„W roku szkolnym 2025 r. edukacja zdrowotna będzie przedmiotem nieobowiązkowym” – poinformowała minister edukacji Barbara Nowacka. Jak wyjaśniła, widząc napięcia zdecydowała, że musi „ochronić szkołę przed awanturą polityczną”. Minister będzie jednak zachęcać rodziców, nauczycieli i uczniów do wzięcia udziału w zajęciach. Zatrzymanie przymusowej edukacji zdrowotnej, to wielki sukces rodziców, nauczycieli i wielu środowisk połączonych hasłem „TAK dla edukacji, NIE dla deprawacji”, sprzeciwiających się systemowej deprawacji dzieci w szkołach. Ale uważajmy! Nie bez znaczenia na krok w tył ma kalendarz wyborczy! Lewicowe szaleństwa jeszcze powrócą! Pilnujmy dzieci!
Minister edukacji nie kryje, że nie zrezygnowała ze swych pomysłów na edukację zdrowotną. Aktualna decyzja o nieobowiązkowości tego przedmiotu, to tylko mały krok w tył, wstrzymanie oddechu w obawie o wynik wyborczy. Nowacka zapowiada bowiem, że „po zakończeniu 2025 r. bardzo poważnie porozmawiamy z nauczycielami, jak ten program się sprawdza. Będzie ewaluacja i ona da nam decyzję, w jakim kierunku zmierzamy”. Celem jest bowiem wprowadzenie obowiązkowej deprawacji dzieci w szkołach.
Nie ma jednak wątpliwości, że owo powstrzymanie groźnych lewicowych zapędów minister, nie byłoby możliwe, gdyby nie ogromne zaangażowanie wielu środowisk, nauczycieli i rodziców w konsultacje, ale i protesty przeciwko edukacji zdrowotnej przetaczające się od początku grudnia przez kolejne miasta Polski pod hasłem „TAK dla edukacji, NIE dla deprawacji”.
Wesprzyj nas już teraz!
Drugim, także ważnym elementem umożliwiającym powstrzymanie edukacji zdrowotnej są zbliżające się wybory prezydenckie. Nowacka przyznała w RMF FM wprost, że „musi szanować otoczenie”, a długich rozmowach z premierem Donaldem Tuskiem, z prezydentem Warszawy, kandydatem na prezydenta (PO) Rafałem Trzaskowskim „podjęliśmy decyzję, że zrobimy to przedmiotem nieobowiązkowym”.
Trzeba jednak powiedzieć to jasno – gdyby nie społeczny opór, politycy nie przejmowaliby się tym jak i czy w ogóle reforma szkoły wpłynie na wynik majowego plebiscytu. Dziś politycy wiedzą, że polskie społeczeństwo nie popiera lewicowej ideologii i nie godzi się na systemową seksualizację najmłodszych.
A szkoła, to nie jedyne miejsce, w którym lewica – w obawie przed społecznym ostracyzmem – zapewne została przymuszona przez koalicjanta – do spowolnienia serwowanej nam rewolucji spod znaku gender. Otóż Katarzyna Kotula, minister ds. równości także ogłosiła, że wstrzymuje ważny dla „lewaków” projekt, a przynajmniej wycisza go – mowa o rządowym projekcie ustawy o uzgodnieniu płci. „Podjęliśmy decyzję, że do końca kampanii prezydenckiej i do końca procesu związanego z ustawą o związkach partnerskich nie chcemy o tym mówić”.
Trzeba dobrze wsłuchać się w te deklaracje. Póki lewicowa, radykalna ideologiczne flanka, koalicji rządzącej będzie potrzebna do utrzymania władzy, póki tacy politycy będą mieli w swych rękach choćby odrobinę władzy, póty możemy mieć pewność, że tematy – zarówno edukacji zdrowotnej, jak i uzgadniania płci i inne im podobne – powrócą. Trzeba więc nam trzymać rękę na pulsie, trzeba budzić społeczeństwo i zachęcać do stałej aktywności publicznej. Politycy bowiem nie zdecydują się na wprowadzenie groźnych, społecznie szkodliwych zmian, jeśli sondaże będą wskazywały na utratę poparcia, a w efekcie i władzy. A póki co, w Polsce nie ma społecznego poparcia dla postulatów skrajnej lewicy.
Marcin Austyn
Zobacz także: