Według znanej każdemu dziecku opowiastki św. Mikołaj rozdaje prezenty tym, którzy wykazali się posłuszeństwem wobec rodziców, krnąbrnym zaś podrzuca „rózgę”. Tak jak dobroczynność istotnie wpisana była w życie biskupa Mirry, tak i aspekt dyscyplinarny nie wziął się znikąd. Na własnej skórze przekonał się o tym Ariusz, twórca i główny promotor herezji chrystologicznej, nazwanej potem od jego imienia „Arianizmem”, którego hierarcha „poczęstował” ciosem w twarz. W dzisiejszym Kościele próżno oczekiwać podobnych postaw – a zamiast troski o czystość wiary następcy apostołów reklamują „dialog” i „towarzyszenie” promotorom błędów.
Według przekonań Ariusza i jego popleczników, Chrystus nie posiada natury boskiej – został stworzony przez Boga Ojca w czasie, a także nie dorównuje Mu majestatem. Poglądy te, stojące w rażącej sprzeczności z katolicką doktryną o Trójcy Świętej, zaczęły w IV wieku zyskiwać na popularności – domagając się odpowiedzi ze strony hierarchów, jak również i wiernych stojących po stornie ortodoksji.
Ówczesny biskup Mirry (obecnie tureckiego Demre) był jednym z tych, którzy nie zamierzali milczeć wobec rozpowszechnianych błędów. Wstrząśnięty bluźnierczymi twierdzeniami aleksandryjskiego teologa hierarcha zaprotestował wobec nich spektakularnym i jednoznacznym, choć mało konwencjonalnym, szczególnie w dysputach teologicznych, protestem. Według podań obaj duchowni spotkali się podczas obrad Soboru Nicejskiego I, na którym przywódcy całego świata chrześcijańskiego potępili poglądy Ariusza – Mikołaj miał wykorzystać tę okazję i zbliżywszy się do heretyka, spoliczkować go. Legenda mówi, że w odpowiedzi dysydencki teolog podniósł rękę na biskupa i uderzeniem w twarz złamał szczękę świętego.
Wesprzyj nas już teraz!
Do czasów ekumenizmu, wspólnego obchodzenia rocznic reformacji, spotkań w Asyżu, czy wreszcie „Dni Judaizmu” w Kościele wspomnienie gorliwości Mikołaja pasuje jak… pięść do nosa – a jednak, katolicka tradycja podobny „styl” przejawiała na każdym kroku. Wstręt do nauk odbiegających od zdrowego depozytu w polemikach z błądzącymi Ojcowie Kościoła niejednokrotnie wyrażali w mocnych słowach. Epitety „bezbożny”, „obrzydliwy”, „bezecny” nieodmiennie łącząc z różnymi heretyckimi nurtami, czy imionami ich głównych promotorów. Z podobnego języka względem wrogów czystej doktryny zasłynął między innymi wielki tłumacz – twórca „Wulgaty” i Ojciec Kościoła – Święty Hieronim.
Za gestami i słowami oburzenia, jakie w chrześcijanach pierwszych wieków naturalnie budziły „nowinki”, stały realne wysiłki i ciężka praca, jaką apologeci podejmowali, by zdławić rozprzestrzenianie się mniemań wypaczających depozyt wiary. Danie odporu heretykom było priorytetem dla znakomitej części Ojców Kościoła i doktorów: Augustyn wadził się z Ariuszem, Manichejczykami i Donatyzmem. Hieronim bronił kultu Matki Bożej, inni stawali naprzeciwko kolejnym błędom antytrynitarzy… Ale dla tak Hilarego z Poitiers, jak dla Ireneusza z Lyonu, czy Atanazego z Aleksandrii walka z wypaczonymi opiniami teologicznymi była bezsprzecznie sprawą pierwszej wagi.
W kolejnych wiekach chrześcijaństwa Kościół zinstytucjonalizował podobne postawy, tworząc Świętą Inkwizycję, czy dopisując potencjalne szkodliwe dla wiernych treści do indeksu Ksiąg Zakazanych… Dziś zarówno po nich, jak i po spoliczkowaniu Ariusza, zostały wyłącznie blade wspomnienia – wspomnienia niewygodne, za które wciąż kościelni przywódcy chcą usilnie „przepraszać”.
Zamiast ducha św. Mikołaja wśród eklezjalnych elit krąży tolerancja dla heretyckich opinii, przyjmowanych z entuzjazmem jako przejaw „dialogu”, czy „pluralizmu”. My, Polacy, najbardziej skrajne przykłady mamy tuż za zachodnią granicą, gdzie niekanoniczna zbieranina nazywana „Drogą Synodalną” stara się przewrócić do góry nogami katolicką moralność i sakramentologię.
Poza zorganizowanymi grupami modernistów znad Odry w samym sercu Mistycznego Ciała Chrystusa pełno dziś gorszycieli, pokroju chociażby agitatora lobby LGBT, amerykańskiego jezuity Jamesa Martina, obecnie cieszącego się urzędem w Watykanie… Podział między wiernymi jest większy, niż kiedykolwiek, brakuje dyscypliny doktrynalnej – miast „jednego serca i ducha” wielu katolików zaczyna poszukiwać „innej Ewangelii”. Dla każdego obserwatora, cechującego się choć minimalną trzeźwością osądu, przemiany te widoczne są gołym okiem. A jednak… reakcji następców apostołów coraz bardziej zagubieni wierni wyczekują na próżno. Gdzie się podziali tamci biskupi? – ciśnie się na usta smętne pytanie- parafraza znanej piosenki.
Co różni współczesnych i biskupa z Mirry, który spotkawszy głosiciela tez podważających boską godność Chrystusa nie wstrzymał się z rękoczynami? Więcej niż wiele zdaje się wyjaśniać zawołanie proroka Eliasza: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów”.
Dziś miłość do Boga, wyrażona chęcią oddawaniu Mu czci nie cieszy się ani powszechnością, ani aprobatą duchowych autorytetów. Wszystko w praktyce Kościoła coraz częściej obliczane jest na człowieka, jego korzyść, dobrobyt – a ostatnio nawet już samopoczucie i opinie. Gdy czasem gdzieś w tym antropocentrycznym gąszczu błyśnie hasło „Ad mairoem Dei Gloriam”, brzmi ono jak porzekadło z przeszłych wieków, które mało kto rozumie. Troska o dogmat, czystość nauczanej doktryny, posłuszeństwo Objawieniu – to wszystko co streszczają Eliaszowe słowa, stają się zatem coraz bardziej odległe i… abstrakcyjne dla współczesnych.
Groźba konfliktu o te uniwersalne i obiektywne wartości dla przesączonych antropocentryczną narracją i kulturą duchownych to dostateczny powód – by zamknąć usta i, nie ryzykując sporów, zająć się rzekomo – bardziej „praktycznym” budowaniem bezstresowego współżycia z innymi. „Troska o wspólny dom” i plany zeroemisyjności Bazyliki Piotrowej nie zrealizują się przecież same, a kto z międzynarodowych gremiów zechce współpracować z papiestwem, które jednoznacznie stanie na straży katolickiej doktryny i moralności?
Filip Adamus