Historia III RP to historia szansy, która przepadła. A właściwie szansy, której… nigdy nie było. U progu lat dziewięćdziesiątych Polacy łudzili się, że odzyskali własne państwo, ale układ był z góry ustawiony. Ostatecznie dla jednej rzeczy zabrakło miejsca… dla zasad.
Niniejszy tekst jest ostatnią częścią małego „tryptyku polskiego” w ramach cyklu dekonstrukcji po katolicku. Pierwsza część poświęcona jest Pannie Nikt Andrzeja Wajdy, druga zaś Długowi Krzysztofa Krauzego.
Jesteśmy narodem ogarniętym chandrą. Dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci? Odpowiedź jest prosta, choć rzadko pada: ponieważ nie mamy poczucia, że jesteśmy panami na swoim. Żyjemy w państwie z dykty, w którym siła używana jest jedynie przeciwko obywatelom. Nie posiadamy prawdziwej wolności gospodarczej, prawa własności i prawa do obrony. Państwo teoretyczne, które rozciąga nad nami „opiekę”, odbiera nam poczucie sensu wspólnotowego życia. Odbiera nam wspólny cel. W takim państwie po prostu nie chce się żyć.
Wesprzyj nas już teraz!
Początek lat 90. był jak otwarta brama do lepszej przyszłości. W pierwszej części Psów jest łajdactwo, jest syf z poprzedniego systemu, ale jest też to, co chcieliśmy wówczas widzieć: świeżość, powiew wolności, męstwa nagradzanego sukcesem, samodzielności, nowych szans. Ogólnie czegoś nowego. Wprawdzie nie wiadomo dokładnie co by to miało być to coś nowego… ale zawsze coś. Problem w tym, że szansa nie została wykorzystana. Nowa Polska nie powstała. BRAMA SIĘ ZAMKNĘŁA. I już nigdy później się nie otworzyła…
Jasne, że Psy to tylko opowieść o kilku ubekach i kilku policjantach z nowego systemu. Nie ma tam wielkiej tyrady na ten system ani żadnego wielkiego obnażenia. Ale film jest po prostu dobry, znakomity, kultowy. I chyba dlatego tak bardzo emblematyczny jako obraz III RP. Z jednej strony mamy scenę, jak pijane stare ubeki natrząsają się z Polaków, których zabiła komuna, womitując po pijaku słowami Ballady o Janku Wiśniewskim upamiętniającej tragiczny grudzień 1970 w gdyńskiej stoczni. Z drugiej strony widzimy zmagania głównego bohatera, Franza Maurera granego przez Bogusława Lindę, który w szambie własnej przeszłości i w bylejakości nowych czasów próbuje zachować twarz.
Ale Psy – i mam tu na myśli całą sagę, choć tylko pierwsza część jest naprawdę dobra – to coś więcej. To lustro owego przekrętu na rzeczywistości, który zaproponowano nam zamiast własnego państwa rządzonego przez Polaków i dla Polaków. Pierwsza część, z roku 1992, to błysk wielkiej nowości, która miała okazać się wielką – choć skrzętnie tuszowaną – klapą.
Dlatego Psy 2, powstałe zaledwie dwa lata później, mają wartość kronikarską, ale są już tylko odgrzewanym kotletem, nie mają „tego czegoś”, tego błysku geniuszu – geniuszu miejsca i czasu – który napełniał i ożywiał pierwszą część.
Z kolei trzecia część to już wszechogarniająca chandra i „rycie beretu” od pierwszej chwili, ale takie rycie, które nie polega na nadmiarze bodźców czy zawikłaniu fabuły, lecz na swoistym szoku poznawczym. Gdzie my właściwie jesteśmy?! U progu lat 90. wiedzieliśmy, że to post-PRL, który ma jednak – a tak się przynajmniej łudziliśmy – szansę stać się pełnoprawną III Rzecząpospolitą. Natomiast w roku 2020 sami już nie wiemy, gdzie jesteśmy. Mówią nam, że to III RP, że wolna Polska, ale to rynsztok całkowicie pozbawiony wszelkich zasad, a nawet osobowości i szczerej samoświadomości.
Oglądając na świeżo wszystkie części, myślałem, że żyjemy nie tyle w post-PRL-u, co wręcz w post-rzeczywistości, gdzie wszystko jest kłamstwem (albo iluzją). To powoduje uczucie nieznośnego duszenia się w tej rzeczywistości, jakby brakowało nam tlenu, którego dostarczają normalne życie i budowanie na prawdzie.
W trzeciej części mamy też do czynienia z zadziwiającym paradoksem. Myślę, że powiem nie tylko za siebie, gdy stwierdzę, że śledząc akcję kibicujemy starym ubekom, a nie pozbawionym charakteru lujom reprezentującym III RP. Nie obchodzimy już nikogo, ale to, że nie obchodzimy nikogo, nie znaczy, że nie mamy porachunków z tym **** światem – mówi Franz, a my czujemy, że ten stary ubek jest w swoich przekonaniach bardziej autentyczny, niż przeciętny przedstawiciel służb „nowej Polski”.
Pasikowski. Upadły mistrz, bo… niedoszły?
Ktoś mógłby się zastanawiać co się stało z Władysławem Pasikowskim, że – stworzywszy jeden z najbardziej kultowych polskich filmów – nagle unurzał swój talent w bezecnym szambie, prokurując na polityczne zamówienie paszkwil na podstawie Pokłosia żydowskiego impertynenta Grossa. Ale czyż od początku ten artysta nie płynął z wiatrem? Albo – jak twierdzą niektórzy – robił to, co podsuwały mu w danym momencie odpowiednie siły decyzyjne…
Niezależnie od tego, jak ocenimy samego Pasikowskiego, trudno być ślepym na winę, jaką ponosi twór, który miało być rzekomo państwem polskim. To mafia warszawska (nazywająca się rządem) – wobec braku normalnych rynkowych mechanizmów – przejęła rolę monopolisty w branży filmowej i to ona – będąc monopolistą – nigdy nie wspierała tego, co bez zażenowania można by nazwać „kinem patriotycznym”. A chodzi mi po prostu o kino dobre artystycznie, a przy tym pokazujące, że Polacy są w porządku i mają jakieś swoje cnoty i osiągnięcia, a nie tylko wady i śmiesznostki.
W tym kontekście przywołam jeszcze jedno dzieło Pasikowskiego, przy oglądaniu którego sobie mówiłem do siebie: Takiego kina potrzebowalibyśmy, gdybyśmy mieli wolną Polskę! Chodzi oczywiście o Demony wojny. Jestem gotów spierać się z każdym, kto twierdzi, że nie jest to kino prawdziwie patriotyczne! W stylu amerykańskim, ale jednak polskie. Znakomite. Bo kompletnie nieistotny jest moim zdaniem kontekst, to znaczy historia bezsensownej walki w jakiejś tam ONZ-owskiej wydmuszce. Ważne jest co innego – postawa polskiego żołnierza ukazana w pozytywny sposób. Nieco wyzywająco i niejednoznacznie, ale jednak pozytywnie.
I jeszcze świeższy przykład. W ubiegłym roku światło dzienne ujrzał polski film Diabeł. Z kolei przy tym seansie miałem myśl: Takich filmów powinno było powstać na pęczki po Iraku i Afganistanie! Ale problem jest już znany: w Polsce nie mamy kina patriotycznego. I znów: nie mam tu na myśli jakichś pompatycznych sztamp, które usprawiedliwiałyby „wojny zastępcze” prowadzone przez USA, ale właśnie filmy o obywatelach, byłych żołnierzach, którzy biorą sprawy w swoje ręce, reszcie społeczeństwa dając przykład nieobojętności na zło. Gdyby powstało ich na pęczki, to Diabeł miałby szansę być lepszym filmem, a tak jest kiepski, jak rachityczny kwiatek na dziewiczej łące.
Wracając do Pasikowskiego, jego zmarnowany (w jakiejś mierze) i ostatecznie zmieszany z błotem talent jest wręcz emblematyczny dla smutnej historii III RP i dla tej nie-rzeczywistości, w której żyjemy. Dajemy sobie wmówić wszystko i zwracamy głowę jak chorągiewki na politycznym wietrze. Raz mamy pedagogikę wstydu, drugim razem rzekome wstawanie z kolan. Ale brakuje czegoś, co by spajało naszą integralność pomiędzy tymi polaryzującymi nas sprzecznościami…
Jak stary ubek Franz Maurer wiedział, że jeżeli nie będzie skutecznym psem, to będzie nikim, tak my – jako wspólnota – powinniśmy dążyć do zachowania tego zdrowego rdzenia tożsamości, który sprawiłby, że nawet w byle jakim państwie nasza polskość byłaby czymś poważnym. Czymś, co należy szanować i z czego śmiać się nie wolno. Ale żeby tak było, potrzebne są… zasady.
Filip Obara
P.S. Ostatnia część była bardziej patriotyczna niż katolicka, za co przepraszam, ale tak pasowało do całości. Natomiast o tym jak w świetle zasad katolickich powinno wyglądać państwo oraz jego relacje z obywatelem pisałem przy wielu innych okazjach, dlatego polecam kilka innych tekstów na ten temat:
CNOTA EPIKEI. Gdybyśmy o niej wiedzieli – rząd w Warszawie drżałby ze strachu!
Kontrrewolucja musi mieć podstawy ekonomiczne! Czy Polacy W OGÓLE mają wolność?
8 filarów wolności [PO TYM POZNASZ, ŻE NIE JESTEŚ NIEWOLNIKIEM!]
Cesarzowi, co cesarskie… Ale co gdy cesarz nakłada podatek progresywny?