Przebrzmiały już uliczne burdy rasistów z BLM – przyszedł czas, by w neomarksistowskiej sztafecie pałeczkę przejęli aborcjoniści. Widzimy, jak z koktajlem Mołotowa w ręku lewica w USA próbuje zaprowadzać nowe standardy demokracji i zastraszyć przedstawicieli systemu opartego na poszanowaniu prawa. A co najważniejsze – przy okazji tej fali nienawiści obnażyło się… samo piekło.
Amerykańskie służby były zmuszone przetransportować w „bezpieczne miejsce” sędziego Sądu Najwyższego Samuela Alito wraz z rodziną. Ich bezpieczeństwo było bowiem zagrożone przez bojówki proaborcyjne, które z szałem wyległy na ulice po tym, jak tenże sędzia stwierdził prosty fakt: że w Konstytucji nie ma słowa na temat „prawa” do zabijania dzieci nienarodzonych. Brzmi znajomo? Owszem, taka sama piekielna fala przelała się przez polskie ulice w analogicznej sytuacji – gdy Trybunał Konstytucyjny przypomniał rzecz równie oczywistą, że ustawa zasadnicza chroni życie polskich obywateli.
Jest jeszcze jedna analogia. Okazuje się, że „winą” sędziego Alito jest nie tylko to, że potrafi odczytać ze zrozumieniem dokument prawny, ale także to, że jest… katolikiem. Podobnie zresztą, jak – o zgrozo! – pięciu pozostałych członków Sądu Najwyższego, którzy mają zagłosować przeciwko aborcji. Lewicowa prasa mówi wręcz o „zarządzaniu Sądem Najwyższym z Watykanu”. Dlatego, tak samo jak u nas, aborcjoniści podnieśli w mediach społecznościowych wezwanie do uderzenia ze szczególną wściekłością właśnie w katolickie przybytki.
Wesprzyj nas już teraz!
8 maja, kiedy przypada w USA Dzień Matki, Amerykanie mieli okazję połączyć się z nami w doświadczeniu trzymania warty pod drzwiami kościołów, aby nie wpuścić do Domów Pańskich aktywistów aborcyjnych odprawiających obsceniczny sabat w obronie „podstawowego prawa kobiet”, jakim jest dla nich dzieciobójstwo prenatalne.
Lobbyści „prawa wyboru” całkiem wprost wezwali do „rozpętania piekła” w katolickich parafiach, co zmanipulowany przez nich tłum przyjął za dobrą kartę, nie tylko ruszając na świątynie, ale i z koktajlami Mołotowa i sprayami uderzając w przychodnie pro-life oraz siedziby dwóch organizacji broniących życia.
W tym samym czasie prezydent Stanów Zjednoczonych – który został wezwany przez działaczy katolickich do potępienia przemocy – albo milczy albo korzysta z okazji do wyrażenia swojego poparcia dla „prawa” do zabijania nienarodzonych. Prawa, które znalazło w jego najnowszej wypowiedzi uzasadnienie wręcz teologiczne. Okazuje się, że Joe „dobry katolik” Biden uznaje aborcję za prawo… przyrodzone. „Wierzę, że mam prawa, które mam, nie dlatego, że rząd mi je dał, ale wyłącznie dlatego, że jestem dzieckiem Bożym, że istnieję” – powiedział.
Lud nie ma władzy nad życiem i śmiercią
W całym tym sporze – w którym strona katolicka odgrywa istotną rolę – brakuje mi jednego wyraźnego stwierdzenia: że prawo do życia nie podlega głosowaniu. Jest w tej wojnie o aborcję wymowne zapętlenie amerykańskiej demokracji. Z jednej strony jest ona najdoskonalszym w dzisiejszym świecie wyrazem reprezentowania interesów społecznych przez władzę (przynajmniej na poziomie stanowym), ale z drugiej urasta do rangi bożka, którego stawia się ponad prawem Bożym.
Należałoby raz na zawsze i głośno powiedzieć, że zakaz aborcji wynika nie z jakiejś ludzkiej wrażliwości na krzywdę niewinnych, ale tylko i wyłącznie z prawa naturalnego, które jest nadrzędne wobec stanowionego. Dlatego krok, jakim – daj Boże – będzie cofnięcie przez Sąd Najwyższy precedensu Roe vs. Wade, będzie tylko połowiczny. Prawdziwy sukces nastąpi dopiero wtedy, gdy Amerykanie zrozumieją, że w kwestii ochrony życia poczętego nie decydują sondaże i wola ludu, lecz nienaruszalne prawo ustanowione przez Stwórcę, a właściwym wyrazem poszanowania tego prawa będzie nowa poprawka do Konstytucji, która bez wyjątków zakaże dzieciobójstwa z mocą sankcji federalnej. Taki pomysł na poziomie stanowym zgłosili republikanie z Missouri.
Oczywiście, do tego potrzebny jest jeszcze ocean modlitw i rozległy las Różańców w rękach pobożnych Amerykanów, by – jak wyraził nadzieję prezes katolickiego potentata medialnego EWTN – siłą modlitwy pokonać aborcję nawet w liberalnych stanach. Nie ma tu automatyzmu, a trwałe wprowadzenie ogólnokrajowego zakazu zabijania nienarodzonych wbrew woli połowy społeczeństwa byłoby po prostu technicznie niemożliwe.
Jednak jest w tej fali nienawiści jeden plus. Widząc jak zwolennicy aborcji upodabniają się do infernalnych poczwar rodem z malarstwa Boscha (nie wypada mi tu wkleić odnośnych nagrań, ale proszę mi wierzyć, włos na głowie się jeży), możemy uznać, że nieprzyjaciel ludzkiego zbawienia… popełnił błąd – ujawniając się na oczach ludzi. Jego największą bronią jest inspirowanie do zła, a jednocześnie utrzymywanie tego w tajemnicy. Obecna sytuacja pokazuje też, jak bardzo nienawidzi on Boskiego daru życia, skoro tak otwarcie zwarł szeregi swoich zwolenników na ziemi, gdy okazało się, że bezwstydna swoboda zażynania niewinnych ludzi może zostać prawnie ograniczona. Najbardziej jawnym tego wyrazem są działania sekty zwanej Świątynią Satanistyczną, która przy okazji sądowego sprzeciwu wobec stanowego prawodawstwa pro-life ujawniła, jak ważna jest dla niej aborcja – jako „sakrament” czy też rytuał stanowiący podstawę i nieodłączny element inicjacji w kult szatana.
Jedno jest pewne. Dla Stanów Zjednoczonych zbliża się decydująca próba. Jest bardzo ważne, byśmy łączyli się z modlitwie z tamtejszymi obrońcami życia, gdyż zwycięstwo nad przemysłem aborcyjnym właśnie tam odbije się szerokim echem i może znaleźć naśladowców w innych częściach świata.
Filip Obara
Katolik, wolnościowiec, antycovidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?