29 grudnia 2022

Dr Zbigniew Martyka: nie zmieniłbym niczego w swoich wypowiedziach. Lockdown był gorszy niż wirus! [NASZ WYWIAD]

Głęboko wierzę w to, że po swojej śmierci zostanę rozliczony nie tylko z tego, czy unikałem dopuszczania się zła, ale też z tego, jakie dobro wyświadczyłem drugiemu człowiekowi. Jeśli moja postawa pozwoliła choćby niektórym ludziom przestać się panicznie bać, to miało to sens – mówi dr n. med. Zbigniew Martyka, kierownik oddziału obserwacyjno-zakaźnego w Dąbrowie Tarnowskiej, skazany przez Okręgowy Sąd Lekarski za krytykę metod walki z pandemią.

Czy emocje po wyroku Okręgowego Sądu Lekarskiego już opadły?

Od początku te emocje były raczej stonowane.

Wesprzyj nas już teraz!

Ale wyrok odebrania na rok prawa do wykonywania zawodu pana zaskoczył?

Tak, byłem nim zdziwiony. Przed rozprawą moi prawnicy przesłali naprawdę bardzo twarde dowody mojej niewinności i wydawało mi się, że nie ma żadnych podstaw do nałożenia kary. Mówię to jako wieloletni przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego. Natomiast mimo zaskoczenia wyrokiem, który zapadł, jestem bardzo spokojny. Nie jest on prawomocny, dlatego na razie nadal mogę pracować na oddziale. Wiem, że sprawiedliwość prędzej czy później zwycięży.

Jaki był główny zarzut wobec pana?

Generalnie zarzut był taki, że to co mówiłem na temat metod walki z pandemią koronawirusa stało w sprzeczności z wiedzą medyczną. To jest oczywiście nieprawda, bo każdą moją wypowiedź uzasadniałem, podpierałem się badaniami i publikacjami naukowymi. Nie mówiłem żadnych rzeczy wyssanych z palca.

Rozumiem, że chodziło o kwestie skuteczności maseczek, lockdownów…

Tak, między innymi o to. Są to dzisiaj metody dość powszechnie kwestionowane. Ale i wcześniej nie było żadnych badań jednoznacznie udowadniających skuteczność lockdownów w walce z pandemią. Co więcej, lockdown okazał się jedną z największych tragedii cywilizacyjnych ostatnich lat. Wpłynął negatywnie na więzi rodzinne, na odporność (poprzez zamykanie w domach, unikanie świeżego powietrza, słońca), na psychikę (wzrost depresji a nawet samobójstw), na gospodarkę i utratę pracy przez wiele osób.

To ciekawe, że jednym zarzutów wobec pana była krytyka lockdownów, skoro są one przecież niemedycznymi metodami walki z pandemią. Tak przecież publicznie określali je specjaliści, także ci zalecający ich stosowanie.

Jeszcze ciekawsze jest to, że sam minister Niedzielski przyznał swego czasu, że lockdown czy izolacja nie były skutecznymi metodami ograniczania zakażeń. W swojej odpowiedzi na przesłane mi przed rozprawą zarzuty Okręgowego Sądu Lekarskiego w Krakowie podpierałem się zresztą tymi wypowiedziami, co i tak nie przeszkadzało sądowi w odebraniu mi prawa wykonywania zawodu.

A dlaczego zdecydowano, żeby ten proces nie był jawny?

Nie mogę mówić o oficjalnym uzasadnieniu, bo padło ono w trakcie procesu, ale mogę się domyślać dlaczego tak postąpiono. Jeżeli ktoś postępuje wbrew prawu to chce to ukryć.

Co dalej? Dr Krzysztof Bukiel napisał na Twitterze, że nie wierzy, żeby w przypadku odwołania ten wyrok został utrzymany. Będzie się pan odwoływał?

Na pewno. To byłoby sprzeczne z logiką, gdybym się temu wyrokowi poddał. Jestem przecież niewinny. Mnie również trudno uwierzyć, żeby ten wyrok został podtrzymany, ale jeśli tak się stanie, to po prostu zajmę się czymś innym. Nie będę z tego powodu załamywał rąk.

Czym może zajmować się lekarz, który nie może wykonywać zawodu?

Od lat interesuję się naukowo holistycznym podejściem do zdrowia człowieka. Jeśli prawomocnie utracę prawo do wykonywania zawodu lekarza, zajmę się tym, co jest jedną z moich pasji czyli medycyną naturalną.

Gdyby mógł pan cofnąć czas o kilka lat, to zrobiłby pan coś inaczej? Czegoś by pan nie powiedział, nie udzielił jakiegoś wywiadu lub nie napisał posta na Facebooku?

Takie refleksje przychodziły mi do głowy, ale jeśli wiem, że postępuję zgodnie z własnym sumieniem i występuję w obronie pacjentów, nierzadko skrzywdzonych przez błędne decyzje innych ludzi to moim obowiązkiem jest bronić dobra pacjenta i mówić o tym głośno.

O jakiej krzywdzie pan mówi?

O częstych, w czasie lockdownu, odmowach pomocy medycznej, diagnozowaniu i leczeniu przez telefon, co przyczyniło się do nadmiarowych zgonów. Zwróćcie Państwo uwagę, że głośno przestrzegałem przed tym już w maju 2020 roku – wtedy zostało to całkowicie zignorowane. A jako człowiek wierzący wiem, że mam tylko jedno życie i tylko jedną szansę, by przeżyć je w prawdzie i w zgodzie z sumieniem. I kiedy tak myślę o swojej aktywności, to wiem, że nic bym nie zmienił. Bo to, co mówiłem było zgodne z prawdą a głos zabierałem w obronie pacjentów a nie we własnym interesie.

Pierwszego głośnego wywiadu krytycznego wobec polityki przeciwpandemicznej udzielił pan 18 kwietnia 2020 roku. Tego dnia mieliśmy odnotowanych 363 nowych zakażeń koronawirusem, w świątyniach dopuszczano limit 20 m kw. na osobę, podobnie jak w niektórych sklepach. Szkoły, siłownie, restauracje, salony fryzjerskie były pozamykane, a ludzie nie mogli wchodzić do parków czy do lasów. Wtedy pan głośno skrytykował te metody, wskazując na sianie paniki. To na pewno było dla wielu otrzeźwiające, niektórym przerażonym ludziom pokazało też inną perspektywę. Czy dobrze rozumiem, że za decyzją o tamtym wywiadzie stał imperatyw moralny?

Zdecydowanie. Głęboko wierzę w to, że po swojej śmierci zostanę rozliczony nie tylko z tego, czy unikałem dopuszczania się zła, ale też z tego, jakie dobro wyświadczyłem drugiemu człowiekowi. Jeśli tamten wywiad pozwolił choćby niektórym ludziom przestać się panicznie bać, to miało to sens. Otrzymałem wówczas taką informację: „Dzięki panu, bliska mi osoba nie popełniła samobójstwa” Nigdy nie mówiłem, żeby lekceważyć problemy zdrowotne czy ryzyko zakażenia, ale żeby zachować w tym wszystkim umiar i zdrowy rozsądek. Kieruję oddziałem zakaźnym i doskonale pamiętam wcześniejsze fale różnych zakażeń, jak na przykład grypy. Bywało, że mieliśmy 50 tys. zachorowań dziennie i nikt nie ogłaszał epidemii. W przypadku COVID-19 potrzebna była ostrożność, bo mieliśmy do czynienia z czymś nieznanym, ale na pewno nie panika.

Żeby lepiej zobrazować ten problem, weźmy przykład walki z zakażeniami ran. Trzeba temu przeciwdziałać, ale nie możemy zranionych miejsc polewać kwasem solnym. Należy je dezynfekować odpowiednimi środkami. I podobnie w przypadku zachorowań na COVID: dbajmy o zdrowie swoje i innych, ale przy zastosowaniu współmiernych środków. Zakatarzony czy kaszlący człowiek powinien zostać w domu, a już na pewno unikać zatłoczonych miejsc, ale izolowanie osób po kontakcie z zakażonym to był objaw paniki. Przecież my ciągle spotykamy się z jakimiś patogenami, co więcej: sami jesteśmy nosicielami tych patogenów. To nie oznacza jednak, że od razu stanowimy zagrożenie dla innych ludzi. Potrzebne jest zdroworozsądkowe podejście. I o to apelowałem.

Znamienne było też to, że w momencie, gdy ludzie chorowali, służba zdrowia zaczęła się zamykać…

Odmawiano ludziom pomocy, masowo stosowano teleporady. To był absurd, bo każdy pacjent ma prawo zostać zbadanym przez lekarza osobiście.

Jak pan ocenia postawę etyczną wielu lekarzy w czasie pandemii?

Proszę sobie wyobrazić sytuację, że straż pożarna odmawia wyjazdów do pożarów, uzasadniając to ryzykiem poparzenia. Taka postawa z etyką nie ma nic wspólnego. Etyka lekarska nakazuje nieść pomoc choremu człowiekowi nawet z narażeniem własnego zdrowia. Nie chodzi o żadną brawurę, ale gotowość podjęcia ryzyka dla dobra pacjenta. To jest właśnie nasze powołanie. Lekarz nie może powiedzieć, że nie będzie przyjmował pacjenta, bo ten być może jest chory. Kiedy słyszałem od ludzi o absurdach, do jakich dochodziło w trakcie teleporad, wręcz nie mogłem się pogodzić z tak jawnym działaniem wbrew etyce lekarskiej.

Co z perspektywy lekarza jest groźniejsze dla naszego zdrowia: zakażenie koronwirusem czy lockdown?

Zakażenie koronawirusem mogło być niebezpieczne, zwłaszcza u ludzi z małą odpornością i chorobami towarzyszącymi. Natomiast cała polityka walki z pandemią doprowadziła do dużej ilości nadmiarowych zgonów, ale również zniszczyła psychikę wielu ludziom. Od znajomych psychiatrów słyszę, że nigdy nie spotkali się z taką falą depresji, jak po lockdownie. Zamykanie ludzi w domach niszczyło nasze relacje, gospodarkę, wielu straciło pracę czy środki do życia. Nie mówię już o szkodach, jakie wyrządzono dzieciom i młodzieży poprzez nauczanie zdalne.

Jeśli chodzi o samego wirusa, to oczywiście nie neguję jego szkodliwości i związanego z zakażeniem, ciężkiego przebiegu choroby czy nawet zgonu, ale przecież tak było zawsze. Ryzyko choroby nie jest niczym nowym. Każdego dnia zanurzamy się w morzu bakterii i wirusów. Dlatego zamiast zamykać ludzi w domach powinniśmy się koncentrować na wzmacnianiu własnej odporności. Epidemie nie kończą się dlatego, że ktoś wprowadzi lockdown, ale wraz z nabywaniem odporności. Sparaliżowanie naszego życia, połączone z zamknięciem służby zdrowia doprowadziło nas do covidowego długu zdrowotnego, który będzie odbijał się na naszym zdrowiu jeszcze przez długie lata. To jest widoczne dzisiaj przede wszystkim w poradniach kardiologicznych czy onkologicznych.

Sam miałem kontakt z wieloma pacjentami, którzy płacząc skarżyli się, że specjalista nie chce ich przyjąć z powodu epidemii. Nie wspomnę już o pacjentach w szpitalach, którzy często cierpieli i umierali w samotności, bez możliwości spowiedzi czy szansy psychicznego wsparcia ze strony bliskich.

Pandemia to także program szczepień przeciwko COVID-19. Czy pan lub pana koledzy mają jakieś informacje o skutkach tych szczepionek dla zdrowia pacjentów po kilkunastu miesiącach masowych szczepień?

Nie będę a priori twierdził, że to, o czym mówię jest skutkiem przyjęcia szczepionki przeciwko COVID, ale równocześnie nikt nie ma podstaw, by twierdzić, że w przypadkach rozmaitych komplikacji zdrowotnych wykluczony jest jakikolwiek związek z tym preparatem. Mam wielu pacjentów, którzy zwracają się do mnie ze swoimi problemami zdrowotnymi. Od momentu wprowadzenia szczepień zauważyłem pewne fakty. Mogę wymienić niektóre z tych przypadków.

U kilku pacjentów, którzy nigdy nie mieli problemów z ciśnieniem – zawsze wartości prawidłowe, nie przekraczające 120-130 mm Hg ciśnienia skurczowego – po przyjęciu szczepionki zaczęły się wzrosty ciśnienia do bardzo wysokich wartości, rzędu 190 – 200. Znam młode osoby – w tym jednego oficera, komandosa – u których po zaszczepieniu  występowało zapalenie mięśnia sercowego (u niektórych z zaburzeniami rytmu), znacznym osłabieniem, nietolerancją wysiłków. U pacjentów, którzy byli zawsze sprawni fizycznie i nie mieli chorób utrudniających poruszanie, w ciągu dni lub tygodni wystąpiły narastające bóle stawów, utrudnienie poruszania, nawet do tego stopnia, że nie mogli o własnych siłach unieść kończyny górnej, lub z trudem chodzili, musząc się podpierać. Nigdy wcześniej nie rozpoznano u nich żadnej choroby układu kostno-stawowego. A nawet, gdyby przyjąć, że taka choroba teraz  powstała, to są to przecież choroby prowadzące do upośledzenia ruchomości w ciągu miesięcy i lat a nie w ciągu kilku dni.

Kolejny przypadek: pacjenci, którzy nie mieli wcześniej problemów z odpornością – od czasu zaszczepienia przeszli kilka długotrwałych infekcji. Przy czym osoby z ich środowiska, które nie przyjęły szczepionki, nie infekowały się, przebywając  w ich towarzystwie.

Dalej: przypadek młodej kobiety z niedowładem kończyn dolnych. Mąż ją wprowadzał do gabinetu, bo sama nie była w stanie chodzić. Problem zaczął się w kilka dni po szczepieniu. Leczona neurologicznie. Nie znaleziono przyczyny, ale w karcie informacyjnej napisano: „nie stwierdza się związku ze szczepieniem przeciwko COVID”. Na jakiejś zasadzie poczyniono takie założenie? Nie wiadomo. Młody człowiek z szybko postępującym zapaleniem nerwu wzrokowego, tracący wzrok. Zaburzenia zaczęły się w kilka tygodni po szczepieniu. Przyczyna nieznana, jednak podobnie jak poprzednio, w karcie informacyjnej widnieje zdanie: „nie stwierdza się związku ze szczepieniem przeciwko COVID”.

Kolejny problem to pacjenci z chorobami nowotworowymi. Przez wiele lat swojej praktyki lekarskiej miałem możliwość obserwowania przebieg tych chorób. Trwały z one z różną długością, w zależności od typu nowotworu. Teraz u kilku znanych mi pacjentów zaszczepionych przeciwko COVID nastąpiła bardzo szybka progresja zmian nowotworowych.  Na przykład u osoby z dość dobrze kontrolowanym procesem nowotworowym, bez zaostrzenia procesu, po szczepieniu w ciągu dwóch, trzech miesięcy nastąpił gwałtowny postęp choroby i zgon. Albo świeżo rozpoznany nowotwór, który pozwala zwykle leczonemu pacjentowi przeżyć nawet kilka lat, w tym przypadku prowadzi do zgonu w ciągu dwóch miesięcy od rozpoznania, przy czym wszędzie są obecne przerzuty: płuca, wątroba, kości, mózg. Wielu moich pacjentów informowało mnie o nagłych zgonach ich członków rodzin lub przyjaciół. Były to osoby, które były w dobrym ogólnym stanie zdrowia, nie leczyły się z powodu chorób przewlekłych lub przyjmowały umiarkowane ilości leków związanych z niegroźnymi chorobami. W kilka dni lub kilka tygodni po szczepieniu nastąpił nagły zgon. W jednym przypadku chodziło o brata mojego pacjenta, u którego wykonano badanie sekcyjne. W naczyniach mózgowych stwierdzono masywne zmiany zakrzepowe. Wcześniej nie miał nigdy żadnych problemów z nadkrzepliwością, nie chorował też na COVID. Zaszczepił się.

Jeszcze raz podkreślam: nie twierdzę, że we wszystkich tych przypadkach przyczyną powikłań i zgonów było szczepienie przeciwko COVID. Każdy ma prawo analizować dostępne fakty. Wszelkie informacje powinny być sprawdzone, fakty przeanalizowane. Nie wolno z góry wykluczać żadnych hipotez. Należy je zbadać.

W przypadku każdego medykamentu – a dotyczy to także szczepionki przeciwko COVID-19 – należy zachować odpowiednią ostrożność i zdrowy rozsądek przy decyzji o jego przyjęciu. Ja nie będę publicznie ani zachęcał, ani zniechęcał do szczepienia przeciwko COVID-19, bo to, czy ktoś powinien się zaszczepić jest kwestią indywidualną i zależy od kondycji zdrowotnej pacjenta. To pacjent powinien o tym decydować po konsultacji z lekarzem.

Warto zdawać sobie sprawę, że jak wszystkie medykamenty, tak samo szczepionki mogą mieć swoje skutki uboczne. Szczepionka przeciwko COVID-19 nie jest tutaj wyjątkiem. Sami producenci przyznają, że nie są znane długookresowe skutki jej przyjęcia. Zabiegali oni zresztą o zwolnienie z odpowiedzialności za te skutki. Jeżeli zatem pojawiają się informacje a nawet wiarygodne badania wskazujące na przypadki zakrzepicy po przyjęciu szczepionki przeciwko COVID-19, to pacjent musi otrzymać na ten temat informację od lekarza, zwłaszcza jeśli ma skłonność do zmian zakrzepowych. Jest to przecież poddanie się nie w pełni sprawdzonej jeszcze procedurze medycznej, dlatego nie wolno lekarzom przymykać oczu na żadne informacje dotyczące negatywnych skutków ubocznych danej szczepionki . Tak samo nie wolno tego ukrywać przed pacjentami.

Dopytam zatem: czy lekarze dysponują dzisiaj jakąś możliwością dostępu do baz danych, gdzie agregowane są informacje na temat odczynów poszczepiennych? Czy jest jakieś źródło informacji na temat tego, komu zalecać szczepienie a komu odradzać?

Takie odczyny są odnotowywane, ale z tego co wiem, w Polsce zgłasza się ich mniej niż w innych państwach. Podam jeden przykład. Bliska mi osoba po uzyskaniu informacji, że szczepionka jest całkowicie bezpieczna, przyjęła ją i po kilku godzinach utraciła przytomność. Chcieliśmy zgłosić to jako odczyn poszczepienny, bo każda taka reakcja organizmu, nawet jeśli komuś może wydawać się bez żadnego związku ze szczepionką, powinna zostać zgłoszona. Poinformowaliśmy o tym zdarzeniu lekarza rodzinnego ale ten odparł, że nie zgłosi odczynu poszczepiennego, bo tym zajmują się punkty szczepień. A w punkcie powiedziano nam, że to zadanie lekarza rodzinnego. W końcu sam przygotowałem takie zgłoszenie.

Odnoście bazy danych: w USA istnieje baza VAERS, gdzie możemy dowiedzieć się, że w roku 2021, kiedy wprowadzono szczepienia przeciwko COVID-19 ilość zgłoszonych zawałów serca wzrosła o aż o 8 tys. procent w porównaniu do lat poprzednich. W Polsce informacje na temat koronawirusa, możliwych skutków ubocznych szczepienia i całej polityki antycovidowej są dostępne np. w publikacji „Biała księga pandemii koronawirusa”, gdzie przedstawiono setki wiarygodnych badań naukowych.
Warto też powiedzieć, o czym wiele mediów nie informuje, że wyrokiem sądu stanowego w USA upubliczniono raport firmy Pfizer, mówiący o negatywnych działaniach ubocznych szczepionki. Firma ta wnioskowała o ukrycie tych danych na 75 lat! W Parlamencie Europejskim odbyło się niedawno przesłuchanie przedstawicieli tego koncernu, gdzie ujawniono, że nie dysponuje on żadnymi badaniami świadczącymi o zdolności hamowania transmisji wirusa przez szczepionki.
Tak więc każdy lekarz ma możliwość dotarcia do prawdy, jeżeli będzie tą prawdą zainteresowany.

Czyli zgłoszenia odczynów w Polsce mogą być niemiarodajne?

Sądzę, że tak. Faktem jest, że jest ich mniej niż w innych krajach. A to istotne, bo takie odczyny należy odnotowywać a całość powinna być gromadzona i analizowana. Gdyby na przykład okazało się – to obrazowy przykład – że ludzie po przyjęciu szczepień przeciwko COVID-19 częściej łamią sobie nogi, to oczywiście kilka takich informacji zasłyszanych gdzieś w mediach czy od znajomych, mogłoby świadczyć o przypadkowym zbiegu okoliczności. Ale jeśli zbierzemy to w bazie danych i zobaczymy, że istnieje jakaś korelacja, to jest to bardzo ważna informacja medyczna. Być może bowiem – czysto teoretycznie – okazałoby się, że szczepionka wpływa w jakiś sposób na rozrzedzenie struktury kostnej lub na zaburzenia równowagi. To dopiero trzeba byłoby zbadać. Jeżeli jednak lekarz nie chce zgłaszać odczynów poszczepiennych lub ktoś mówi z góry, że taka czy inna reakcja organizmu na pewno nie ma nic wspólnego ze szczepieniem, to pozbawiamy się w ten sposób kluczowych danych.
To jest o tyle istotne dla środowiska medycznego, że lekarz, jeśli chce kierować się etyką, ma obowiązek powiedzieć pacjentowi o wszystkich znanych możliwych skutkach proponowanej terapii. Także o tych negatywnych. Jeżeli wiemy zatem z badań, które już są dostępne, że szczepienia przeciwko COVID-19 mogą wiązać się z możliwością wystąpienia zakrzepicy, udarów, zapalenia mięśnia sercowego czy polineuropatii, to zaniechanie udzielenia takiej informacji pacjentowi przez lekarza jest działaniem wbrew etyce lekarskiej.

W grudniu ministerstwo zdrowia zdecydowało o dopuszczeniu do szczepień dzieci w wieku od 6 miesięcy do 4 lat. Jak pan ocenia tę decyzję? Jaki jest sens szczepienia dzieci, dla których ta choroba nie stanowi zagrożenia?

Tu znów warto podeprzeć się danymi. Ilość zgonów z powodu COVID-19 w przypadku dzieci była marginalna, niemalże zerowa. Także bardzo niski odsetek małych dzieci przechodził COVID ciężko. Statystycznie istnieje tutaj większe ryzyko powikłań poszczepiennych niż ciężkiego przebiegu choroby lub zgonu. Szacując ryzyko, ja swojego zdrowego dziecka nie zaszczepiłbym przeciwko COVID. Są to jednak, podkreślmy, indywidualne decyzje, które rodzic powinien podjąć po konsultacji z lekarzem. Taka konsultacja, jeśli ma być pomocna, musi dostarczyć rodzicowi informacji nie tylko na temat korzyści ze szczepienia, ale również możliwych zagrożeń.

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

 

 

Wyraź sprzeciw wobec haniebnej decyzji Okręgowego Sądu Lekarskiego ws. dra Zbigniewa Martyki i

zaapeluj do Ministra Zdrowia! PODPISZ PETYCJĘ – DAJCIE LECZYĆ! – KLIKNIJ TUTAJ

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(47)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 300 430 zł cel: 300 000 zł
100%
wybierz kwotę:
Wspieram