W pierwszych dniach września 1939 roku czytelnicy prasy liberalnej we Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych mogli przeczytać, że od 1 września 1939 roku toczy się „wojna o Gdańsk”. Stało za tym zakamuflowane albo zadane całkiem wprost pytanie: „Czy warto umierać za to jedno miasto?”. Wielu czytelników tego typu komentarzy na tak postawione pytanie odpowiadało od razu negatywnie. Zresztą za kilka miesięcy wielu z nich (mowa o czytelnikach prasy francuskiej) nie chciało umierać również za Paryż.
Ta sama prasa (liberalny mainstream nad Tamizą, Sekwaną i Potomakiem) po 17 września 1939 jeśli w ogóle pisała o Polsce jako ofierze agresji, to widziała tylko jednego agresora – Niemcy. Podobny ton komentarzy przeważał również we francuskich, brytyjskich i amerykańskich gabinetach politycznych, które po 17 września 1939 roku deklarując swoje zaangażowanie na rzecz niepodległości oraz integralności terytorialnej Polski miały na myśli tylko i wyłącznie granicę polsko-niemiecką.
Czytelnicy prasy niemieckiej mogli w pierwszych dniach września 1939 roku przeczytać, że „rycerski Wehrmacht” wyruszył na kampanię przeciw Polsce – państwu mającemu w sobie od początku „bakcyla rozkładu”, państwu agresywnemu, niemiłosiernie uciskającemu mniejszość niemiecką. Dyrektywa z 11 września 1939 roku ministerstwa propagandy Rzeszy Niemieckiej kierowanego przez Josepha Goebbelsa wyraźnie nakazywała umieszczanie na pierwszych stronach wszystkich tytułów niemieckich gazet i czasopism informacji o „prześladowaniu mniejszości niemieckiej w Polsce”.
Wesprzyj nas już teraz!
Trzy dni wcześniej, 8 września 1939 roku na Kremlu doszło do rozmowy Stalina z przewodniczącym Międzynarodówki Komunistycznej G. Dymitrowem. Sowiecki dyktator orzekł, że zniszczenie Polski zmagającej się od tygodnia z niemiecką agresją będzie ze wszech miar korzystne z punktu widzenia interesów światowego ruchu komunistycznego, albowiem oznaczać będzie zniknięcie z mapy Europy jednego „burżuazyjnego, faszystowskiego państwa”.
Zgodnie z otrzymaną dyrektywą Komintern tego samego dnia (8 września 1939) opublikował oświadczenie, w którym podkreślano, że „międzynarodowy proletariat” nie może udzielić w toczącym się konflikcie wsparcia Polsce jako „państwu faszystowskim, które uciska inne narodowości” i które „odrzuciło sowiecką pomoc”.
Jak wiadomo Związek Sowiecki przystąpił do akcji u boku Niemiec przeciw „faszystowskiej Polsce” 17 września 1939 roku. W sowieckiej propagandzie Berlin i Moskwa były „mocarstwami miłującymi pokój” przeciwstawianymi „francuskim i brytyjskim podżegaczom wojennym”, z którą współdziałała „faszystowska Polska”. Szef sowieckiego resortu propagandy A. Żdanow w artykule opublikowanym 14 września 1939 roku w „Prawdzie” (głównym organie partii bolszewickiej) napisał, że „państwo polskie okazało się niezdolne do życia”. Polskie województwa wschodnie porównał do „wyzyskiwanej kolonii”, a politykę RP wobec swoich ukraińskich i białoruskich obywateli zestawiał z „represyjną polityką rządu carskiego”. W tej sytuacji Związek Sowiecki – jako „mocarstwo miłujące pokój” – nie miało innego wyjścia, jak zaprowadzić na tych ziemiach elementarną praworządność. Do dzieła przystąpił 17 września 1939 roku.
W tym samym czasie nad upadkiem wszelkiej praworządności w Polsce ubolewała prasa niemiecka, poinstruowana przez dr. Goebbelsa, aby w odniesieniu do pacyfikacji przez oddziały Wojska Polskiego bydgoskich Volksdeutschów strzelających w pierwszych dniach września do wycofujących się polskich oddziałów, używać określenia „krwawa niedziela” (Blutsonntag). Niemiecki resort propagandowy wydawał broszury w języku angielskim i francuskim poświęcone „ekscesom polskiej soldateski”, w których rozstrzelanie w Bydgoszczy niemieckich dywersantów porównywano do „drugiej Nocy św. Bartłomieja”, której ofiary rosły w geometrycznym tempie. Jeszcze jesienią niemiecka propaganda mówiła o niespełna sześciu tysiącach niemieckich ofiar w Bydgoszczy, by na początku 1940 roku alarmować świat, że Niemców zginęło w Bydgoszczy prawie 60 tysięcy.
Jak łatwo zauważyć upowszechniana obecnie przez neomarksistowską „nową lewicę” na polskich uniwersytetach narracja o Polsce jako „więzieniu narodów” oraz o „polskim imperium kolonialnym na Kresach” po raz pierwszy zyskała światowy rozgłos we wrześniu 1939 roku. Zanim staliśmy się dzięki takim „badaczom” jak Gross i Grabowski „współsprawcami holokaustu”, za sprawą Żdanowa, Dymitrowa i czuwającego nad sprawnym „montażem” Stalina, byliśmy już „państwem faszystowskim uciskającym inne narodowości”. Swoje dorzucił dr Goebbels alarmujący światową opinię publiczną o krzyczącym braku praworządności w Polsce, gdzie szaleje „soldateska” mordująca „niewinnych Niemców”. Mając świadomość, że twórcy antypolskiej kampanii dyfamacyjnej oraz ich pożyteczni idioci nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, należy oczekiwać „pogłębionych studiów” nad „wybuchami polskiego nacjonalizmu wobec ludności niemieckiej w Bydgoszczy” albo równie „wnikliwych analiz” nad zjawiskiem „postronnych [bystanders] w Bydgoszczy” jako dowodu na „głęboko zakorzenione pokłady polskiej nietolerancji wobec elementu mniejszościowego” w tym mieście.
Tego typu aberracyjne bzdury stosunkowo najłatwiej zwalczać. Gorzej z kłamstwami bardziej uczonymi, jak to pierwsze z wymienionych w niniejszym tekście, dotyczące „wojny o Gdańsk”. Ciągle brakuje polskich opracowań naukowych (przede wszystkim o charakterze syntetycznym), które pokazywałyby, że we wrześniu 1939 roku stawką konfliktu nie był li tylko status Wolnego Miasta Gdańska, ale przyszłość całej Europy Środkowej jako ciągu niepodległych państw – od Finlandii i Estonii po Rumunię – oddzielających Niemcy od Sowietów, na którą wyrok śmierci podpisano upiornej nocy 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie. Zważywszy zaś na to, że od wieków wiadomo, iż ten, kto panuje nad Europą Środkową, panuje nad całym Starym Kontynentem, stawka we wrześniu 1939 roku była znacznie wyższa aniżeli tylko miasto nad Motławą.
Gdy już powstaną takie opracowania powinny zostać przetłumaczone na język angielski (co najmniej ten) i opublikowane na koszt państwa polskiego w renomowanych zachodnich wydawnictwach naukowych. Nie można tylko reagować na kłamstwa. Należy również upowszechniać rzetelną wiedzę o polskiej historii, zaczynając od dwudziestego stulecia.
Powróćmy do twórców narracji o Polsce jako „państwie faszystowskim uciskającym inne narodowości”. W październiku 1939 roku w prasie sowieckiej z radością meldowano, że „szmaciane państwo polskie już nie istnieje”. Sowiecki minister spraw zagranicznych 31 października 1939 roku na forum Rady Najwyższej ZSRS z radością informował, że „pokraczny bękart traktatu wersalskiego żyjący kosztem uciskanych niepolskich narodowości przestał istnieć”.
W tym samym miesiącu niemieckie ministerstwo propagandy wydało instrukcję (24 października 1939) o tym, jak należy relacjonować politykę państwa niemieckiego na okupowanych ziemiach polskich. Goebbels polecał, by komunikaty trafiające do odbiorców w Rzeszy „uwzględniały przede wszystkim myśl przewodnią: zaprowadzenie porządku, usunięcie chaosu, do którego w każdej dziedzinie doprowadziło państwo polskie”. Niemieccy czytelnicy gazet i słuchacze audycji radiowych – „aż do ostatniej dziewki od krów” – mieli mieć utrwalony przekaz, że „polskość równa się podczłowieczeństwu”, a „Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości”.
Pytanie do „konsorcjum GG” (Gross, Grabowski et consortes): jako to się ma do tezy o Polakach jako „współsprawcach holokaustu”?
Grzegorz Kucharczyk