Decyzja rządu niemal uniemożliwiająca obecność wiernych w kościołach wywołała rozgoryczenie wiernych i kapłanów. Oto bowiem okazało się, że w markecie – nie tylko spożywczym, ale i budowlanym – może przebywać w jednym czasie kilka, a nawet kilkanaście razy więcej osób niż w świątyni, co rodzi ból i pytania zarówno u duchownych, jak i wiernych świeckich.
Smutek proboszcza
Czy zastanawiałeś się może, drogi Czytelniku, nad charakterem swojego proboszcza? Nie uważasz, że to twardy facet? Pomyśl, seminarium kończył najpewniej w czasach głębokiej komuny, może w okresie stanu wojennego, ale pobicia i morderstwa kapłanów dokonywane przez „czerwoną” władzę nie zmieniły jego decyzji, gdyż całym sercem chciał służyć Panu Bogu i Jego ludowi. Jeśli jest młodszy, to święcenia przyjmował w latach 90. – w okresie sukcesów obrzydliwych antyklerykalnych pisemek Urbana i zachłyśnięcia się narodu błędnie pojmowaną wolnością. A może został księdzem jeszcze później – gdy Polacy zaczęli wręcz masowo zapominać o wierze ojców. Twój proboszcz jednak nie uległ społecznym trendom i nie porzucił seminarium, nie zrzucił sutanny, gdyż czuł, że musi zrobić wszystko, byś trafił do nieba. A teraz niewykluczone, że on, twardy gość, który przeszedł przez niejeden kryzys, cierpi.
Cierpi z tego samego powodu, co miliony polskich katolików – i ja i Ty, drogi Czytelniku. Choroba wywoływana przez koronawirusa SARS-CoV-2 oraz wprowadzone przez reagującą na zaistniałą sytuację władzę ostre obostrzenia sparaliżowały społeczeństwo, co wpłynęło nie tylko na działalność szkół i zakładów pracy, ale także na funkcjonowanie kościołów. Co więcej, wprowadzone we wtorek przez rząd nowe, jeszcze surowsze restrykcje, w praktyce oznaczają zamknięcie części świątyń – a przecież od kilku tygodni wszystkie stosowały się do państwowych zaleceń. Zresztą początkowe ograniczenie liczby wiernych w świątyni nie do pięciu, ale do pięćdziesięciu osób oraz udzielenie szerokiej dyspensy (do czego biskup miejsca ma prawo) pozwala domniemywać, że polscy hierarchowie negocjowali z władzą zakres restrykcji dotyczących życia religijnego i zapewne dążyli do wypracowania modelu łączącego w sobie bezpieczeństwo sanitarne z możliwością praktykowania wiary. Teraz natomiast czas pokaże, czy radykalne rozwiązania wprowadzone przez polityków będą możliwe do zrealizowania, czy też polskie diecezje zdecydują o zamknięciu dla wiernych wszystkich Mszy świętych (jak uczyniono choćby w Katowicach). Oby tak się nie stało! Wszak nawet w boleśnie doświadczonych przez COVID-19 Włoszech drzwi kościołów pozostają otwarte – choć nie sprawuje się w nich publicznych celebracji. Początkowo tamtejsi hierarchowie podjęli co prawda inną decyzję, ale się z niej wycofali i jak dotąd nie pojawiła się żadna informacja świadcząca o zarażeniu się koronawirusem wyłącznie z powodu obecności w murach niemalże pustej świątyni (gdyby tak było, to zapewne nasz rząd nie zezwoliłby nawet na liturgie z udziałem pięciu wiernych).
Wesprzyj nas już teraz!
Wprowadzane zmiany ranią serca wierzących, ale ból proboszcza ma dodatkowy wymiar. To on, a nie bezimienne państwo czy znany tylko z ekranu telewizora urzędnik, musi zamknąć świątynię, która zawsze pozostawała otwarta dla osób pragnących się pomodlić. To on musi przekazać parafianom, że decyzją biskupa nie będą mogli uczestniczyć w celebracjach Triduum Paschalnego, których wiele osób – w tym i on sam – nie opuściło od dekad. A jednocześnie to on musi zadbać, by powierzony mu lud Boży – mimo wszystkich bolesnych ograniczeń – przygotował się na Święta Zmartwychwstania Pańskiego.
Dziesiątki ministrantów, autobus w kościele, Msza w markecie
Bólowi towarzyszą być może także pytania o nowe restrykcje, które zdają się w większym stopniu dotykać kościołów niż sklepów czy komunikacji miejskiej. Oczywiście nikt nie kwestionuje konieczności ochrony zdrowia i życia Polaków (a czas pokaże, czy to wszystko, czego doświadczamy, nie było działaniem na wyrost, czy jednak „dmuchanie na zimne” stanowiło przykrą konieczność), jednak trudno pojąć, z jakiego powodu uznano, że w świątyniach – także tych olbrzymich – może przebywać maksymalnie pięciu wiernych, zaś w marketach bezpiecznej liczby klientów nie określono. Ta sytuacja nie umknęła zresztą uwadze części wiernych, którzy w sieci prześcigają się w na poły tylko żartobliwych pomysłach na połączenie powszechnego udziału w celebracji z lojalnością względem prawa państwowego: od Mszy świętej z 80 ministrantami i 120 członkami scholi, po wjechanie do kościoła… autobusem (a gdyby nie zakaz handlu w niedzielę to pewnie pojawiłaby się także idea odprawienia Sumy w osiedlowej Biedronce czy Lidlu).
Chwilowo odłóżmy jednak na bok żarty, które w bolesnej sytuacji, z jaką mamy obecnie do czynienia, pozwalają zachować stabilność emocjonalną. Nie do śmiechu jest bowiem księżom, którzy nie dość, że muszą podejmować konieczne, ale bardzo trudne kroki, to jeszcze spotykają się z krytyką. I to z dwóch stron. Z jednej bowiem Kościół atakuje skrajna lewica, która oskarża go o rzekome posiadanie specjalnych przywilejów mających ponoć objawiać się faktem, że w celebracjach wolno uczestniczyć pięciu osobom, zaś w innych zgromadzeniach: dwóm. Wobec biednych ludzi cierpiących z powodu obsesyjnych myśli dotyczących katolików zastosujmy jednak grzecznościowe milczenie i przyjrzyjmy się krytyce z drugiej, katolickiej strony. Tak! Niestety smutna prawda jest taka, że część z nas także rani pasterzy nieprzemyślanymi uwagami. Sytuacje ekstremalne zawsze rodzą potężne emocje, więc nastroje towarzyszące rozżalonym wiernym również powinniśmy zrozumieć – choć wzajemnie oskarżenia na linii wierni-księża nie są raczej zjawiskiem pozytywnym.
Jak myślą kapłani? Cóż, niejeden mówi, że ostatnie niedziele są dla niego największym duchowym dramatem w życiu – wszak został powołany po to, by służyć nie tylko Bogu, ale i Jego ludowi. Inny zerka do kieszeni i widzi, że oszczędności się kończą, a utrzymujący go lud nie ma nawet jak „dać na tacę”. Inni pytają natomiast, czy w tej sytuacji wierni zapłacą 5 tys. zł – a więc karę przewidzianą za złamanie przepisów. Jeszcze inni myślą zapewne o konieczności obronienia Kościoła przed medialną i społeczną agresją, jaka spadłaby na katolików w związku z ewentualnym zarażeniem się kogoś w trakcie nabożeństwa z udziałem niedozwolonej liczby osób. Wszyscy znajdują się w nowej sytuacji, zaś proboszczowie są podporządkowani biskupom. Z kolei na przemyślenie relacji państwo-Kościół przyjdzie z pewnością jeszcze czas.
Nie dajmy się ponieść emocjom
W refleksjach na temat zaistniałej sytuacji pewną rolę odgrywają zapewne emocje widoczne chociażby w niektórych internetowych wpisach rozżalonych nową sytuacją wiernych, z których wynikać ma, że biskupi – niczym członkowie jakiegoś globalnego spisku – niemalże czekali na sytuację kryzysową, by pozamykać świątynie. Autorzy takich opinii, w wielu przypadkach zapewne głęboko przywiązani do Kościoła i Chrystusa Eucharystycznego wierni, zapomnieli jednak o patrzeniu na hierarchów również jak na bliźnich.
Bądźmy więc ostrożni, by nie dawać naszym pasterzom nowych powodów do smutku. Oczywiście my, wierni, pragniemy uczestniczyć w Eucharystii, chcemy znów przyjmować realnie obecnego w Najświętszym Sakramencie Pana Jezusa oraz marzymy o wspólnym odśpiewaniu „Te Deum” w Wielkanocny poranek, ale pamiętajmy, że centralną postacią Mszy świętej jest Syn Boży Jezus Chrystus, który przychodzi do nas dzięki kapłanowi. Podczas Mszy działa Trójjedyny Bóg, a celebracje będące bezkrwawą ofiarą dokonują się także i bez nas. Rzecz jasna nikt nie podważa potężnego bólu doznawanego przez katolików w związku z trudnościami w dostępie do sakramentów, które rozwijają nas duchowo i stanowią niezbędny element drogi do Nieba, jednak pamiętajmy, że nadzwyczajna sytuacja spowodowana koronawirusem jest tymczasowa, zaś liczne świadectwa potwierdzające łaski wynikające z przyjmowania Komunii świętej duchowej to dla nas niezbity dowód obecność Chrystusa Pana ze Swoim ludem także w czasie potężnych kryzysów. Co więcej, zarówno rządzący jak i biskupi muszą zdawać sobie sprawę, że społeczne emocje nie pozwolą na to, by sytuacja zawieszenia publicznego kultu potrwała znacznie dłużej – to wręcz niewyobrażalne.
Pamiętając o nadziei wypływającej z naszej Wiary, wspólnie z pasterzami trwajmy w oczekiwaniu na rychły powrót normalności. Tych, którzy w emocjonalny sposób krytykują cudzą emocjonalność, również zachęcajmy do powściągnięcia nerwowych reakcji – wierni mają prawo być rozgoryczeni i w sytuacji ekstremalnej powiedzieć, co myślą. Zrozummy to. Obecny czas potraktujmy natomiast jako ważną lekcję: doceńmy to, co być może nam spowszedniało oraz oddzielmy sedno Wiary od zwyczajów (nie martwmy się przesadnie brakiem wielkosobotniego święcenia pokarmów, gdy dostęp do Pokarmu na Życie Wieczne jest chwilowo utrudniony).
Doceńmy także starania wszystkich kapłanów, od wikarych, przez proboszczów, po biskupów i samego papieża oraz osób konsekrowanych i świeckich, którzy pomagają nam pobożnie przeżyć ten specyficzny Wielki Post. Pamiętajmy również, że pewne niedoskonałości i błędy w tej materii wynikają z zaskoczenia nadzwyczajną sytuacją, w której dopiero wszyscy uczymy się funkcjonować, a nie z chęci zniszczenia katolicyzmu w Polsce. Ponadto miejmy na względzie istotny w całej sprawie fakt: to państwo – z definicji organizacja przymusowa – jest autorem obostrzeń, które powodują ból wielu. Kościół staje więc dziś w obliczu zarządzeń polityków, które – mimo niemałej niekonsekwencji – trudno uznać za motywowane nienawiścią do katolicyzmu. Dlatego też hierarchowie i księża nie walczą z restrykcjami, ale próbują znaleźć rozwiązania minimalizujące szkody wynikające z zaistniałej sytuacji.
Nie wolno zdezerterować!
Stąd też, mimo zmian, ciągle w wielu parafiach kapłani dbają chociażby o dostęp wiernych do sakramentu pokuty i pojednania – by nikt, kto chce oczyścić swoje serce, nie został odtrącony. Dlatego też byłoby zjawiskiem skrajnie negatywnym, gdyby w związku z kryzysem społecznym duchowni zawiesili swoje aktywności. Zaledwie kilka dni temu pisałem dla Państwa o budujących przykładach kapłanów reagujących na trudne okoliczności niecodziennymi formami duszpasterskiego zaangażowania. Wymieniłem kilka form, które dla kapłanów czytających PCh24 mogą stanowić inspirację.
Niezależnie jednak czy działalność ewangelizacyjna księży w naszych parafiach w czasach koronawirusa przybiera oryginalne oblicze czy też realizuje się poprzez godne najwyższego szacunku sumienne wypełnianie obowiązków takich jak spowiadanie czy odprawianie Mszy świętych (choćby i przy całkowicie pustym kościele), to miejmy nadzieję, że żaden duchowny w Polsce nie uzna, iż nowe rządowe restrykcje zwalniają go z zadań powierzonych mu przez Kościół święty. Informacją porażającą, wręcz dobijającą dla i tak zasmuconych wiernych, byłaby wieść, że w obliczu zamknięcia świątyni dla świeckich liczba Mszy odprawianych w danej parafii została zmniejszona. Obyśmy nigdy nie usłyszeli o takim przypadku, ani o żadnej formie odmowy udzielenia wiernym sakramentalnej posługi – jak choćby spowiedzi świętej czy sakramentu namaszczenia chorych. To byłaby dezercja!
Idą nowe czasy
Jednocześnie wprowadzenie przez władzę surowych ograniczeń mogących doprowadzić nawet do zamknięcia drzwi części świątyń stanowi dla Kościoła w Polsce to sygnał, że czasy stabilności i bezpieczeństwa powoli dobiegają końca. Skoro bowiem rząd mieniący się jako prawicowy mógł – i to bez legislacyjnych trudności (choć warto byłoby przeanalizować zgodność obostrzeń z zapisami konkordatu) – w związku z nadzwyczajnymi okolicznościami pośrednio nakazać zamknięcie świątyń, to czegóż mogłaby dokonać ekipa antyklerykalnej lewicy?
Oczywiście dziś sytuacja jest jasna: władze wprowadzają restrykcje w związku z zagrożeniem uznanym za realne przez niemal cały świat, a mało kto chyba podejrzewa polityków PiS-u o działania motywowane nienawiścią do wiary. Jednak jaką mamy pewność, że w przyszłości potencjalny rząd „tęczowych” fundamentalistów nie uzna za konieczne zamknięcia kościołów z powodu, powiedzmy, corocznej epidemii grypy? Obecnie to oczywiście rozważania czysto teoretyczne, jednak w przyszłości możemy stanąć w obliczu także takich wyzwań, dlatego konieczne jest przeanalizowanie przez naszych hierarchów relacji z władzami państwowymi i dążenie do wypracowania modelu zabezpieczającego autonomię Kościoła przed potencjalnymi niebezpieczeństwami. Żeby w przyszłości ksiądz proboszcz znów nie cierpiał nie ze swojej winy.
Michał Wałach
Polecamy także nasz e-tygodnik.
Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.