Na temat tragicznych losów jeńców wojny polsko-bolszewickiej nie ma większego sporu między uczciwymi historykami polskimi i rosyjskimi. Istniał za to i gdzieniegdzie wciąż pobrzmiewa wielki spór propagandystów.
W 1990 roku państwo sowieckie przyznało się oficjalnie do popełnienia zbrodni katyńskiej, czemu usilnie zaprzeczało przez minione dziesięciolecia. Zaraz potem ówczesny gensek Michaił Gorbaczow i jego najbliższe otoczenie postanowili stworzyć propagandowy mit, równoważący rzeczywistą zbrodnię. Wkrótce w mediach sowieckich zaczęły ukazywać się wzmianki o masowym mordowaniu przez Polaków jeńców bolszewickich podczas wojny 1920 roku. Przekonywano, że w polskiej niewoli celowo zgładzono 40 do 60 tysięcy, a nawet ponad 100 tysięcy wziętych do niewoli czerwonoarmistów. Tak zrodziło się kłamstwo Anty-Katynia.
Wesprzyj nas już teraz!
Koszmary rewolucji
Wojna polsko-bolszewicka, jak niemal każdy konflikt zbrojny, obfitowała w zbrodnie wojenne.
Szczególnie częste były krwawe wyczyny dwóch jednostek kawaleryjskich bolszewików – 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego oraz 3 Korpusu Kawaleryjskiego (Złotej Ordy) Gaj-Chana. Budionnowcy w zdobytym Berdyczowie spalili polski Szpital Polowy nr 505 wraz z rannymi i personelem medycznych – w ogniowej hekatombie zginęło sześciuset Polaków. We wsi Bystryki ci straszni jeźdźcy zamordowali siedmiuset jeńców z 50 Pułku Strzelców Kresowych. W Zadwórzu 1. Armii Konnej stawiło czoła 330 młodych polskich ochotników – większość poległa w walce, jeńców kozacy zarąbali, przeżyło zaledwie tuzin żołnierzy… Pod Beresteczkiem wycięto cały pluton wziętych do niewoli żołnierzy 12 Pułku Ułanów Podolskich. W rejonie Grodna polskich jeńców topiono w rzece, pod Słonimiem pogrzebano żywcem… Komisarz konarmiejców, Izaak Babel, pisał szczerze o swych towarzyszach broni: „Żyć się odechciewa, mordercy, niesłychana podłość, przestępstwo […] błagam […] żeby nie zabijać jeńców[…] Nie patrzyłem im w twarze, przebijali jeńców pałaszami, dostrzeliwali trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot […] piekło. Jakąż to wolność przynosimy, okropieństwo”.
Gaj-Chan, rywalizujący z Budionnym o miano najgroźniejszego kawalerzysty rewolucji, przyznawał, że sam osobiście dał rozkaz uśmiercenia pięciuset wziętych do niewoli Polaków (ogółem jego formacji przypisuje się z górą 1000 mordów na jeńcach). Rąbano ich szablami, aby zaoszczędzić amunicji. Generał Lucjan Żeligowski wspominał pobojowisko w Chorzelach: „Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała wielka na nim ilość trupów. Byli to w większości nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów, leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy”.
Gdzie tryskały źródła takiego zezwierzęcenia? Czy była to nienawiść na tle narodowościowym? Niekoniecznie, wszak Armia Czerwona była tworem wielonarodowym. Wśród budionnowców, obok rosyjsko- i ukrainojęzycznych rekrutów, można było spotkać Niemców z Powołża, Żydów, a nawet uchodźców z Królestwa Polskiego. Polacy dominowali w bolszewickiej Zachodniej Dywizji Strzelców Polskich (toczącej zaciekłe boje z Wojskiem Polskim m.in. o Baranowicze). Sam Budionny był z pochodzenia Rosjaninem (byłym wachmistrzem carskiej kawalerii); współtwórca jego Konarmii (a w czasie wojny z Polską komisarz polityczny Frontu Południowo-Zachodniego) Józef Stalin (Dżugaszwili) – Gruzinem; Gaj-Chan (właśc. Gaja Dimitriewicz Gaj) – urodzonym w Persji Ormianinem; głównodowodzący Armii Czerwonej Lew Trocki (Bronstein) – Żydem.
Przyczyn okrucieństwa bolszewików należy szukać gdzie indziej. Formacje Budionnego i Gaj-Chana wcześniej przeszły krwawy szlak rosyjskiej wojny domowej. Ich metody zastosowane w Polsce były kontynuacją taktyki przećwiczonej na przeciwnikach bolszewizmu w Rosji. Dla zaprawionych w mordach i pożodze czerwonoarmistów żołnierze Wojska Polskiego byli kolejnym zastępem kontrrewolucjonistów, stojących na drodze do świetlanego ziemskiego raju.
Logika odwetu
Bestialstwo bolszewików niejednokrotnie prowokowało działania odwetowe. Wprawdzie dowództwo polskie uczyniło wiele, by poskromić u żołnierzy żądzę zemsty, jednak nie zawsze to się udawało.
Jak zwykle w przypadkach doraźnej zemsty, często nie roztrząsano indywidualnej winy domniemanych sprawców. Ginęli ludzie niekoniecznie winni zbrodni, a tylko noszący wrogi mundur; ci, którzy byli akurat pod ręką. Kazimierz Świtalski (przyszły premier RP) ubolewał: „Kozacy poddają się chętnie. Chcą, by ich odsyłać do Wrangla. Przeszkodą w demoralizowaniu armii bolszewickiej przez dezercje na naszą stronę jest utrudnione wskutek zaciętego i bezwzględnego wyrzynania przez naszych żołnierzy jeńców…”.
Bezprecedensowy pod względem rozmiarów przypadek odwetu zdarzył się w okolicach Mławy. Wobec systematycznego mordowania jeńców polskich przez „Złotą Ordę”, w odpowiedzi stracono 199 wziętych do niewoli czerwonych kozaków. Ofiar miały być równe dwie setki, ale jeden z wyznaczonych do kaźni, Michaił Skoworotkin, wystąpił z szeregu i oświadczył, że niedawno ocalił życie polskiego oficera. Natychmiast znalazł się polski świadek, który potwierdził zeznania jeńca. Skoworotkina oszczędzono, jego koledzy zginęli od kul. Egzekucja miała na celu odstraszyć kawalerzystów Gaj-Chana od dalszych zbrodni, a przecież Polacy wspominali ją niechętnie.
Jeżeli przypadków polskiego odwetu było stosunkowo niewiele, wynikało to ze starań naszego dowództwa, by wojnę prowadzić wedle cywilizowanych norm. Pułkownik Marian Kukiel pisał w rozkazie: „Każdy przypadek złego albo zgoła okrutnego obchodzenia się z jeńcem, zabijanie go, bicie, może też tylko radować przywódców bolszewickich, gdyż przyczynia się do utrzymania w całości rozpadającego się wojska […]. Wiem, że widząc własnych towarzyszy pomordowanych okrutnie, niejeden z was pała chęcią zemsty i przez chęć tę pociągnięty być może do czynów nierozważnych i niegodnych nas Polaków, rycerzy wolności. Pamiętajcie, że jeśli z dziczą walczymy, należy nam tem bardziej strzec nieskalanej czystości żołnierskiego honoru, który nakazuje odważnie stawać wobec uzbrojonego walczącego wroga, ale bezbronnego jeńca brać w opiekę”.
Armie nędzarzy
Sowieckim propagandystom od Anty-Katynia nie chodziło jednak o przypadki doraźnych zabójstw jeńców, dokonywanych przez osoby kierujące się żądzą odwetu, bądź też osobników zdemoralizowanych wojną (jakich nie brak w każdej armii, na każdej wojnie). Ich zdaniem do prawdziwego ludobójstwa doszło w polskich obozach jenieckich, na głębokim zapleczu. Gdyby okazało się to prawdą, stanowiłoby to czyn nie do usprawiedliwienia. Czy jednak tak było?
We wczesnym etapie wojny zagraniczni dyplomaci i międzynarodowe komisje kontrolujące obozy jenieckie nie miały wiele do zarzucenia stronie polskiej. I tak członek Komisji Międzysojuszniczej Edgar Vincent D’Abernon pisał o „najzupełniej zadowalającym traktowaniu” jeńców przez Polaków. Poczynił przy tym interesującą uwagę: „Jeńcy uważani są przez Polaków raczej za nieszczęśliwe ofiary niż za znienawidzonych wrogów”.
Sytuacja zdecydowanie pogorszyła się latem i jesienią 1920 r., gdy do obozów trafiły dziesiątki tysięcy czerwonoarmistów pochwyconych w operacjach warszawskiej i niemeńskiej. Obozy stały się zatłoczone, rychło wystąpiły braki w zaopatrzeniu. Komisje alarmowały o bosych, pozbawionych ciepłej odzieży jeńcach, często śpiących na ziemi. Potem przyszło najgorsze – zaraza. Jeńcy padali ofiarą epidemii tyfusu, grypy hiszpanki, czerwonki, cholery. Na przełomie lat 1920/1921 wystąpiła prawdziwa katastrofa humanitarna. Jeńcy umierali tysiącami. Do wysokiej śmiertelności przyczyniały się fatalne warunki higieniczne i złe wyżywienie.
Przyczyna dramatu leżała w krytycznym położeniu, w jakim znalazło się wówczas państwo polskie. Głód, choroby, brak odzieży był zmorą trapiącą zarówno wojsko, jak i ludność cywilną. Braki w zaopatrzeniu zawsze są tematem żołnierskich utyskiwań, jednakże w owym czasie sytuacja rzeczywiście była dramatycznie zła. Polski żołnierz służył częstokroć obdarty, bosy, brudny, zawszony, głodny. Jeden z raportów spod Lwowa z lipca 1920 r. donosił, że 30% żołnierzy nie posiada tam obuwia w ogóle, a drugie tyle musi owijać rozpadające się buty szmatami. Józef Piłsudski wizytujący 14 sierpnia oddziały szykujące się do kontrofensywy był wstrząśnięty widząc, jak wielu żołnierzy szło do walki boso. Premier Wincenty Witos wspominał bohaterów Bitwy Warszawskiej: „Co najmniej połowa była bez obuwia, idąc bosymi, pokaleczonymi nogami po ostrych żniwnych ścierniskach”.
Wynędzniała postać bosego, głodnego, schorowanego żołnierza polskiego zupełnie nie przystaje do krzepiących obrazów malarskich oraz filmów propagandowych, na których nieodmiennie prezentuje się nam zastępy dziarskich, gładko ogolonych, radośnie uśmiechniętych obrońców Ojczyzny w nienagannie wyprasowanych mundurach. A przecież bez przyjęcia tej mało widowiskowej prawdy nie pojmiemy ogromu wysiłku, na jaki zdobył się wówczas naród.
Szacowanie strat
Wysoka liczba zgonów wśród jeńców bolszewickich wynikała więc przede wszystkim z przyczyn obiektywnych; nie była efektem zamierzonych działań (a przez to nie spełnia definicji ludobójstwa). Czy jednak w obozach nie zdarzały się nadużycia?
Niestety, bywało i tak. Jednakże takie sytuacje słusznie uznawane były za patologię i wywoływały gwałtowną reakcję polskich władz wojskowych i cywilnych. Wobec winnych wyciągano konsekwencje. Gen. Zdzisław Hordyński-Juchnowicz, szef departamentu sanitarnego MSW, po wykryciu nieprawidłowości grzmiał bezpardonowo: „Zbrodnicze lekceważenie swoich obowiązków przez wszystkie działające w obozie organa okryły hańbą dobre imię żołnierza polskiego”. W sejmie posłowie pomstowali: „Stosunki w aresztach są gorsze niż w czasach rosyjskich, więźniowie bywają bici i katowani głodem, przebywają w kazamatach nieogrzewanych i zapadają bez ogródek”. Gdy wyszły na jaw przypadki sadyzmu poszczególnych strażników obozowych, polska prasa ostro potępiła „rozbestwionych siepaczy” i „mafię więzienną”. Setki członków polskiego personelu medycznego zwalczało epidemie w obozach z narażeniem własnego życia.
Jak wielkie było żniwo śmierci w polskich obozach? Ustalenie jego rzeczywistych rozmiarów zajęło wiele lat. Przede wszystkim okazało się, że niełatwa do policzenia jest liczba czerwonoarmistów wziętych do niewoli. Wiele tysięcy z nich nie dotarło do obozów, gdyż po rozbrojeniu zostali zwyczajnie wypuszczeni na wolność (jak 12 000 ukraińskich krasnoarmiejców pojmanych w pierwszych tygodniach wyprawy kijowskiej). Inni uciekli w trakcie konwojowania lub zostali uwolnieni przez towarzyszy (jak 5000 pliennych oswobodzonych przez kawalerzystów Budionnego w Berdyczowie i Żytomierzu). Trzeba też powiedzieć uczciwie, że wiele polskich komunikatów wojennych podawało znacznie wyolbrzymione dane, zbyt optymistycznie szacując własne sukcesy. Dla przykładu przesadnie oceniono przewagi podczas operacji warszawskiej (Cudu nad Wisłą); nie pochwycono wtedy w niewolę 66 000 ani 70 000 bolszewików, a co najwyżej 50 000 tysięcy (i to uwzględniając walki na Lubelszczyźnie). Ano, na wojnie pierwsza umiera prawda…
Ostatecznie podczas całego konfliktu zbrojnego do polskich obozów jenieckich trafiło 105 000 do 110 000 żołnierzy wroga. Po zakończeniu działań repatriowano tylko 67 000 z nich. Co stało się z resztą? Nie da się ukryć, że kilkadziesiąt tysięcy czerwonoarmistów nie wróciło z naszej niewoli. Czyżby wszyscy ponieśli śmierć?
Na przełomie stuleci polscy i rosyjscy historycy rzetelnie przeorali ten temat. Wedle różnych obliczeń od 20 000 do 25 000 pensjonariuszy obozów zaciągnęło się do różnorakich antybolszewickich formacji wojskowych (ukraińskich, rosyjskich i białoruskich), które walczyły u boku Wojska Polskiego. Ponadto pewna liczba jeńców po wojnie postanowiła pozostać w Polsce, bądź uzyskała zgodę na wyjazd do innych krajów (Łotwa, Austria, Węgry).
Niestety, niemało jeńców zmarło w obozach. Wprawdzie było tych ofiar mniej, niż głosiła sowiecka propaganda, wszakże bilans był tragiczny. Polscy badacze (w tym profesorowie Zbigniew Karpus i Waldemar Rezmer) po przeanalizowaniu dostępnych dokumentów stwierdzili, że zgonów było 16 000 do 18 000. Po stronie rosyjskiej do nieco wyższych, acz bardzo zbliżonych wniosków doszedł prof. Giennadij Matwiejew; jego zdaniem śmierć zabrała w niewoli 18 000 do 20 000 „bojców”. Możemy więc mówić o około 18 000 zgonów, z marginesem błędu wynoszącym 2000 ofiar w jedną bądź drugą stronę.
Druga strona medalu
Teraz winno się porównać powyższe wielkości z dramatem żołnierzy polskich wziętych do niewoli bolszewickiej.
Ci, którzy zdołali ujść spod szabel i bagnetów zaraz po walce i w trakcie konwojowania, zapełnili obozy w Moskwie, Piotrogrodzie, Czelabińsku, Daniłowie, Homlu, Iwanowie, Jekaterynburgu, Krasnojarsku, Mohylewie, Niżnym Nowgorodzie, Riazaniu, Rostowie, Saratowie, Skopinie, Smoleńsku, Stawropolu, Tambowie, Tołpinie, Tule, Twerze, Wiatce, Wiaźmie, Władymirze… Byli tam przetrzymywani w koszmarnych warunkach. Ginęli masowo nie tylko od chorób i z głodu; zabijała ich również mordercza praca katorżnicza i sadyzm bezkarnych strażników. Ci jeńcy oczywiście nie mieli wsparcia w postaci niezależnych komisji kontrolnych, ani przedstawicieli miejscowych władz i prasy, piętnujących nadużycia… Ich los stał się losem wszystkich więzionych przeciwników bolszewizmu, niezależnie od narodowości.
Prof. Lech Wyszczelski szacuje, że spośród 45 000 polskich jeńców nie przeżyło niewoli około 15 000. Inni badacze (Karpus, Aleksandrowicz, Chwalba) podają nieco wyższe liczby – 51 000 jeńców, z których w niewoli zmarło bądź zostało zamordowanych nawet do 20 000. W liczbach rzeczywistych liczba jeńców zmarłych po obu stronach frontu była więc podobna; proporcjonalnie (biorąc pod uwagę liczbę przetrzymywanych) dwukrotnie więcej zmarło Polaków w niewoli sowieckiej. Niewoli nie przeżyło 33% do 40% wziętych do niewoli żołnierzy Wojska Polskiego oraz ok. 17% pojmanych czerwonoarmistów.
Ofiary wojny
Śmierć jeńców (bądź cywilów) nie zawsze jest efektem zbrodni wojennej. W określonych sytuacjach może wyniknąć z koszmarnego splotu zdarzeń, wyjątkowo częstego podczas zjawiska zwanego wojną. Takie tragedie bywają chętnie wykorzystywane przez propagandystów, usiłujących przypisać zbrodnicze intencje stronie przeciwnej.
Tak właśnie było w przypadku Anty-Katynia. Co jakiś czas tezy o domniemanych masowych zbrodniach Polaków odżywają, szczególnie w postkomunistycznych środowiskach politycznych Rosji i… Polski. Należy więc pamiętać, że kłamstwo to zostało obalone dzięki wysiłkowi uczciwych badaczy, i co trzeba podkreślić, zarówno polskich, jak i rosyjskich. W Rosji walkę z propagandowymi wymysłami prowadzili m.in. Inessa Jażborowska, Nikita Pietrow czy wspomniany prof. Matwiejew. Praca ludzi zasłużonych w krzewieniu prawdy jest nieznana szerszemu ogółowi Polaków i Rosjan, karmionych przez polityków i media codziennymi porcjami nienawiści.
Andrzej Solak