W ostatnich latach „autorytarni przywódcy przypuścili równoczesny atak na prawa kobiet i demokrację, co grozi cofnięciem dziesięcioleci postępu na obu frontach” – uważają Erica Chenoweth i Zoe Marks, wykładające nauki polityczne na prestiżowym uniwersytecie Harvarda.
W bardzo obszernym eseju w lutowo-marcowym wydaniu magazynu „Foreign Affairs” snują wizję, jak to patriarchat próbuje zemścić się na kobietach, które w ubiegłym wieku wywalczyły sobie wiele „praw”, w tym do aborcji i przyczyniły się do demokratyzacji świata.
Teraz – w ich przekonaniu – mamy do czynienia z nieprawdopodobną ofensywą „seksistowskich autokratów”, chcących zniwelować „osiągnięcia” kobiet i demokracji.
Wesprzyj nas już teraz!
„Patriarchalny sprzeciw ma miejsce w całym spektrum autorytarnych reżimów, od totalitarnych dyktatur przez partyjne autokracje, po nieliberalne demokracje na czele których stoją aspirujący mocarze. W Chinach Xi Jinping zmiażdżył ruchy feministyczne, uciszył kobiety, które oskarżały wpływowych mężczyzn o napaść seksualną i wykluczył kobiety z potężnego Stałego Komitetu Politbiura. W Rosji Władimir Putin cofa prawa reprodukcyjne i promuje tradycyjne role płciowe, które ograniczają udział kobiet w życiu publicznym. W Korei Północnej Kim Dzong Un zachęcał kobiety do szukania schronienia za granicą mniej więcej trzy razy częściej niż mężczyzn, a w Egipcie prezydent Abdel Fatah el-Sisi niedawno przedstawił ustawę potwierdzającą prawa mężczyzn do ojcostwa, ich prawa do praktykowania poligamii i ich prawa do wpływania na to, kogo poślubią krewni. W Arabii Saudyjskiej kobiety nadal nie mogą wyjść za mąż ani uzyskać opieki zdrowotnej bez zgody mężczyzny. A w Afganistanie zwycięstwo talibów przekreśliło 20 lat postępów w dostępie kobiet do edukacji i reprezentacji w urzędach publicznych oraz na rynku pracy” – czytamy.
Autorki uderzyły także w „falę patriarchalnego autorytaryzmu”, która „popycha również niektóre ugruntowane demokracje w kierunku nieliberalnym”, wymieniając Brazylię, Węgry i Polskę. Państwa te promują tradycyjne role płciowe jako „patriotyczne”, jednocześnie walcząc z „ideologią gender”. Ale „spowolnienia postępu”, jeśli chodzi o równość gender i aborcję miały doświadczyć także Stany Zjednoczone.
Oskarżyły one również byłego prezydenta Donalda Trumpa o współpracę z „antyfeministami, w tym z Bahrajnem i Arabią Saudyjską, aby powstrzymać ekspansję praw kobiet na całym świecie”.
Teraz „postęp” w USA utrudniają na szczeblu krajowym, republikańskie władze stanowe walczące z „prawem” do zabijania dzieci poczętych, które Amerykanki „wywalczyły” sobie w latach 70. ub. wieku.
Georgetown University twierdzi, że wdrażanie przepisów dotyczących równości genderowej spowolniło w ostatnich latach na całym świecie, podobnie zresztą znaczące zmiany na korzyść kobiet nie zachodzą w kwestii wzrostu poziomu wykształcenia i reprezentacji kobiet w parlamentach krajowych.
Rzekomo rośnie przemoc wobec kobiet. Wskazuje się na Honduras, Meksyk i Turcję, gdzie miało dojść do większej liczby przypadków kobietobójstwa. Pandemia COVID-19 pogorszyła niekorzystne trendy, ponieważ kobiety musiały porzucić pracę i zaopiekować się chorymi.
Autorki łączą „atak na prawa kobiet” z „szerszym atakiem na demokrację”. Brazylia, Węgry, Indie, Polska i Turcja miały powrócić do autokracji albo podążają w tym kierunku. Kraje zaś do niedawna „częściowo autorytarne” jak Rosja „stały się pełnoprawnymi autokracjami”, a „w niektórych najstarszych demokracjach świata: we Francji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych nastroje antydemokratyczne rosną w ugruntowanych partiach politycznych”.
Przypominają, że „prawa obywatelskie kobiet i demokracja idą w parze”. Wskazują, że warunkiem dla rozwijania się demokracji jest zagwarantowanie jak najszerszych praw kobietom. I o tym wiedzą „aspirujący autokraci oraz patriarchalni autorytarni przywódcy”, którzy obawiają się udziału kobiet w życiu politycznym. Mają oni „strategiczny powód, by być seksistami”.
Autorki zwracają uwagę, że to właśnie kobiety stają na czele masowych ruchów protestacyjnych. „W pierwszej połowie XX wieku kobiety odgrywały aktywną rolę w antykolonialnych walkach wyzwoleńczych w Afryce oraz w lewicowych rewolucjach w Europie i Ameryce Łacińskiej. Później ruchy prodemokratyczne w Myanmarze i na Filipinach widziały zakonnice ustawiające się pomiędzy członkami sił bezpieczeństwa a aktywistami. Podczas pierwszej intifady palestyńskie kobiety odegrały kluczową rolę w pokojowym oporze przeciwko izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu i Gazy, organizując strajki, protesty i dialog u boku izraelskich kobiet. W Stanach Zjednoczonych czarne kobiety zapoczątkowały i nadal przewodzą ruchowi Black Lives Matter, który jest obecnie zjawiskiem globalnym. Ich organizacja jest echem aktywizmu przodków, takich jak: Ella Baker, Rosa Parks, Fannie Lou Hamer i innych czarnoskórych kobiet, które planowały, mobilizowały i koordynowały kluczowe aspekty amerykańskiego ruchu praw obywatelskich. Dwie rewolucjonistki, Wided Bouchamaoui i Tawakkol Karman pomogły poprowadzić powstania Arabskiej Wiosny odpowiednio w Tunezji i Jemenie, zdobywając później Pokojową Nagrodę Nobla za wysiłki na rzecz pokojowych przemian demokratycznych poprzez pokojowy opór, budowanie koalicji i negocjacje. Miliony podobnych im osób pracowały, by podtrzymać ruchy przeciwko niektórym z najbardziej represyjnych dyktatur na świecie, od sprzedawczyń herbaty i śpiewaczki w Sudanie, przez babcie w Algierii, po siostry i żony w Chile, domagające się powrotu swoich bliskich, którzy zaginęli przed pałacem prezydenckim Augusto Pinocheta” – czytamy.
Chenoweth i Marks przekonują, że wskutek niedokończenia „projektu feministycznego” demokracja jest słaba, a „mizoginia i autorytaryzm to nie tylko wspólne choroby, lecz wzajemnie się wzmacniające bolączki”.
Autorki wysuwają argumenty mające przekonać, dlaczego udział kobiet we wszelkich rewolucjach i protestach jest wręcz konieczny, by miały one szanse powodzenia (umasowienie, stosowanie różnorakich taktyk np. „bojkotu seksualnego”, który wykorzystały kobiety Irokezów do uzyskania weta w sprawie decyzji wojennych w XVII wieku; liberyjskie kobiety żądające zakończenia wojny domowej na początku tego stulecia, czy Kolumbijki, by nakłonić do położenia kresu przemocy gangów).
„Udział kobiet w ruchach masowych jest jak przypływ, podnoszący wszystkie łodzie” – piszą. Ruchy takie mają przyczyniać się do większej demokratyzacji.
Feministki łączą „walkę o prawa kobiet” i „patriarchalną reakcją” z walką o demokrację. Wykładowcy z Harvardu przekonują, że autokraci celowo stosują „represje” w postaci „polityki, która polega na bezpośredniej kontroli przez państwo sfery reprodukcyjnej kobiet, w tym wymuszanie ciąż lub przymusowe aborcje, mizoginistycznej retoryki normalizującej lub nawet zachęcającej do przemocy wobec kobiet oraz prawa i praktyki, które ograniczają lub eliminują reprezentację kobiet w rządzie i zniechęcają je przed wejściem lub awansem na rynek pracy”.
Podają przykłady takiej polityki w Chinach, Egipcie czy Rosji. „Mniej autokratyczni” przywódcy mają „represjonować” poprzez promocję „mizoginistycznej narracji o tradycjonalistycznej kobiecie patriotce”, co „odczłowiecza feministki”. Zachęcanie do rodzenia dzieci i pełnienia „tradycyjnych ról” jest dla nich nie do przyjęcia. W ogóle uważają, że „rodzina tradycyjna” została upolityczniona. Dodają, że wraz z tym „upolitycznieniem”, reżimy autorytarne atakują mniejszości seksualne i walczą z ideologią gender, bo „osoby homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i queer są postrzegane jako podważające binarną hierarchię płci”. Ubolewają z powodu „homofobii” i zaangażowania kobiet po niewłaściwej stronie sceny politycznej, to jest pośród partii broniących „tradycyjnej rodziny”.
Postulują by w walce o demokrację łączyć walkę z „rosnącą falą autorytaryzmu” poprzez uczynienie kwestii „praw kobiet” i równości genderowej kluczową w życiu politycznym. Rządy muszą zapewnić równość „we wszystkich miejscach, w których podejmowane są decyzje – od grup społecznych, przez zarządy korporacji, po władze lokalne, stanowe i krajowe”.
Priorytetowo we wszystkich krajach ma być traktowana „autonomia reprodukcyjna, przemoc domowa, możliwości ekonomiczne kobiet oraz ich dostęp do opieki zdrowotnej i opieki nad dziećmi”.
„Rok Działania” promowany przez administrację Bidena w celu odnowienia demokracji na świecie powinien obejmować „bezkompromisowe zobowiązanie do walki o równość genderową w kraju i za granicą”. Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego ma wspierać wichrzycieli walczących o „prawo” do aborcji, pseudomałżeństw tej samej płci itp.
Na arenie międzynarodowej powinna powstać koalicja, która odrzuci „patriarchalny autorytaryzm” i będzie się dzielić wiedzą oraz umiejętnościami technicznymi w walce z nim. Powinien być zorganizowany globalny szczyt w tej kwestii i należy przyznać większe uprawnienia Komisji ONZ ds. Statusu Kobiet.
Powinny się także pojawić w programach „masowych ruchów na rzecz demokratycznych przemian” kwestie genderowe, by zachęcić jak najwięcej ludzi do rewolucji w różnych częściach świata.
Autorki nie mogą zrozumieć, że są kobiety wolne, wykształcone, które nie popierają postulatów radykalnego feminizmu.
Źródło: foreignaffairs.com
AS