O szczęśliwym życiu wielodzietnej rodziny, o edukacji domowej oraz pięknie odczytywania woli Bożej mówi portalowi PCh24.pl Agnieszka Filipiak, matka pięciorga dzieci.
Pieczecie w domu chleb? Czy ma to dla Was też wymiar duchowy?
Wesprzyj nas już teraz!
– Tak, od czterech lat pieczemy własny chleb w domu, na zakwasie. Najpierw była to zwyczajna przygoda z pieczeniem i radość, kiedy wypiek wychodził. Później okazało się, że dzieci źle się czują po zjedzeniu chleba kupowanego w sklepie. Teraz, nawet gdybyśmy chcieli, to nie możemy zrezygnować z pieczenia własnego. Czy to ma wymiar duchowy? Z czasem zaczęło tak być. Czuliśmy, że Pan Bóg dał nam fach do rąk i pozwala z niego korzystać, żeby chleba powszedniego nam nie zabrakło. Przełożyło się to na gotowanie domowe całościowo. Okazało się, że Pan Bóg w sytuacjach finansowo trudnych daje możliwość przyrządzania jedzenia „z niczego”, rozmnaża nam potrawy.
Miłość w rodzinie wielodzietnej ma różne barwy, ponieważ jest w niej wiele relacji. Jak widzisz tę miłość pomiędzy swymi dziećmi?
– Przy pierwszym dziecku zastanawialiśmy się, jak to jest możliwe, aby kochać jeszcze inne, bez krzywdy dla starszego. Okazuje się jednak, że nasze serca poszerzają się ciągle o nowe dzieci i mało tego, nasza miłość do tych obecnych wzrasta a relacje i więzi są coraz ściślejsze. Kiedy najstarsza córka miała trzynaście miesięcy, urodziła nam się druga. Był to dla nas szok. Nie zdążyliśmy się zastanowić, czy damy radę, po prostu sytuacja wymagała natychmiastowego działania. Nie było czasu na rozmyślanie. Widzimy, że Pan Bóg niesamowicie to wszystko poukładał. Dzieci pojawiają się u nas w małych odstępach. Jest to prawdziwe błogosławieństwo, które po latach przynosi owoce.
Jeśli idzie o relacje między dziećmi, to przede wszystkim one się kochają, a dopiero potem kłócą czy rywalizują. Pierwsza jest miłość. Uczą się funkcjonować ze sobą, w tym najmniejszym społeczeństwie świata. Największą miłością obdarzają najmłodsze i to nas niesamowicie rozczula. Stoją za sobą murem, gdziekolwiek są. Bardzo źle znoszą rozłąki. Zawsze powtarzają, że chcą aby ich było jeszcze więcej. Dla nich to naturalne, że rodzą się nowe dzieci, ich rodzeństwo. Nie rozpatrują tego w kategoriach tragedii życiowej, obaw, że zostanie im odebrana miłość rodziców. Zawsze miały nas i naszą miłość.
Edukujecie dzieci w domu. W tej formie nauczania chodzi o lepsze wyniki, czy też jest to raczej styl wychowawczy, kierunek?
– Kiedy przychodziły na świat kolejne dzieci, automatycznie myśleliśmy o ich edukacji. Obraz współczesnej demoralizacji skutecznie dawał nam do myślenia, że powinniśmy wybrać dla naszych dzieci jak najlepsze szkoły, gdzie zyskają silny kręgosłup moralny i przedłużenie katolickiego wychowania w domu. Ponadto, nie mając własnego domu musimy się ciągle przeprowadzać, a co za tym idzie, zmieniać dzieciom szkoły. Zaczęliśmy się poważnie zastanawiać nad tym, jak rozwiązać te problemy.
Widzę jak na przełomie lat zmieniało się nasze spojrzenie na edukację i wychowanie. Najpierw myśleliśmy, że edukacja powinna być na najwyższym poziomie, a co za tym idzie – najdroższym. Czytając forum dla rodzin wielodzietnych poznaliśmy jednak wiele historii, w których dzieci, starsze od naszych, edukowały się w różnych placówkach – prywatnych, państwowych, katolickich. Mogliśmy obserwować zmagania tych rodziców. Widzieliśmy ich trud w przedzieraniu się przez system edukacji. Poznaliśmy również rodziny, które zdecydowały się na edukację domową. Na początku był to dla nas szok. Uczyć dzieci w domu? Przecież nie mamy odpowiedniego wykształcenia. Dopiero rozmowy z osobami mającymi takie doświadczenia oraz lektury książek pozwoliły nam dojść do wniosku, że to najlepsza metoda. Odczuliśmy ulgę. Dla nas edukacja domowa to spełnienie marzeń, aczkolwiek podkreślamy z mężem, że nie jest rozwiązaniem dla każdej rodziny. Przede wszystkim bowiem muszą być w nią zaangażowani oboje małżonkowie. Konieczna jest również świadoma decyzja matki, by pozostać w domu. To na niej spoczywa większość zajęć. To jest bardzo trudna, ale piękna droga.
Duża rodzina ułatwia to zadanie?
– Duża rodzina ułatwia edukowanie domowe. Młodsze dzieci patrzą jak starsze się uczą i nabywają wiedzę „mimochodem”. Niesamowite dla rodzica jest obserwowanie pociech, które się rozwijają, otwierają swoje umysły na informacje przekazywane przez rodziców. Przede wszystkim chcemy w naszych dzieciach zaszczepić to, aby realizowały swoje pasje i talenty, spójne z pełnieniem woli Bożej.
Każda rodzina w ramach edukacji domowej ma swój system nauczania. Jedni lubią podróżować po świecie wraz z dziećmi, inni muszą być zorganizowani bardziej domowo. My działamy właśnie w ten drugi sposób. Plan dnia mamy dostosowany pod kątem nauki.
A jak jest z przygotowaniem dzieci do Pierwszej Komunii Świętej? Ten obowiązek też spada na Was?
– Postanowiliśmy, że nasze dzieci będą przystępowały do wczesnej Komunii Świętej. Mamy swobodę jeśli chodzi o naukę, katechizm więc również przerabiamy w domu. Nasza najstarsza córka przyjęła po raz pierwszy Pana Jezusa w wieku 6 lat. Dla nas była to szczególna i bardzo osobista uroczystość, uzmysławiająca nam, rodzicom, powagę wychowania. Nic nie jest tak ważne jak to, aby przyprowadzić dzieci do Boga i wychować w wierze.
Komunia Święta córki odbyła się w klasycznym rycie rzymskim, bardzo nam zależało, aby cała uroczystość była tradycyjna, dostojna. Msza Święta w starym rycie jest przepiękna, a dzieci – zwłaszcza dziewczynki – cudnie wyglądają w mantylkach na głowie.
Jako matka jesteś bardzo obciążona obowiązkami. Mąż pracuje, cały dzień jest poza domem, Ty w zasadzie zajmujesz się wszystkim. Widzisz sens tego trudu?
– Jest to trud, tym bardziej, że co szesnaście miesięcy rodzą nam się kolejne dzieci. W zasadzie od początku małżeńskiego i rodzicielskiego życia funkcjonujemy całkowicie samodzielnie, bez pomocy babć, cioć, wujków, opiekunek czy innych bliskich osób. Wyjątkowo na czas kolejnych porodów korzystamy z pomocy opiekunek albo znajomych.
Również wszystkie uroczystości rodzinne przygotowujemy samodzielnie. Bywało nam czasem trudno to zaakceptować, ale z perspektywy czasu widzimy, że samodzielność nas utwardziła i wzmocniła jako małżeństwo. Razem przyjmujemy dzieci, razem je wychowujemy i razem się nimi opiekujemy. Mam świadomość, że w naszym kraju niewiele kobiet ma możliwość pozostania w domu z dziećmi. Niestety, polityka działa przeciwko rodzinie, tak aby jak najszybciej oddzielić dzieci od rodziców i jak najszybciej przystosować do życia w społeczeństwie. To bardzo krzywdzące i upokarzające dla każdej rodziny, która chce żyć normalnie w Polsce.
Liczne obowiązki, strapienia, trudności… Jak to przeżywacie?
– Dla nas w małżeństwie najważniejsze było, aby w jedności pełnić wolę Bożą objawiającą się właśnie poprzez obdarzanie nas licznym potomstwem. Dość często zresztą, bo co półtora roku. Nasze pierwsze dzieci – były to bliźnięta – poczęły się już w podróży poślubnej. Niestety, tylko jedno z nich przeżyło – nasza pierworodna córka. Kolejne dzieci również poczynały się bardzo szybko. W tej chwili oczekujemy na szóste dziecko, które ma lada moment się urodzić.
Przede wszystkim chciałabym podkreślić, że otwartość na życie – możliwość przyjmowania kolejnych dzieci bez większego strachu czy lęku, jest dla nas wielką łaską. Nie zawsze tak było, nasza relacja z Bogiem ewoluowała przez lata. Od mojego zamknięcia się na dzieci, kryzysu, zwątpienia, do modlitwy błagalnej, aby Stwórca objawił nam swoją wolę i pokazał, którędy mamy iść. Pan Bóg nas wysłuchał, obdarzył jednością małżeńską. Widzimy jak na co dzień musimy się mierzyć z przeciwnościami i podszeptami Złego, który przy każdej możliwej okazji wmawia nam, że Pan Bóg nie chce naszego szczęścia, że to wszystko po to, aby nas zmiażdżyć – „po co wam kolejne dziecko? Mało macie roboty z tymi które są? Bez własnego domu? Z jedną pensją? Czy tak się objawia miłość Boga?”. Dostrzegamy bardzo wyraźnie to oszustwo Szatana, tę próbę pokazania naszego życia w krzywym zwierciadle, zwodzenia nas. Spotyka to każdą rodzinę chcącą podążać drogą wyznaczoną przez wolę Bożą. Jednak, gdy jego pokusy spalą na panewce i pojawia się dziecko, Szatan próbuje zniszczyć miłość do niego. Wzbudza lęk, że ciąża nie skończy się dobrze dla matki, że dziecko będzie chore albo poród zakończy się źle. My nagminnie to odczuwaliśmy. I nie zmienia się to, gdy dziecko już przyjdzie na świat. Wówczas następuje kolejna walka – o Chrzest Święty. Przed chrzcinami zawsze pojawiają się trudności. Nieprawdopodobne, żeby w takim krótkim odstępie czasu może się wydarzyć tyle rzeczy! Dzieje się wszystko, byle tylko dziecko nie stało się „nowym stworzeniem”. A przecież właśnie to dla naszych dzieci i dla nas jest najważniejsze.
Rozmawiała: Iga Stolar-Łypczak