysta. Ponieważ zaś jak dotychczas wyborcy wcale nie domagali się wielkich zmian, odejście od biurokratycznych standardów unijnych w wielu aspektach pozostaje tylko potencjałem. Zwolennicy Brexitu również nie mogli liczyć się w swoich kalkulacjach z pandemią, która wywoła tak wielki chaos w kraju i za granicą.
Wesprzyj nas już teraz!
Plusy dodatnie, plusy ujemne
Ostatecznie więc, wyniki Brexitu pozostają mieszane. Wśród ujemnych skutków można wskazać trudności związane z dostawami z kontynentu – trudności początkowo związane ze zmianami przepisów, później zaś zwielokrotnione przez skutki zwalczania pandemii drogą lockdownu. Puste półki, które niekiedy pojawiały się w brytyjskich sklepach są faktem, podobnie jak brak kierowców ciężarówek. Przed Brexitem w brytyjskiej branży dostawczej dużą role odgrywali kierowcy z naszej części Europy, którzy dziś wcale nie kwapią się wnioskować o brytyjskie wizy.
Niezaprzeczalnie też nastąpił spadek w obrotach handlowych całego kraju. Ten spadek częściowo usprawiedliwia chaos pandemii – jest jednak wiele sygnałów wskazujących na fakt, iż obroty handlowe zmniejszyły się również na skutek opuszczenia strefy wspólnego handlu. Zresztą, europejskie łańcuchy dostawcze zerwane na skutek pandemii mogą pozostać zerwane po pandemii na skutek uciążliwości kontroli celnych po Brexicie.
Z drugiej strony, pomimo iż pandemia oraz niefrasobliwość rządu Borisa Johnsona spowolniły proces pozyskiwania zagranicznych partnerów do handlu, to jednak wiele umów handlowych zostało zawarte, co daje Brytyjczykom wielkie możliwości poprawy bilansu handlowego, a w przyszłości, podboju kolejnych rynków, już bez ograniczeń narzucanych przez merkantylistyczną europejską biurokrację. Przy czym, trzeba podkreślić: ogromnym sukcesem Brexitu jest fakt, iż pomimo wrogich działań Unii i niekompetencji brytyjskich negocjatorów, Wielka Brytania po prostu poradziła sobie w ubiegłym roku bez większych problemów, i to pomimo pandemii.
Skoro zaś o pandemii znowu mowa, swoboda działania poza Unią dała wymierne wyniki w tej materii. Abstrahując od wątpliwości nagromadzonych wokół szczepionek, samą akcję nabywania i propagowania tychże preparatów można uznać za miernik skuteczności aparatu państwowego – i tu okazało się, że Wielka Brytania w sposób wprost miażdżący pokonała Unię. Nie tylko błyskawicznie wyprodukowała własny preparat, ale również wyprzedziła nieruchawą europejską biurokrację w kolejce po zamówienia innych szczepionek. Doprowadziło to zresztą do wzrostu napięcia: Unia groziła Brytyjczykom surowymi karami za wyssane z palca naruszenia umów handlowych, wycofując się dopiero gdy stało się jasne, iż taka akcja raczej obróci się przeciw Unii. Niezależnie co myślimy o samych szczepionkach, sprawność działań Brytyjczyków imponuje na tle Unii.
Problemy wciąż na horyzoncie
Pomimo wszelkich dotychczasowych problemów, są więc powody, aby sądzić, że w przyszłości, Wielka Brytania może znów stać się faktycznie wielka, a chwilowe pogorszenie sytuacji na skutek Brexitu może być wręcz niezauważalne na tle pandemii. Niestety, są też powody, aby obawiać się, iż brytyjska szansa zostanie zaprzepaszczona na własne życzenie: rząd konserwatywny, po którym oczekiwano liberalnego podejścia do gospodarki i handlu nie zdołał spełnić tych nadziei, a większość swojej kadencji stracił na walce z pandemią w której strategia działania zmieniała się jak chorągiewka na wietrze – również dlatego, że brytyjskie elity regularnie lekceważyły własne ograniczenia, skutkując szeregiem wymuszonych dymisji ministerialnych, a w przyszłości być może nawet rezygnację premiera. Istnieje więc ryzyko, że w następnych wyborach, kiedykolwiek by one nie nastąpiły, zwycięży Partia Pracy, co sprawi, że Brytyjczycy zaczną rywalizować z Unią w dziedzinie „postępu” i windowania kosztów życia. Jest to o tyle niebezpieczne, że już teraz Wielką Brytanię dręczy inflacja, a teoretycznie liberalny rząd promuje ekologizm, wyznaczając agresywne cele redukcji śladu węglowego. Cokolwiek jednak się nie będzie działo – nie będzie o tym decydować Bruksela, tylko sami Brytyjczycy, których system wyborczy bynajmniej nie jest pustą fasadą.
Tymczasem jednak, raz po raz okazuje się, że Brexit bynajmniej jeszcze się nie zakończył. Musimy tu przypomnieć jak chaotyczne były negocjacje: przez długie miesiące, pod rządami Theresy May, nastroje antybrexitowe wśród brytyjskich dyplomatów sprawiały, iż negocjacje były długim ciągiem ustępstw wobec coraz surowszych żądań Europy. Dopiero zastąpienie premier May przez Borisa Johnsona zmieniło bieg rozmów – było jednak już za późno, żeby cofnąć rozmaite ustępstwa. Ostatecznie, umowa firmowana przez Johnsona, zgodnie zresztą z jego osobistą reputacją bałaganiarza, wydaje się bardziej pasować do mickiewiczowskiego jakoś to będzie aniżeli do legendarnego wyrachowania Brytyjczyków. Pozwolono na to, aby kluczowe kwestie pokojowego współżycia z Unią pozostały nierozwiązane, lub rozwiązane w sposób zupełnie nieakceptowalny na dłuższą metę dla Wielkiej Brytanii, w naiwnej nadziei na to, że uda się zmienić warunki umowy już po jej zawarciu – byle tylko już w końcu wyjść!
Przez ostatni rok, z regularnością zegarka, co parę miesięcy słychać było o narastających konfliktach wokół dwóch kluczowych kwestii – praw francuskich rybaków do połowów na brytyjskich wodach oraz praw Brytyjczyków do nieskrępowanego handlu z Północną Irlandią. Ta ostatnia, choć pozostaje częścią Wielkiej Brytanii, równocześnie została częścią europejskiej strefy handlowej, przez co faktycznie jest oderwana od reszty państwa.
Ta kwestia będzie przynosić zatrute owoce przez długie lata. Pośrodku Kanału Świętego Jerzego wyrosła bariera celna, którą Brytyjczycy mogliby zdemontować tylko idąc na ostry konflikt z Unią Europejską. Bariera ta być może zostanie w jakimś stopniu załagodzona, ale Unia nie ma w gruncie rzeczy powodu, aby iść na duże ustępstwa. Przeciwnie – im trudniejszy jest handel między Północną Irlandią a Brytanią, tym bardziej ta pierwsza będzie się wiązać gospodarczo z unijną Irlandią i tym bardziej będą tam narastać na razie mniejszościowe nastroje zjednoczeniowe. Bez jakiegoś dramatycznego zwrotu, można spodziewać się, że zjednoczenie Irlandii, a więc pozbawienie Wielkiej Brytanii jednej z części składowych, to kwestia paru pokoleń. Trudno jednak sądzić, iż rząd Johnsona tego oczywistego faktu nie przewidział, co sugeruje, iż brytyjskie elity po prostu uznały, że utrata Północnej Irlandii jest i tak nieunikniona. W tym wariancie, Północna Irlandia jest po prostu ceną Brexitu, ceną, której zapłatę można odkładać, ale kiedyś przyjdzie zapłacić. Jednak tymczasem, polityczne elity północnoirlandzkie bynajmniej nie akceptują tego stanu rzeczy, regularnie domagając się renegocjacji w celu ponownego zjednoczenia z resztą Wielkiej Brytanii. Być może przez długie lata jeszcze ta sprawa będzie wzbudzać napięcia na linii Wielka Brytania-Unia.
Brexit, a sprawa polska
Ale być może Polski czytelnik w tym miejscu już zastanawia się – co nam w ogóle do tego? Skoro kryzysy w relacjach między Unią a Brytanią nie wpływają na sytuację Polski, po co mamy rozmawiać o Brexicie? Z jednej strony – słusznie, bo mamy ważniejsze sprawy na głowie. Z drugiej jednak strony – bardzo niesłusznie. Brexit bowiem stanowi jedyny dotychczas wzorzec procesu opuszczania Unii Europejskiej przez państwo członkowskie.
Trzeba powtarzać do znudzenia – Polacy, polscy dziennikarze, think tanki i partie polityczne potrzebują czytać i analizować każdy skrawek informacji jaki można znaleźć na temat negocjacji brexitowych. Każdy wywiad, każdą książkę wspomnieniową, każdy ujawniony dokument. Zapraszać do Polski czołowych działaczy Brexitu, ale również jego najgorętszych przeciwników. Przeprowadzać z nimi wywiady, rozważać rozwój ich opinii w latach przed i po Brexicie. Analizować proces dochodzenia do referendum, a potem negocjacji – nie tylko wyniki, ale sposób ich prowadzenia. To, w jaki sposób przeciwnicy Brexitu, stanowiący przecież blisko połowę społeczeństwa, kilkakrotnie prawie wywrócili cały proces do kosza, sabotując przy okazji brytyjską pozycję, ale również to, w jaki sposób zwolennicy Brexitu sami sabotowali swoją pozycję przez zwykłe niezdecydowanie i nieprzemyślenie zawczasu kluczowych kwestii.
Polexit. Niezależnie czy ktoś uważa, iż Polska powinna obecnie rozważać opcję opuszczenia Unii, czy wprost przeciwnie, wierzy w korzyści z członkostwa, plany na Polexit trzeba formułować. Co więcej – być może to właśnie ci, którzy woleliby zostać, powinni tym bardziej planować Polexit, jako strategię wzmocnienia własnej pozycji w Unii. Jednak plany Polexitu muszą brać pod uwagę okoliczności w jakich mogłoby dojść do referendum, a także wszystko to, co by się wydarzyło od momentu (na razie mało prawdopodobnego) zwycięstwa Polexitu w referendum (tudzież konsekwencji przegranej!). Plany muszą obejmować cały proces – aż do chwili zawarcia ostatecznego traktatu regulującego nasze relacje po wyjściu. Muszą więc brać pod uwagę, że na scenie politycznej zarysują się wówczas nowe podziały – niejeden polityk zaskoczy nas, opowiadając się wbrew pozycji swojej partii za lub przeciw Polexitowi. Muszą brać pod uwagę, iż znaczna część teoretycznie apolitycznego aparatu państwowego będzie po cichu robić wszystko, aby uniemożliwić gładkie i udane negocjacje. I co najważniejsze – muszą przemyśleć jakie w negocjacjach mielibyśmy cele, słabości, i atuty. Z jednej bowiem strony, jest jasne, iż wielką słabością Polski byłaby konieczność wynegocjowania optymalnych warunków dla wymiany handlowej – to byłoby być albo nie być polskiej gospodarki, tak silnie związanej z Unią. Jednak z drugiej strony, Polska ma w ręku potężny atut, jakim jest korytarz tranzytowy między Europą Zachodnią a państwami bałtyckimi.
To są wszystko sprawy, które trzeba przemyśleć, i przeanalizować. Na spokojnie, ale nie po cichu, w zaciszu gabinetów, tylko przeciwnie – na forum publicznym. W interesie Polski jest bowiem aby Unia Europejska wiedziała i widziała, że Polexit nie jest tylko desperacką zagrywką medialną, frazesem za którym nic nie stoi, ale konkretną, szczegółową propozycją, potencjalną rzeczywistością, nad którą Polacy mogą się zastanawiać, debatować – i którą w razie czego mogą wybrać.
Jakub Majewski