Arbitrzy elegancji, ludzie światli i na poziomie, elity wyznaczające dobry styl, gentelmani zawsze na czasie, żyjący w zgodzie z aktualną modą i bieżącymi trendami – tak o samym sobie mówi, pisze i myśli polskojęzyczny salon lewicowo-liberalny. Tymczasem ostatnie wypowiedzi czołowych przedstawicieli środowiska – Adama Michnika i Lecha Wałęsy – pokazują, że jest dokładnie odwrotnie.
Do kloacznych słów wypowiedzianych niedawno w miejscu publicznym Adam Michnik został w pewien sposób sprowokowany. Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie. Nic nie tłumaczy bowiem bluzgającego do dziennikarzy konkurencji redaktora naczelnego gazety próbującej zmieniać – ba! nawet „cywilizować” tych (jakby to powiedziały liberalne autorytety) „siermiężnych, ciemnych i zacofanych Polaków”.
Wesprzyj nas już teraz!
By rozgrzać do czerwoności Adama Michnika wystarczyło wspomnieć przy nim o… Stefanie Michniku, jego przyrodnim bracie, oskarżanym o popełnianie komunistycznych zbrodni sędzim z czasów stalinowskich. Już lata temu Instytut Pamięci Narodowej chciał dokonać ekstradycji Stefana Michnika do Polski, jednak na procedurę nie zgodziła się Szwecja.
Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, chociaż w okresie PRL represjonowany z powodu walki z systemem, o czym z resztą lubi przypominać, brzydzi się wszelkiej maści dekomunizacją i rozliczeniami. Czy z powodu „dziedzictwa” swojego brata? Niewykluczone. Wskazuje na to agresywna reakcja na pytania dotyczące komunistycznego sędziego.
Oczywiście wychowankowie redaktora rzucili mu się z odsieczą. Dominika Wielowieyska, dziennikarz „GW” od dekad, postanowiła tłumaczyć guru tego środowiska poprzez analogię do niestosownej wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego z… roku 2002. Chociaż data to dość odległa, a w polityce III RP 15 lat stanowi okres niemal niewyobrażalny, to najwyraźniej lewicowo-liberalny salon nie ma innych argumentów na obronę ideowego lidera. Widać to z resztą na wszelkiej maści manifestacjach opozycji, gdzie fraza „s… dziadu” odmieniana jest przez przypadki w ramach wypominania. Czy jednak opryskliwa odzywka polityka w jakikolwiek sposób umniejsza winę Adama Michnika, który w ostatnich dniach zaprezentował niziny poziomu rodem ze speluny?
By przekląć na wizji nie potrzebował prowokacyjnego pytania natomiast były prezydent RP Lech Wałęsa. Politykowi oskarżanemu o współpracę z komunistyczną bezpieką nerwy puściły w programie prowadzonym przez przychylną mu redaktor Monikę Olejnik.
Czy to pojedyncze „wypadki przy pracy”, czy może w ciągu ostatnich dni obaj panowie zaprezentowali swoje prawdziwe oblicze? O ile Lech Wałęsa przyzwyczaił nas do chwilowych braków w kontroli własnego języka, to Adam Michnik z panowania nad językiem żyje – jest redaktorem i to redaktorem naczelnym.
Ostatnie słowne wyskoki Adama Michnika w obronie swojego brata nie były jednak wyjątkiem. Bluzgi w wykonaniu naczelnego „GW” słychać już było bowiem na taśmach z afery Rywina. Kim w takim razie naprawdę jest człowiek próbujący „cywilizować” Polaków?
Na pewno nie przedstawicielem prawdziwych elit. Zarówno Michnik jak i Wałęsa do roli elity mogą co najwyżej nieskutecznie aspirować. Są co najwyżej elitami zastępczymi, „elitami” – pisanymi wyłącznie w cudzysłowie.
Prawdziwe elity były i są Polsce niezwykle potrzebne. Potrzebujemy arbitrów elegancji, znawców dobrych manier, ludzi prezentujący niezwykle wysoki poziom w każdej dziedzinie życia, wyznaczających właściwe wzorce dla całego narodu. Niestety wspólnymi wysiłkami niemieckich narodowych socjalistów oraz sowieckich socjalistów internacjonalnych, grupy społeczne prowadzące nasz naród przez dziejowe zawieruchy zostały eksterminowane. Na ich miejsce zainstalowana nad Wisłą bolszewicka barbaria wmontowała własne pseudo-elity, kształtowane przez kolejne fatalne „czerwone” dekady w ramach mechanizmu selekcji negatywnej. Rzesze „wyhodowanych” w ten sposób etatowych inteligentów, mimo formalnego upadku komunizmu, wciąż pełnią w kraju funkcje społecznych liderów.
A Polska cierpi i traci kolejne lata.
Michał Wałach
Fascynacja wizytą Williama i Kate – Polacy cenią monarchię?