Gdyby dzisiaj premierem był Adrian Zandberg Iga Świątek bardzo krótko cieszyłaby się ze swojej wygranej. Nie tylko musiałaby oddać nagrodę za zwycięstwo w Wimbledonie, ale też zapewne szybko zostałaby skierowana do pracy w fabryce, by budować ramię w ramię z rodakami „Polskę z żelaza, atomu i krzemu”.
Za historyczną wygraną Wimbledonu, Iga Świątek dostanie 4 miliony dolarów. To kwota oszołamiająca, ale niespecjalnie zaskakująca w świecie sportu. Wiemy, że są dyscypliny – obok tenisa na pewno są to również piłka nożna, koszykówka i boks – w których sportowcy zarabiają naprawdę duże pieniądze.
Można stawiać pytania o etyczność biznesu, który inwestuje ogromne środki w sponsoring niektórych dyscyplin, ale nie ulega wątpliwości, że sami sportowcy zarabiają te pieniądze uczciwie. Wkładają ogrom pracy (i pieniędzy) w osiągnięcie sukcesu, a kiedy ten nadejdzie słusznie go dyskontują. Szczególnie, że życie zawodowe sportowca jest zazwyczaj stosunkowo krótkie. Na przykład piłkarz ma mniej więcej 15 lat kariery na to, by zabezpieczyć przyszłość swoją i swoich bliskich.
Wesprzyj nas już teraz!
Są jednak i tacy, którym uczciwe zarabianie pieniędzy przeszkadza. Miejmy zatem świadomość tego, że w Polsce rządzonej przez popularną dzisiaj szczególnie w młodym pokoleniu Partię Razem, Iga Świątek po powrocie do kraju zostałaby z niczym. W idealnym świecie Adriana Zandberga zarabianie 4 milionów dolarów to jakiś odjazd. Po co bowiem komukolwiek tak duże pieniądze, skoro można z nich zbudować „Polskę z atomu, stali i krzemu”? Bo przecież to jasne, że za szczytnymi i ujmującymi wielu pomysłami budowy silnego państwa, jakie proponuje lider Partii Razem, kryje się nic innego jak jasna oferta: zbudujemy to wszystko zabrawszy Wam uprzednio to, na co pracowaliście latami. Wszak jeśli nie masz nic, będzie ci dodane, a jeśli masz więcej – zostanie ci zabrane.
W ofercie politycznej „razemków” nie istnieje bowiem coś takiego jak przestrzeń dla ludzkiej wolności i inicjatywy. Biznes ma sens o tyle, o ile w zębach przynosi pieniądze na biurko ministra finansów. Państwo ma być silne wysokimi podatkami a nie zamożnymi obywatelami. Kłopot w tym, że jedno z drugim się wyklucza – niewolenie ludzi natrętną opiekuńczością zabija w nich inicjatywę i intelektualnie rozleniwia. Po co mam pracować, skoro i tak zabiorą mi połowę dochodów? Po co mam płacić wysokie podatki w swoim kraju, skoro mogę płacić niższe zagranicą.
Iga Świątek z pewnością nie osiągnęłaby tak wiele, gdyby nie mogła na to wszystko zarobić. Pamiętajmy bowiem, że tenis to bardzo kosztowny sport. Koszty wyszkolenia tenisisty i utrzymywania go na odpowiednim poziomie sportowym są bardzo wysokie. I to tenisista pokrywa je z własnych środków, utrzymując swój zespół, opłacając treningi, wyjazdy na turnieje itd.
W głowie lewackich polityków z Razem nie mieści się to w głowie. Ich mental nakazuje zabierać wszystko to, co – uwaga: ich zdaniem – nie jest już potrzebne podatnikowi. Bo po co komuś kumulowanie kapitału? Po co kupować dobra luksusowe, skoro z tego nie zbudujemy „Polski z atomu i stali”? Taką może zbudować tylko Adrian Zandberg, wyrwawszy uprzednio z naszych kieszeni sowitą daninę podatkową.
Państwo Zandberga uznałoby zatem turnieje tenisowe za nikomu niepotrzebny luksus, a Wimbledon za wytrawną stawę dla wyższych klas, z której nic materialnego Polska nie ma. Bo też Wimbledon nie wyprodukuje nam ani stali, ani atomu, ani mieszkań do podarowania młodym ludziom. Nie ma tu miejsca dla Igi Świątek i jej sukcesów. Chyba, że Iga – już wyszkolona, z odpowiednio ukształtowaną muskulaturą – zajęłaby się wytapianiem lub oczyszczaniem stali.
Światek zatem powinna – obok radości z wygranej Wimbledonu – odetchnąć z ulgą, że nie musi oddać całej swojej wygranej państwu Adriana Zandberga. Takiego państwa, chwalić Boga, nie ma i – daj Boże – nie będzie nigdy.
Tomasz Figura