29 stycznia 2020

„Bank dzieci”, pedofilia i kasa dla wybranych. Wszystkie patologie Barnevernet

(fot. pixabay)

Obecnie jest ponad 20 spraw przeciwko Norwegii przyjętych do rozpoznania przez Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wszystkie są związane z Barnevernet. Trybunał już w 16 z tych spraw wyraził zgodę na przystąpienie Ordo Iuris i złożenie tzw. „pisemnego stanowiska”, co uczyniliśmy. Czekamy na decyzję Trybunału co do pozostałych spraw, aby i tam wybrzmiał profesjonalny głos obrońców dzieci i życia rodzinnego. Jest więc nadzieja, że kilkuletnia kampania przeciwko Barnevernet nie tylko pomoże Polakom w Norwegii, ale w ogóle przesądzi o kierunku orzecznictwa europejskiego w zakresie ochrony życia rodzinnego – mówi w rozmowie z PCh24.pl mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris.

 

Kiedy Instytut Ordo Iuris rozpoczął prace nad raportem „Mechanizm naruszeń praw człowieka przez Barnevernet”, w którym opisano dziesiątki, jeśli nie setki przypadków naruszeń praw człowieka przez norweskich urzędników?

Wesprzyj nas już teraz!

Wszystko zaczęło się tak naprawdę w 2016 roku, kiedy to zaczęliśmy prowadzić sprawy polskich rodzin, które uciekały z Norwegii przed prześladowaniami tamtejszego urzędu do spraw dzieci Barnevernet.

 

W połowie 2017 roku zgłosiła się do nas Silje Garmo, która dowiedziała się o naszych działaniach. Ta niezwykle dzielna kobieta pomogła nam zrozumieć czym jest i jak działa Barnevernet udostępniając nam na temat tego urzędu mnóstwo informacji.

 

To właśnie Silje Garmo skontaktowała nas 2017 roku z Norwegami, którzy od lat podejmują działania na rzecz ochrony rodzin przed nadużyciami Barnevernet. Wtedy to podjęliśmy decyzję, że napiszemy raport, w którym po raz pierwszy na świecie zlustrujemy mechanizm działania Barnevernet i pokażemy na czym polegają błędy tego urzędu. Pracami nad raportem kierował dr Tymoteusz Zych oraz mec. Bartosz Zalewski. Nasz wysiłek wspierało wielu ekspertów z Polski, Norwegii i innych krajów. To były niezwykle pracowite miesiące. Chcieliśmy, by raport był naszym merytorycznym wkładem w często emocjonalną krytykę podobnych systemów naruszających jedno z podstawowych praw człowieka – zasadę poszanowania dla życia rodzinnego.

Czytelnicy PCh24.pl doskonale wiedzą, że tylko przez ostatnie 2 lata, czyli podczas sporządzania raportu, zgromadzonego materiału starczyłoby nie na jeden, a przynajmniej kilka tego typu dokumentów. Wystarczy przypomnieć sprawę wywołanej już przez Pana Silje Garmo – kobiety, która doprowadziła do ostrego napięcia dyplomatycznego między Warszawą a Oslo.
To prawda i trzeba podkreślić, że zanim w ogóle zaczynaliśmy sprawę Silje Garmo, to krytyka systemu Barnevernet była czymś niszowym, domeną kilku marginalnych grup. Właśnie dlatego początkowo nikt nie traktował naszych bojów z Barnevernet na poważnie. W MSZ usłyszałem wówczas „nikt nie przyzna jej azylu, przecież Norwegia to ojczyzna praw człowieka”. Jednak czas pokazał, że cierpliwe ujawnianie prawdy o tym „raju” może przekonać nie tylko urzędników MSZ, ale także sędziów polskich i międzynarodowych.

 

Nasz punkt widzenia podzieliło także w 2018 roku Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, które przyjęło raport Valeriu Ghiletchiego na temat Barnevernet pt. „Poszukiwanie równowagi pomiędzy dobrem dziecka a autonomią rodziny”. W dokumencie tym zaprezentowano jak powinno wyglądać prawidłowe sięganie po pieczę zastępczą. Było oczywiste, że system norweski tych standardów nie spełnia.

 

Niedługo później zapadł pierwszy wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu przeciwko Norwegii, następnie przyznano Silje Garmo i jej córeczce azyl w Polsce. Z kolei w 2019 roku zapadł wyrok Wielkiej Izby Trybunału Praw Człowieka w sprawie Strand Lobben przeciwko Norwegii. Można więc powiedzieć, że powoli, ale systematycznie, norweski system kruszeje.
 
Jak przez ostatnie lata, wyłączywszy sprawę Silje Garmo, wyglądały boje Ordo Iuris z Barnevernet?
Nasz Instytut brał czynny udział w każdej z wyżej wymienionych spraw. Ponadto zorganizowaliśmy liczne spotkania z norweskimi ekspertami, którzy badali i odważnie ujawniali mechanizm łamania praw człowieka w tym kraju.

Aktualnie przygotowujemy ostateczną wersję raportu, którą zaprezentujemy na początku lutego, ponieważ do naszego dokumentu odnieśli się norwescy urzędnicy, co jest prawdziwym zaskoczeniem. Dotychczas bowiem byliśmy przez nich ignorowani.

 

Ignorowani przez Norwegów? Przecież oni kochają praworządność…

Dokładnie! Dlatego tak chętnie nas pouczają w tej kwestii.

 

Wracając jednak do głównego wątku naszej rozmowy: przez długi czas, mimo narastającej krytyki i naszych listów, w których sugerowaliśmy, że warto porozmawiać, aby w raporcie został uwzględniony również głos strony norweskiej, zawsze byliśmy ignorowani. Norwescy urzędnicy udawali, że nie otrzymują naszych wiadomości, jak np. w styczniu 2019, kiedy poinformowano nas, że e-mail „gdzieś się zawieruszył” i niestety nie zdążyli przyjść na spotkanie z nami. Odpowiedzieliśmy, że to nic nie szkodzi, ponieważ jeśli mają gotowość do spotkania z nami, to jesteśmy w stanie pojawić się w Oslo i dyskutować. Na to jednak nie otrzymaliśmy już żadnej odpowiedzi.

Z kolei kiedy zorganizowaliśmy w Strasburgu sesję konsultacyjną wstępnych wyników raportu podczas Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, to pojawili się na nim deputowani z licznych krajów: Francji, Czech, Rumunii, Bułgarii, ale z Norwegii nikogo nie było.

Rozumiem, że zaproszenie znowu gdzieś im się zawieruszyło…
Wygląda na to, że plakaty, które zostały rozwieszone na korytarzach Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, znajdowały się akurat w tych zakątkach, do których Norwegowie nie chodzą.

To jednak nie wszystko. W toku prac nad raportem nasi eksperci wysyłali w trybie dostępu do informacji publicznej zapytania do norweskich urzędów, prosząc o dane dotyczące skali i różnych aspektów działalności Barnevernet, w tym etnicznego pochodzenia rodzin zastępczych. Chcieliśmy się bowiem dowiedzieć, czy dzieci w Norwegii mogą trafić np. do polskiej rodziny zastępczej. Dochodziły bowiem do nas głosy, że Norwegowie zdecydowanie promują umieszczanie odebranych dzieci w rodzinach rdzennie norweskich, bez możliwości porozumiewania się w rodzimym języku, bez możliwości dalszego wychowania w ojczystej kulturze i tożsamości narodowej.

 

Zadaliśmy więc norweskim urzędnikom szereg pytań w tej sprawie. Teoretycznie mają oni 14 dni na odpowiedź. Nie udzielili jej jednak przez wiele miesięcy, po czym potrafili odpisać, że odpowiedź otrzymamy „jesienią”. Ostatecznie dopiero po interwencji norweskiego dziennikarza wydobyliśmy te dane. Są one unikalne, ponieważ nikt do tej pory nigdy ich nie podawał opinii publicznej. Cała przygoda pokazała jednak, jak bardzo skryty i nietransparentny jest Barnevernet.

Czy strona norweska przesłała swoje uwagi bądź opinie do raportu?
Tak – i to też jest ciekawa sprawa. Podczas prezentacji dokumentu w Oslo pojawiali się przedstawiciele dwóch norweskich urzędów: Ministerstwa Spraw Zagranicznych Królestwa Norwegii i BUFDIRu, urzędu nadzoru nad Barnevernet. Obie Panie zabrały głos, ponieważ kilka rzeczy im się nie podobało.

Co konkretnie?
Ich zdaniem norweskie władze nie przeprowadzają nadmiernej ilości interwencji wobec rodzin. Nie zdobyły się jednak na precyzyjniejsze uwagi do raportu. Najbardziej rozbrajająca była dyskusja na temat naruszenia przez norweskie urzędy standardów transparentności. Obie panie próbowały nam wmówić, że dostęp do informacji publicznej w Norwegii polega na tym, że jeśli w ciągu ustawowych 14 dni urząd nie odpowie, to można do niego przyjechać i tam wszystko zostanie wydane.

Oczywiście zaproponowaliśmy, aby oba organy norweskie złożyły swoje uwagi, opinie i zastrzeżenia do naszego raportu i obiecaliśmy, że zostaną one w raporcie udostępnione. Właśnie dlatego na początku lutego zaprezentujemy ostateczną wersję raportu i na wiosennej sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy będziemy chcieli zaprezentować nasz dokument. Mam nadzieję, że stanie się to również w pierwszym półroczu tego roku podczas posiedzenia Parlamentu Europejskiego.

Dlaczego?
Obecnie jest ponad 20 spraw przeciwko Norwegii przyjętych do rozpoznania przez Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wszystkie są związane z Barnevernet. Trybunał już w 16 z tych spraw wyraził zgodę na przystąpienie Ordo Iuris i złożenie tzw. „pisemnego stanowiska”, co uczyniliśmy. Czekamy na decyzję Trybunału co do pozostałych spraw, aby i tam wybrzmiał profesjonalny głos obrońców dzieci i życia rodzinnego.

Jest więc nadzieja, że kilkuletnia kampania przeciwko Barnevernet nie tylko pomoże Polakom w Norwegii, ale w ogóle przesądzi o kierunku orzecznictwa europejskiego w zakresie ochrony życia rodzinnego.

No właśnie! Przez długi czas europejskie orzecznictwo w tej sprawie nie było jednoznaczne. Z czego to wynikało?

Z dwóch modeli podejścia do rodziny. Pierwszy – północny – zakłada pierwszeństwo państwa nad rodziną. Jest to model, w którym odmawia się lub obniża znaczenie więzi biologicznej dziecka z rodzicami. W to miejsce norweski raport rządowy sugeruje, by uwzględniać czynnik „optymalnych warunków rozwojowych” dla dziecka. Innymi słowy państwo mogło zabrać dziecko rodzinie nie dlatego, że dziecku było źle, tylko dlatego, że w rozumieniu urzędników gdzieś mogło być mu lepiej.

 

Model ten przez lata i do dzisiaj obowiązuje w różnym stopniu w Niemczech, w krajach skandynawskich, w Anglii czy w Holandii.

Drugi model – południowy, czyli de facto model krajów katolickich – zakłada pierwszeństwo rodziny i rodziców. Państwo ma, na zasadzie subsydiarności, rodzinę wspierać i nie może jej dyktować obowiązkowych pedagogicznych modeli wychowawczych.

 

Trybunał Praw Człowieka przez lata nie wskazywał na żaden z tych systemów jako na ten właściwy. Potem niestety pojawiły się orzeczenia, w których stwierdzano, że system norweski jest prawidłowy, bo dba o dobro dziecka. Pojawiała się też argumentacja, że Trybunał nie ma prawa ingerować w to, jak poszczególne państwa chcą kształtować swoją politykę względem rodzin.

 

Na szczęście ostatecznie udało się przekonać Trybunał do najbliższego nam modelu wyrażonego m.in. w orzeczeniu Wielkiej Izby w sprawie Strand Lobben przeciwko Norwegii, zgodnie z którym system norweski jest oczywistym naruszeniem praw człowieka m.in. poprzez to, że dzieci odebrane rodzicom mogą się z nimi widywać 2-3 razy w roku.

2-3 kontakty w roku? Przecież to zwykłe szaleństwo!
Dla mnie i dla Pana tak, ale już nie dla Sądu Najwyższego Norwegii, który uznał, że 2-3 godzinne kontakty rodziców z dziećmi pozwalają dziecku na… optymalny rozwój. 

Podam inny przykład: niedawno zakończyła się polska sprawa A.S. przeciwko Norwegii. Tam właśnie był chłopiec, który wiele lat po odebraniu mamie był w ukrytym miejscu. Barnevernet i norweskie sądy nie pozwalały, by matka się z nim spotkała. A stawiane jej zarzuty były naprawę błahe – jak zwykle „brak kompetencji wychowawczych” objawiający się np. zbyt rzadką obecnością dziecka w przedszkolu. Ostatecznie dopiero Trybunał Praw Człowieka uznał, że odebranie chłopca i zakaz kontaktów z mamą są oczywistym naruszeniem ochrony życia rodzinnego.

Ale zrozumiano to dopiero po latach?
No cóż… We wszystkich norweskich instancjach mama dziecka przegrała. Wygrała dopiero w Strasburgu… można sobie wyobrazić, że życie tej rodziny tak po ludzku legło w gruzach.

Czyli gdyby nie Strasburg, to dalej dziecko byłoby przed nią ukrywane?
Najprawdopodobniej. Zresztą nie wiadomo co będzie dalej. Podczas wizyty w Oslo usłyszałem od norweskich prawników o poważnych trudnościach w egzekwowaniu w Norwegii wyroków Trybunału Praw Człowieka.

Po co to wszystko? Czemu ma to służyć, bo na pewno nie dobru dziecka, ani jego rodziców…

Norwegowie twierdzą czasem, że jest to kwestia ich kultury i przywołują piękne opowieści o dzieciach z Bulerbyn. Są to jednak tylko marketingowe narracje, którym sprawa Silje Garmo zadała kłam. Okazało się, że rdzenna Norweżka z arystokratycznej rodziny również ma z tym systemem problem, a zatem nie jest tak, że jest to kwestia tylko imigrantów. Sami Norwegowie mają problem z systemem Barnevernet.

 

Tam się pojawia wiele elementów. Po pierwsze atomizacja społeczeństwa, daleko idący rozkład rodziny. Trwałość małżeństwa w percepcji społecznej nie ma istotnego znaczenia ani wartości, co powoduje coraz bardziej rosnącą rolę państwa jako jedynego gwaranta dobra dziecka. Pustkę po stabilnej rodzinie zajmuje państwo.

 

W dodatku Norwegowie zbudowali cały system rodzin zastępczych jako mechanizmu łączącego – na skrajnie korupcjogennych zasadach – prywatny biznes i administrację publiczną.

 

Jest urząd Barnevernet, który podejmuje zasadniczo decyzję o odbieraniu dzieci. Następnie niesprawny i pozbawiony cech niezależności wymiar sprawiedliwości nadzoruje te decyzje. Wystarczy powiedzieć, że w sądach nie ma protokołów, w związku z czym nie można się za bardzo odwołać, bo po prostu nie ma dowodów na to, że świadek powiedział coś innego niż twierdzi sędzia. Do tego w składach sędziowskich zasiadają psychologowie, którzy jednocześnie są zleceniobiorcami Barnevernet. Jak można tu mówić o praworządnej kontroli?

 

Od razu przypomina mi się sprawa Silje Garmo. Przecież mało brakło, a sąd nakazałby ją zamknąć w pokoju bez klamek między białymi ścianami…

Dokładnie! Silje Garmo zarzucano podpalenie mieszkania, które nigdy nie spłonęło…

Ale przecież sąd w Norwegii przyjął to jako prawdę objawioną w myśl zasady: skoro urzędnik tak powiedział, to tak na pewno jest…

Powiem tak: gdyby nie to, że Silje Garmo zarzut podpalenia mieszkania Norwegowie postawili przed sądem w Hiszpanii, gdzie akurat przebywała u rodziny, to prawdopodobnie przed norweskim sądem pozbawiono by ją najpierw dzieci, a następnie wolności. Na szczęście sąd w Hiszpanii zażądał dowodów, których nikt nie był w stanie mu przedstawić.

Dzieci, które trafiają w mechanizm Barnevernet, są powierzane w ręce rodzinom bardzo hojnie wynagradzanym za to, że są rodzinami zastępczymi. Dopóki dziecko jest w rodzinie biologicznej, to rodzice nie otrzymują tak poważnego wparcia od państwa. Natomiast, jeśli to samo dziecko zostanie umieszczone w rodzinie zastępczej, to ta rodzina zastępcza dostaje bardzo duże, nawet jak na standardy norweskie, pieniądze.

Nic tylko adoptować dzieci…

Nie tyle nawet adoptować, co brać na tymczasowe wychowanie. W związku z tym powstaje duża grupa rodzin, która jest grupą interesu, dla której posiadanie dzieci w pieczy zastępczej jest poważnym, a często nawet jedynym, źródłem utrzymania. Co więcej te rodziny nie są bezpośrednio nadzorowane przez Barnevernet, tylko przez prywatne spółki. Polega to na tym, że spółki sprzedają swoje usługi pieczy zastępczej systemowi Barnevernet, a ten nie interesuje się już, do jakiej konkretnie rodziny trafia dziecko. On po prostu powierza dziecko spółce i następnie spółce wypłaca pieniądze na to dziecko. Spółka z kolei dzieli się tymi pieniędzmi z rodzinami zastępczymi, co oczywiście doprowadza do szeregu patologii. Dziecko odebrane staje się w ten sposób poważnym aktywem, warto się o nie starać. Warto je też pozyskać od biologicznej rodziny.

 

Przepraszam Panie prezesie, ale czy chce Pan powiedzieć, że w Norwegii mamy do czynienia ze zgodnym z tamtejszym prawem handlem ludźmi?

Nie, to legalny system pieczy zastępczej. A właściwie… dzisiaj po wyrokach Trybunału w Strasburgu można już powiedzieć więcej. To system legalny, ale patologicznie łamiący prawa człowieka. Zresztą wciąż nie wszystkie jego elementy zostały poddane międzynarodowej krytyce. Chociażby „Bank dzieci”, czyli internetowy katalog dzieci do wzięcia. Im bardziej zgłębiałem ten system, tym bardziej wyglądał ponuro, a gdy pomyśli się o tych tysiącach dzieci…

 

Czy do takiego „Banku dzieci” mają dostęp pedofile?

Doświadczenie ostatnich lat wskazuje, że tak – i nie są to pojedyncze osoby. W 2019 roku prasa norweska ujawniła, że 25 proc. dzieci, które trafiają w system Barnevernet, znika z systemu nadzoru. Było w tej sprawie przeprowadzone duże śledztwo dziennikarskie, które pokazało, w jakich regionach Norwegii i ile dzieci nie jest w ogóle nadzorowanych. Póki znajdowały się one w rodzinie biologicznej, to nie było dnia, nie było tygodnia, żeby urzędnik Barnevernet nie sprawdził, czy rzeczy na półce są równo ułożone, czy zęby dziecka są dobrze umyte, czy śniadanie zawiera wystarczającą ilość warzyw.

 

Kiedy zaś dziecko trafiło do rodziny zastępczej, nadzór znikał, nikt nie przyszedł, żeby sprawdzić, czy dziecku nie dzieje się krzywda. Wyszło to na jaw dopiero na skutek ujawnionych przestępstw pedofilskich.

W 2018 roku mogliśmy zobaczyć materiał zatytułowany „Cichy skandal Norwegii”, w którym dziennikarze opisali historię eksperta-psychologa, który wydawał setki opinii na zlecenie Barnevernet. Opiniował zresztą także w sprawie Breivika. Był też w specjalnej komisji tego urzędu do spraw weryfikacji opinii psychologicznych innych psychologów. Na podstawie jego opinii odebrano rodzicom biologicznym w Norwegii wiele dzieci. W 2018 roku został on prawomocnie skazany za to, że posiadał na swoim komputerze tysiące pedofilskich zdjęć i nagrań. Formułowano podejrzenia, że były to materiały wykonane na dzieciach, przy których odbieraniu ów „ekspert” uczestniczył. On sam przyznawał się do swojego homoseksualizmu…

Panie prezesie, błagam, proszę przestać… Nie da się tego słuchać…

Przed sądem jego obrońcy wnosili o łagodną karę, którą mógłby odbywać w domu, ponieważ musi się tam opiekować swoimi dwoma malutkimi synkami z surogacji… Barnevernet oczywiście nie dostrzegł potrzeby odebrania dzieci w tym przypadku. Co więcej, powołana specjalnie do weryfikacji wielu opinii tego pedofila jednoosobowa komisja orzekła, że nie ma potrzeby na nowo badać dzieci, które za jego przyczyną odebrano rodzicom.

Czy myśli Pan, że przygotowany przez Ordo Iuris raport w jakikolwiek sposób naruszy ten nieludzki system i doprowadzi do jakiejś pozytywnej zmiany?

To między innymi dzięki naszej działalności w ostatnich latach można w końcu otwarcie krytykować działalność Barnevernet zarówno w mediach jak i na arenie międzynarodowej. Jest to bardzo ważne, ponieważ Norwegowie są niezwykle czuli na tym punkcie. Chcą być bowiem postrzegani jako ojczyzna praw człowieka, jako wzorzec realizacji zasad totalnej równości, tolerancji i niedyskryminacji.

W naszym raporcie pokazujemy, że mimo wszystkich haseł zaklinających rzeczywistość, system Barnevernet jest przesiąknięty myśleniem dyskryminacyjnym. Opisujemy m.in. przypadki dzieci, którym zakazano modlenia się w rodzinach zastępczych. Pokazujemy odebrane polskim rodzinom dzieci, którym zabraniano mówienia po polsku na tych 2-3 spotkaniach w roku z rodzicami.

Mam nadzieję, że nasz raport stanie się dla samych Norwegów punktem zaczepienia w krytyce systemu, co w konsekwencji doprowadzi do tego, że całkowicie on skruszeje, dając przestrzeń dla prawdziwych gwarancji praw dziecka i praw rodziny.

 
A czy nie boicie się, że po Waszym raporcie Norwegowie jeszcze bardziej dokręcą śrubę i jeszcze bardziej spatologizują swój system ochrony czy też raczej destrukcji życia rodzinnego?

Na szczęście nie tylko my krytykujemy system. Sami Norwegowie aktywnie żądają reformy Barnevernet. Media norweskie są w tej sprawie coraz bardziej krytyczne i odważne. Podobnie prawnicy i obrońcy praw człowieka. Jednak norweski rząd potrzebuje chyba czegoś więcej. Przejmuje się przede wszystkim krytyką Trybunału w Strasburgu i dlatego nasz raport trafi do każdej sprawy przeciwko Norwegii. Mamy nadzieję, że tak jak dotychczas w wyrokach Trybunału przywoływano nasze stanowiska, tak i tutaj Trybunał skorzysta z raportu. Dotychczas nie było opublikowanego tego typu materiału, więc mamy nadzieję Trybunał chętnie skorzysta z naszego wsparcia merytorycznego i razem uda nam się zmienić ten system, który od lat próbowano importować do innych krajów, w tym do Polski.

 

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz D. Kolanek

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij