Tak jak w oczach Marksa świat dzielił się na burżuazję (dominujących) i robotników (uciskanych) tak w oczach feministek mamy mężczyzn (z reguły białych i heteroseksualnych, dominujących) i kobiety (najlepiej lesbijki, uciskane). Tak jak dla Marksa ideałem było społeczeństwo bezklasowe, tak dla feministek bezpłciowe. Albo inaczej: takie społeczeństwo, w którym płeć będzie wybierana dowolnie, w którym płeć nie będzie miała osobnej wartości – mówi w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem Paweł Lisicki (redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”).
Feminizm wywodzi się ściśle z tradycji marksistowskiej, z tradycji rewolucyjnej emancypacji. Czy jednak w swojej obecnej postaci ma on cokolwiek wspólnego z walką o prawa pracownicze bądź socjalne kobiet?
Wesprzyj nas już teraz!
Absolutnie nie! Jest on nową, skrajną formą ideologii rewolucyjnej, której pierwszym i najważniejszym jej wrogiem jest natura.
Natura?
Tak. Bardzo dobrze pokazuje to słynne zdanie Simone de Beauvoirs, która mówiła, że „człowiek nie rodzi się w świecie jako kobieta, nią się staje. To, jaki kształt przybierze w łonie społeczeństwa kobieca istota ludzka, nie jest określone przez żadne biologiczne, psychiczne, ekonomiczne przeznaczenie”. Nie istnieje zatem żadna istota kobiecości. To co biologiczne jest tylko uwarunkowaniem, a więc w ostateczności formą przemocy, którą próbuje narzucić natura. Taką samą przemocą posługuje się społeczeństwo. Jej znakiem są zachowane w nim rytuały i przepisy. Inną formą takiej przemocy jest język, który dzieli ludzi na mężczyzn i kobiety niezależnie od tego, co tkwi we wnętrzu projektującej się i stwarzającej na nowo, wciąż wyzwalającej się jednostki. Emancypacja to ciągły proces dialektyczny, to nieustanne przezwyciężanie tego co zewnętrzne, męskości i kobiecości, raz jednej, raz drugiej. Widać wyraźnie, w jak wielkim stopniu taka świadomość oznacza ciągłe zaburzenie i rozchwianie tożsamości: wolność to nieokreśloność, to niepochwytność i nieujmowalność. Wolność to chaos.
Niemiecki teolog Manfred Hauke słusznie zauważył, że duchowym źródłem nowoczesnego feminizmu jest marksizm, że feminizm to radykalna wersja marksizmu. Wszystko to dokonało się w latach 60. XX wieku, kiedy to hasła feministyczne zdominowały na Zachodzie ruch studencki. Symbolem tego związku neomarksizmu i feminizmu stał się wówczas Herbert Marcuse. O ile jeszcze w myśli Freuda cywilizacja odgrywała rolę pozytywną, bo sublimowała, uszlachetniała nieświadomy popęd w człowieku, to dla Marcuse’a pełne wyzwolenie erotyczne musiało pociągać za sobą zniszczenie kultury i cywilizacji.
I Marcuse, i Marks marzyli o społeczeństwie bez dominacji, bez podległości, bez dystynkcji. Tę myśl przyswoiły sobie w latach 60. feministki. Znowu odwołam się do Haukego, który przywołuje w tym kontekście słynną holenderską feministkę Catherinę Halkes, która twierdziła, że wszelkie formy ucisku, dominacji jednych nad drugimi są „formami wyrazu tego najgłębszego dualizmu wyniesienia rodzaju męskiego nad żeński”.
Dzieje świata w ich oczach to już nie walka klasy robotniczej z burżuazją, ale rodzaju żeńskiego z męskim. Prawdziwe szczęście ma polegać na dojściu do społeczeństwa doskonale równego, w którym podział na płeć nie odgrywa żadnej roli.
Jak chcą to jednak osiągnąć? Przecież zgodnie z tego typu „logiką”, choć użycie tego słowa nawet w cudzysłowie wydaje mi się sporym nadużyciem, podział płciowy staje się deformacją czy też przypadkowym wybrykiem natury. Wolność oznacza przede wszystkim przezwyciężenie tego co biologiczne. Macierzyństwo przestaje być wartością pozytywną, a staje się czymś, z czym należy walczyć, aby uwolnić się od niego…
Ale czemu się tutaj dziwić?! Przecież o to właśnie chodzi w radykalnym egalitaryzmie! Ma on prowadzić do tego, by kobiecość i męskość w ogóle zniknęły jako trwałe tożsamości. Kobiecość może być tylko wyborem, swobodnym projektem. Żeby go zrealizować należy rozbić odziedziczoną kulturę męskiej dominacji.
Czy istnieje cos takiego jak „teologia feministyczna”?
Oczywiście, że tak, ale nie ma ona nic wspólnego z jakąkolwiek nauką.
Czym więc jest „teologia feministyczna” i kiedy powstała?
Przełomowym momentem w tej kwestii były wczesne lata 70. W 1973 roku wychodzi książka Mary Daily Poza Bogiem Ojcem. Feministki uznają, że to właśnie Biblia i tradycyjna religia stanowi prawdziwe oparcie dla ucisku kobiet. Wprawdzie w Piśmie Świętym można odnaleźć pewne pozytywne wartości, jak miłość, ale tak naprawdę uczy ono posłuszeństwa i konserwuje system męskiej dominacji.
Szczególnie dużo miejsca feministki poświęcają walce z pojęciem Boga Ojca, jako zasady oparcia dla męskiej władzy, atakują św. Pawła jako mizogina. Nie są w stanie znieść jego tezy, zgodnie z którą w małżeństwie głową jest mężczyzna.
Dla zrozumienia, dlaczego w ideologii feministek tak ważną rolę odgrywała Maria Magdalena, trzeba sięgnąć do kluczowej książki Elisabeth Schuessler-Fiorenzy „Im Memory of Her”, swego rodzaju „feministycznej biblii” – dokładnie, krok po kroku omawiam ją w Tajemnicy Marii Magdaleny. To w ogóle chyba najważniejsza autorka feministyczna, jeśli chodzi o nowe podejście do chrześcijaństwa i do Nowego Testamentu. Twierdziła ona, że objawienie i Prawdę można odnaleźć jedynie w takich tradycjach i tekstach, które przezwyciężają swoją patriarchalną kulturę i androcentryczną religię.
Krytyka feministyczna posługuje się dokładnie takimi samymi schematami jak krytyka marksistowska. Pierwszym punktem przy interpretacji Biblii musi być świadomość, że powstała ona w kulturze androcentrycznej, a zatem należy oddzielić w niej wpływy patriarchalne. To zaś oznacza stosowanie hermeneutyki podejrzeń, z zasady odnoszącej się do przekazów biblijnych. Następnym krokiem ma być uznanie, że co do zasady Biblia pomija lub pomniejsza wagę bohaterek w swoich opisach. Niezależnie zatem od tego co teksty Nowego Testamentu mówią na temat Marii Magdaleny na pewno jej rola musiała być znacznie większa niż to zostało przekazane.
Dlaczego?
Bo Nowy Testament redagowali mężczyźni. Jeśli w ogóle zachowali jakiekolwiek informacje o Marii Magdalenie, to na pewno pomniejszone. Z tego wynika, że prawdziwa feministyczna egzegetyka nie może przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza słów Biblii jako słowa objawionego: musi zawsze oddzielić to, co autentyczne od tego co przekazała kultura patriarchalno-opresyjna występując pod maską Boga. Takie podejście pozwala się pozbyć tekstu św. Pawła, który mówił, że mężczyzna jest głową kobiety w małżeństwie. Najwięcej możliwości i dowolności tkwi w innej regule interpretacji, w tym co Schuessler-Fiorenza nazywa „hermeneutyką kreatywną” – należy na nowo opowiedzieć biblijne historie i od nowa stworzyć postacie w taki sposób, żeby Biblia wspierała ideały feminizmu.
Łatwo zauważyć, że to co my tak spokojnie nazywamy w naszej rozmowie „egzegezą” lub „hermeneutyką” robi wrażenie obsesji. Przede wszystkim feministki wychodzą z założenia, że całe dzieje ludzkości podlegają ich własnej ideologicznej mierze. To, że kobieta jest równa mężczyźnie pod każdym względem i w każdy sposób, że owa równość znosi różnicę płci jest dla nich czymś oczywistym, bezdyskusyjnym. W ten sposób to, co jest ideałem wąskiej grupy uniwersyteckich ekstremistek ma być modelem, w oparciu o który ocenia się wszystkie wcześniejsze relacje społeczne.
Podobnie nie podlega dyskusji przekonanie, że różnice między płciami muszą prowadzić do ucisku i wyzysku. Wszędzie tu widać arbitralność, dowolność. Dodatkowym elementem wiążącym te mądrości z marksizmem jest radykalny historyzm: nie ma prawd ponadczasowych i niezmiennych (z wyjątkiem równości płci), każdy pogląd obecny w Biblii może być tylko skutkiem swoich czasów. Liczy się jedynie wyzwolenie, emancypacja od androcentryzmu i patriarchalizmu.
Po co więc feministkom Biblia? Dlaczego nie opowiedzieć się na przykład po stronie kultu bogini matki, Astarte, Kybele? Po co wysilać się i wydobywać z Biblii, tak nasyconej patriarchalizmem, rzekomo autentyczne przekazy?
Powód jest prosty, pragmatyczny: ponieważ to Biblia jest wciąż ważnym punktem odniesienia dla wielu kobiet Zachodu. Łatwiej jest poddać ją feministycznej obróbce, niż stworzyć coś całkiem nowego. Wzorce i charaktery biblijne dalej są częścią kultury zachodniej, można je przejąć na użytek feministek.
Dokładnie to samo robią homoseksualiści, zresztą z podobnych powodów. Łatwiej jest Biblię przejąć i wypatroszyć, niż całkiem odrzucić.
W obu przypadkach chodzi też, sądzę, o wyparcie wyrzutów sumienia. Przejęcie Słowa Bożego, podporządkowanie go konkretnej ideologii, uczynienia z Biblii księgi wspierającej feministki, homoseksualistów lub innych lewicowców daje złudzenie akceptacji. Pozwala pogodzić się z własną innością: skoro nawet święta Księga, właściwie zinterpretowana, mówi to samo, co ideolodzy chcą usłyszeć, to tylko utwierdza ich to w wyznawanych poglądach.
Maria Magdalena jako posłuszna uczennica, jako kobieta, która wraz z innymi usługiwała apostołom może być jedynie tworem męskiej wyobraźni i pamięci. Prawdziwa Maria Magdalena powstaje wskutek zastosowania reguł, o których mówiłem.
Feministki bardzo często podkreślają, że Kościół Katolicki nienawidzi kobiet i chce, żeby zawsze były zniewolone, m.in. dlatego, że za mało miejsca jest im poświęcone w Piśmie Świętym… Zastanawiam się, jaką Biblię one czytają, które Ewangelie i pisma starożytne badają oraz, w jaki sposób dochodzą do takich wniosków. Zastanawiam się i nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi…
Musi Pan bowiem zrozumieć to, o czym już mówiłem: ideologia feministyczna zasadza się na przyjęciu, że sprawiedliwość i całkowita równość są dokładnie tym samym. Nie wystarcza tu mówić o równości duchowej, której zawsze nauczał Kościół, o równości wobec Boga. Nie! Feminizm jest jedną z odmian neomarksizmu i postrzega rzeczywistość społeczną jako wynik walki płci.
Tak jak w oczach Marksa świat dzielił się na burżuazję (dominujących) i robotników (uciskanych) tak w oczach feministek mamy mężczyzn (z reguły białych i heteroseksualnych, dominujących) i kobiety (najlepiej lesbijki, uciskane). Tak jak dla Marksa ideałem było społeczeństwo bezklasowe, tak dla feministek bezpłciowe. Albo inaczej: takie społeczeństwo, w którym płeć będzie wybierana dowolnie, w którym płeć nie będzie miała osobnej wartości.
Tu oczywiście trzeba pamiętać o różnych nurtach i ugrupowaniach wśród feministek. Są takie, które uważają, że należałoby wprowadzić matriarchat i po prostu rządy kobiet, są takie, które widzą w mężczyznach przyszłości niewolników, pokutujących za męskie winy i zbrodnie z przeszłości, są takie, które sądzą, że płeć nie istnieje i wszelki podział jest szkodliwy – z tego punktu widzenia ideałem byłby ludzki osobnik obojnaczy. Tak jak wśród komunistów były różne sekty i frakcje, tak też jest z feministkami.
Otóż wszystkie one (właściwie wszyscy oni, bo jest też znacząca grupa męskich feministów) uważają, że pełna równość musi zakładać dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich na równi z mężczyznami. Z ich punktu widzenia, z punktu widzenia tej chorej ideologii, to logiczne: jeśli Kościół uznaje tylko kapłaństwo mężczyzn to tym samym wyklucza kobiety ze znaczącej części władzy. W Kościele władza i kapłaństwo są ściśle związane: tylko kapłan może szafować sakramenty, tylko kapłan zostaje biskupem i później, papieżem. Tylko ksiądz podejmuje decyzje, zarządza, administruje. Kto zatem sądzi, że Kościół to instytucja polityczna i wyznaje skrajny egalitaryzm musi dojść do wniosku, że, jak pan powiedział, „Kościół katolicki nienawidzi kobiet i chce, żeby zawsze były zniewolone”. Dowodem na to jest wyświęcanie tylko mężczyzn i tak długo, jak Kościół nie zaakceptuje kapłaństwa kobiet i nie uzna, że papież też może być kobietą, tak długo pozostanie miejscem opresji.
Nie ma w tym nic nielogicznego – poza absurdalnym założeniem. Kto jednak je przyjmie: świat to układ sił, pole starcia uciskających i uciskanych – musi zmierzać prostą drogą do dalszych konsekwencji.
Dokładnie tak też było w przypadku Marksa: przekonanie, że prawdziwe jest nie to co widzimy i opisujemy, ale ukryta, nieujawniona walka klas, że widzą ją jedynie wtajemniczeni gnostycy (czyli komuniści), awangarda proletariatu, że to ta walka kształtuje obyczaje, prawo, religię, prowadziło do przekonania, że to ostateczne zwycięstwo społeczeństwa bezklasowego przyniesie wolność od dominacji jednych nad drugimi. Wystarczy podstawić za klasy płeć i rezultat będzie podobny.
A właściwie zinterpretowane zjawiska pozwalają taki obraz przyjąć za prawdziwy: Kościół nie dopuszcza kobiet do kapłaństwa, to znaczy, że odbiera im władzę. Kościół mówi o Bogu Ojcu i Synu Bożym: a dlaczego nie o Bogu Matce i Córce Bożej? Pan zapewne odpowiedziałby, że Kościół wyświęca tylko mężczyzn, bo tak mówi Tradycja, bo Chrystus wybrał Dwunastu apostołów spośród mężczyzn, bo kapłan jest drugim Chrystusem, a Chrystus był mężczyzną, bo do Boga jako do Ojca zwracał się Chrystus – tylko że wszystkie te argumenty będą przez feministki uznane za nieznaczące. Albo za przejaw braku oświecenia, albo celową, świadomą próbę zachowania obecnego status quo. Punktem wyjścia zawsze musi być bowiem obecna potrzeba radykalnej równości, totalnej równości, autokreacji.
No więc jak Pan może mówić o tym, że Kościół nie niewolił kobiet, skoro przecież nie dopuszczał ich do władzy? I jakie ma znaczenie to, co mówił i robił dwa tysiące lat temu Jezus z Nazaretu – to już należy do przeszłości. Owszem, należy Go docenić jako prekursora, należy rozróżnić to, co przyniósł nowego i otoczenie kulturowe, w którym przebywał. Więcej, należy zawsze przeciwstawiać to co nowe, temu co odziedziczone bo tylko w ten sposób uzyska się obraz prawdziwych zamierzeń Jezusa, wolnych już od ograniczeń kontekstu cywilizacyjnego i kulturowego.
Łatwo też zauważyć, że radykalny ruch feministyczny już od lat 60. domaga się kapłaństwa kobiet, że to jego podstawowy postulat. Został on też, trzeba pamiętać, zaakceptowany w większości wspólnot protestanckich. Oczywiście, dla protestantów nie ma kapłaństwa, pastorzy to po prostu funkcjonariusze religijni, ludzie wyznaczeni przez grupę wiernych lub w przeszłości przez rząd do wykonywania usług religijnych: czytania, nauczania, śpiewania. Pastorzy nie szafują sakramentów, pastor nie jest, jak ksiądz katolicki, drugim Chrystusem, nie dokonuje przeistoczenia, nie składa ofiary przebłagalnej. Tylko z feministycznego punktu widzenia to w ogóle nie ma znaczenia. To jakaś magia, rytuał, może celowo wymyślony po to, żeby kobietom uniemożliwić dostęp do kapłaństwa. Zaślepienia ideologiczne są do siebie podobne.
Poza tym trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Feministki są zdecydowanymi zwolenniczkami prawa do aborcji. Najbardziej radykalne wręcz uważają, że prawo do zabijania dzieci nienarodzonych ma być dowodem niezależności i podmiotowości kobiet. To straszne, ale prawdziwe. Niech Pan popatrzy, co może zrobić z głowami ideologia. Jedni mogą uznać, że do dziewiątego miesiąca życia dziecko w łonie matki to nie dziecko i nie człowiek, inni mniemają, że z człowieczeństwa wyklucza przynależność do niewłaściwej rasy, jeszcze inni mniemali, że wolno zniszczyć przezwyciężoną klasę. Kościół wciąż przeciwstawia się aborcji. W ten sposób mamy kolejny dowód na jego patriarchalizm: nie pozwala, by kobiety zostały kapłankami, nie akceptuje zabijania dzieci w łonie matek.
Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek
Powyższa rozmowa stanowi fragment książki pt. „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie z Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”. Przedmowę do publikacji napisał Krystian Kratiuk.
Czas szaleństwa czy czas wiary?
Autor: Paweł Lisicki, Tomasz D. Kolanek
Wydawnictwo: Arcana
Rok wydania: 2019
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 292
Format: 14.8 x 21.0 cm
Numer ISBN: 978-83-65350-49-7