14 grudnia 2022

Homoateista – ostatnia nadzieja białych?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Znaleźliśmy się w świecie, który jest do tego stopnia zrewoltowany i zrewolucjonizowany, że wystarczy, aby ktoś był niechętnie nastawiony do najbardziej radykalnych przejawów szaleństw ideologicznych i już to wystarczy, żeby został nazwany konserwatystą – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

Czym jest konserwatyzm?

To zależy czy mówimy o ideologii politycznej czy o pewnym nastawieniu społecznym i obyczajowym.

Wesprzyj nas już teraz!

Z samej nazwy konserwatyzm wynika, że jest to ruch zmierzający do konserwowania, czyli zachowywania czy przechowywania, ale to by oznaczało, że mamy do czynienia tylko z ruchem zachowawczym. Gdyby patrzeć na konserwatyzm tylko w tym wąskim zakresie, to byłby to ruch zachowania statusu quo. Takie podejście byłoby jednak bardzo niesprawiedliwe i bardzo wąskie, ponieważ konserwatyzm od samego początku, od swojego powstania w wieku XVIII, definiował się nie tylko jako zachowywanie tego, co zostało nam przekazane, ale też poprzez docenienie tego, co zostało nam przekazane i co przeciwstawia się różnym zapędom rewolucyjnym, czyli tym wszystkim, którzy chcieli zbudować społeczeństwo na nowo, burząc uprzednio wszystko to, co dała światu cywilizacja łacińska, chrześcijańska.

Konserwatyzm nie ma w związku z tym tylko elementów zachowawczości, ale jest projektem pozytywnym, mówiącym o tym, że społeczeństwo nowożytne, nowoczesne może być zbudowane na odziedziczonych zasadach, które zostały przekazane światu przez tradycję chrześcijańską.

W związku z tym czym jest neokonserwatyzm?

Rozumiem, że chodzi Panu o grupę amerykańskich neokonserwatystów, którzy w latach 60. i 70. zaczęli dominować w polityce USA.

Neokonserwatyzm, w moim przekonaniu, nie ma w zasadzie nic wspólnego z konserwatyzmem. Twórcami tej ideologii byli przede wszystkim działacze, aktywiści, publicyści, intelektualiści pochodzenia żydowskiego rozczarowani swoim dotychczasowym funkcjonowaniem, a konkretnie zniechęceni swoją lewicowością, którzy poszukiwali czegoś nowego. Tym „czymś nowym” miało być odwołanie się do siły państwa, przede wszystkim amerykańskiego. Nie da się bowiem mówić o neokonserwatystach w ogóle. Trzeba mówić o nich w szczególe, czyli jako pewnym zjawisku typowo amerykańskim, czyli tej części lewicowej inteligencji żydowskiej, która odchodząc od klasycznej ideologii uniwersalizmu lewicowego zaczęła doceniać wartość Ameryki jako głównego sojusznika Izraela.

Komponent konserwatywny właściwie sprowadzał się u nich do delikatnej zachowawczości jako podstawy siły państwa. Ich zdaniem państwo, żeby działać, musiało być w pewnym sensie organizmem zachowawczym. Nie wiązała się z tym jednak żadna głębsza refleksja dotycząca podstaw konserwatyzmu, czyli tradycyjnych wartości przekazanych przez tradycję i cywilizację chrześcijańską. Była to raczej efemeryda.

Neokonserwatyzm, ja osobiście, postrzegam jako zasłonę dymną. Kiedy większość ludzi słyszała to słowo, to myślała, że chodzi o nowoczesną formę konserwatyzmu. Moim zdaniem jednak była to zasłona dymna i iluzja, ponieważ było to wprawdzie nowoczesne, ale z klasycznym konserwatyzmem nie miało nic, bądź prawie nic wspólnego.

Dlaczego we współczesnym świecie tak często stawia się znak równości między konserwatyzmem a faszyzmem?

Zaczęło się to dziać już w latach 20. i 30. XX wieku, kiedy Związek Sowiecki, a ściślej mówiąc Józef Stalin, sformułował funkcjonowanie ideologii komunistycznej. Zgodnie z zasadą „nie ma wroga na lewicy i w związku z tym wszyscy muszą występować razem wobec zagrożenia prawicowego” trzeba wrzucić do jednego worka wszystkich tych, którzy nie są komunistami i ich piętnować. Co było najsilniejszą metką, którą należało opieczętować kogoś, aby doprowadzić do jego znienawidzenia? Oczywiście faszyzm. W związku z tym faszystami nazywa się wszystkich: klasycznych liberałów, konserwatystów, tradycjonalistów, narodowców etc. Każda grupa polityczna, każda forma ideologii politycznej, która nie była prokomunistyczna natychmiast została okrzyknięta faszystowską. W związku z tym konserwatyzm również został przez wielu lewicowych myślicieli zrównany z faszyzmem, co jest oczywistym absurdem.

Faszyzm w swoich przejawach ideologicznych był ruchem para-rewolucyjnym. Z konserwatyzmem nawiązującym do tradycji chrześcijańskiej nie miał on nic wspólnego.

Czy homoseksualista popierający tzw. małżeństwa LGBT i jednocześnie sprzeciwiający się innym szaleństwom ideologii gender może być nazywany konserwatystą?

Znaleźliśmy się w świecie, który jest do tego stopnia zrewoltowany i zrewolucjonizowany, że wystarczy, aby ktoś był niechętnie nastawiony do najbardziej radykalnych przejawów szaleństw ideologicznych i już to wystarczy, żeby został nazwany konserwatystą.

Jeśli ktoś jest „czynnym homoseksualistą”, to trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś taki mógłby być obrońcą tradycyjnego konserwatyzmu. Tradycja chrześcijańska, a o niej tutaj mówimy, potępia homoseksualizm jako taki. Oczywiście nie potępia wszystkich homoseksualistów, czyli tych którzy mają ciągoty seksualne do osób tej samej płci, ale uważa te ciągoty za coś nienaturalnego, nienormalnego, za coś, co należy przezwyciężyć. W jaki, w związku z tym, sposób ktoś, kto nie tylko ich nie przezwycięża, ale uważa za właściwe i normalne miałby też pełnić rolę i funkcję obrońcy zasad, z których wynika potępienie tego, co on robi, odczuwa, myśli i funkcjonuje? Jest to rzecz praktycznie nie do wyobrażenia.

Trzeba pamiętać, że w przypadku tradycji chrześcijańskiej ściśle odpowiadającej temu, co mówi tradycja biblijna, homoseksualizm jest potępiony jako grzech „wołający o pomstę do nieba”, czyli nie zwykłe przekroczenie, naruszenie prawa jak w przypadku wielu innych rzeczy. Jest on szczególnie napiętnowanym grzechem właśnie dlatego, że Biblia i tradycja chrześcijańska w takiej formie stosunków seksualnych, jakie prezentuje homoseksualizm, widzi zaprzeczenie najpierwotniejszego planu Pana Boga, który powiedział stwarzając człowieka „Bądźcie płodni i mnóżcie się”.

Można więc uznać, że homoseksualizm to kwalifikowana forma odrzucenia podstawowego, pierwotnego przykazania Bożego.

Jeśli więc ktoś tak funkcjonuje, tak żyje, to trudno sobie wyobrazić, że miałby on też być obrońcą tradycji, która jednoznacznie tego typu działania potępia.

A czy ateista, który jednocześnie deklaruje, że jest kulturowym chrześcijaninem i docenia wpływ chrześcijaństwa na historię Europy może być konserwatystą?

Może być na zasadzie zachowawczej. Mieliśmy takich ateistów, również w Polsce. W pewnym sensie takim typem był Leszek Kołakowski mimo, że określał się on mianem agnostyka. Jak się sięgnie po jego późniejsze pisma dotyczące kwestii religijnych, jakie pisał w latach 80. i później, a nawet jak sięgnie się do jego trzytomowego dzieła dotyczącego myśli marksistowskiej i historii marksizmu, to łatwo dostrzec, że prezentował on poglądy pod wieloma względami konserwatywne, a przynajmniej tak byśmy je dzisiaj określili. Kołakowski piętnował radykałów; pokazywał jakie niebezpieczeństwa niesie w sobie rewolucja; tłumaczył, że odrzucenie wszelkiego tabu, wszelkich ograniczeń, wszelkich zewnętrznym praw niesie w sobie groźbę totalnego zniszczenia i chaosu etc.

W jakiś sposób konserwatystą był również prof. Bogusław Wolniewicz mimo, że również deklarował się jako agnostyk.

Takich ludzi znajdziemy również na Zachodzie. Tam również są myśliciele odwołujący się do tradycji chrześcijańskiej, a jednocześnie mówiący, że nie są chrześcijanami a nawet ludźmi wierzącymi.

Odwoływanie się do takich myślicieli może być czasem pomocne, można dzięki nim dostrzec jak niebezpieczna jest rewolucja. Trudno jednak wyobrazić mi sobie, żeby mogli oni być źródłem odrodzenia i żeby można było się do nich odwoływać jako do prawdziwych nauczycieli, ponieważ w gruncie rzeczy jeśli człowiek dobrze się zastanowi, to dojdzie do wniosku, że jeśli ktoś jest zadeklarowanym ateistą, to tym samym uderza on w sam fundament tradycji konserwatywnej. Tradycja konserwatywna nie polega na tym, iż przyjmujemy coś, bo ktoś inny to przyjmował. Nie jest to bezrozumna zachowawczość! Konserwatyzm to dostrzeganie obiektywnych praw moralnych i metafizycznych. Podstawa całej myśli chrześcijańskiej mówi, że Bóg istnieje, że człowiek ma obowiązek poznania Boga i że poznawszy Boga człowiek ma obowiązek posłuszeństwa Bogu i składania Mu czci. Jeśli te punkty wyrzuci się poza nawias, ponieważ ateista ich siłą rzeczy przyjąć nie może nie uznając Boga, to taki konserwatyzm jest zbudowany na ruchomych piaskach i nie ma właściwie żadnego znaczenia. Może być co najwyżej formą obyczajowo towarzyską.

W tym sensie można się odwoływać do takich myślicieli czy publicystów, którzy są kulturowymi konserwatystami jako do pewnego rodzaju argumentu ad hominem: można odwoływać się do ich pism, bo dzięki nim można lepiej zdefiniować zagrożenia współczesnego świata. Natomiast ma to wyłącznie charakter negatywny, to znaczy: pisma te są pewnym pomocnym narzędziem, instrumentem, ale nic poza tym. Nie są one źródłem, z którego można czerpać siłę i wolę oporu w stosunku do rewolucji.

Czy są jakieś, jakkolwiek to nie zabrzmi, 100-procentowe konserwatywne siły polityczne na Zachodzie? W Niemczech za konserwatystów uchodzi partia AfD sprzeciwiająca się napływowi do Europy nielegalnych imigrantów. To samo w Szwecji. W Wielkiej Brytanii rządzą konserwatyści, którzy legalizują LGBT, aborcję etc. W Stanach Zjednoczonych konserwatywnym prezydentem był Donald Trump, który również promował ideologię LGBT…

Nie wrzucałbym wszystkich do jednego worka. Jeśli przez konserwatystów rozumieć tylko zwolenników idei chrześcijańskiej, tak jak ją rozumiano w latach 50. i 60. XX wieku, to rzeczywiście na Zachodzie nie ma żadnej konserwatywnej partii czy siły politycznej. Natomiast mamy różne skale czy różne podejścia. Jeśli się porówna Donalda Trumpa i niemieckich chadeków, to były prezydent USA jest nieporównywalnie bardziej konserwatywny, ponieważ przynajmniej w jednym punkcie faktycznie reprezentował coś, co można nazwać klasycznym konserwatywnym podejściem, czyli obronę życia. Trump przeciwstawił się finansowaniu aborcji na świecie i powołał do Sądu Najwyższego tych sędziów, którzy potrafili podjąć bardzo ważną, z konserwatywnego punktu widzenia, decyzję otwierającą drogę do ochrony życia.

Trumpowi można zarzucić, że w pewnej części również ulegał ideologii lewicowo-liberalnej, co jak Pan wskazał, było widać w jego poparciu dla ruchu LGBT.

Pod tym względem takich konserwatystów na Zachodzie, którzy odrzucaliby wszystkie miazmaty współczesnego liberalizmu już nie ma. Może pierwotnie na samym początku swojej działalności politycznej kimś takim był Jean Marie Le Pen, ale jego córka już raczej nie, a obecny Front Narodowy na pewno nie.

Niestety mamy do czynienia z pewnego rodzaju kolonizacją konserwatyzmu zachodniego przez lewicę. Jedyna różnica to stopień tej kolonizacji.

Taki stan rzeczy mamy z jeszcze jednej bardzo ważnej przyczyny: konserwatyzm zachodni, żeby mógł coś konserwować, to potrzebowałby instytucji pozapolitycznych, które by czystość tradycji chrześcijańskiej zachowywały. Takimi instytucjami w naturalny sposób były wspólnoty religijne, wspólnoty chrześcijańskie i sam Kościół katolicki. Jeśli w latach 50. i 60. najpierw wspólnoty protestanckie uległy dramatycznemu, radykalnemu zrewolucjonizowaniu, a później w dużym stopniu dotknęło to Kościoła katolickiego, to nie bardzo wiadomo jak partia polityczna, jak działacze polityczni mogliby coś konserwować wbrew Kościołowi, który powinien być siłą wspierającą ich w konserwowaniu.

Tutaj mamy więc do czynienia z osobliwym mechanizmem, który pokazuje nam dlaczego konserwatyzm zachodni stał się tak słaby i tak bardzo skolonizowany przez lewicę.

Projekt lewicowy ma swoich wyraźnych liderów, ma swój cel i wiadomo o co chodzi. Projekt konserwatywny, wraz z wewnętrznym rozbiciem i kryzysem Kościoła, stracił element, który można nazwać projektem chrześcijańskim dla świata. W związku z tym idzie on za lewicą tylko trochę wolniej.

W szeroko pojmowanych środowiskach konserwatywnych na Zachodzie mimo wszystko poszukuje się lidera, czy to politycznego, czy to intelektualnego. Próbuje się na niego wykreować Brytyjczyka Douglasa Murraya – homoseksualnego ateistę. Czy taki człowiek jest rzeczywiście konserwatystą, czy zasługuje na miano lidera, czy jest po prostu na siłę kreowany na kogoś takiego?

Są publicyści o pewnych elementach konserwatywnych. Przejawiają się one w tym, że taka osoba potrafi napiętnować różnego rodzaju szaleństwa rewolucji genderowej, ekologicznej czy globalistycznej. Jest to jednak zdecydowanie za mało, żeby w kimś takim upatrywać realnego przywódcy, lidera ruchu konserwatywnego.

Wywołany przez Pana Douglas Murray piętnuje pewnego rodzaju wypaczenia i radykalizmy, a nie całą zasadę, która napędza ruch rewolucyjny.

Swego czasu Jordan Peterson, człowiek uchodzący na Zachodzie za konserwatystę, jak gdyby nigdy nic opowiadał o zaletach tzw. małżeństwa LGBT. Było to coś przerażającego, ponieważ przyjmował on bardzo niebezpieczną opcję patrzenia na to zjawisko. Jego zdaniem w zasadzie najważniejsze elementy życia społecznego jak rodzina, jak relacje między dziećmi a rodzicami etc. są w gruncie rzeczy konstruktem społecznym.

Różnica między takimi ludźmi jak Murray czy Peterson a przedstawicielami lewicy nie polega na tym, że ci pierwsi odwołują się do czegoś niezmiennego i nienaruszalnego, czyli Prawa Bożego czy prawa naturalnego, tylko że uważają, iż projekty lewicowe są wdrażane zbyt szybko, zbyt radykalnie, że mają zbyt niszczycielską moc „tu i teraz” i dlatego potrzeba więcej czasu na ich wprowadzenie.

To mi raczej przypomina trochę zniechęconych czy zrozpaczonych rewolucjonistów, którzy widząc co się dzieje załamują ręce i mówią: „Ojej, ojej, to wszystko dzieje się zbyt szybko”.

Na Murray’a krytyka spadła za to, że powiedział on, iż mężczyzna nie może być kobietą, a kobieta mężczyzną…

Dobrze, że Murray powiedział, to co powiedział, ale jednocześnie źle, iż powiedział za mało. Brytyjczyk nie zwrócił bowiem uwagi na fakt, że istnieją rzeczy absolutnie niezmienne, na które człowiek nie ma prawa wpływać i którym musi się podporządkować. Jeśli istnieje Prawo Boże i prawo naturalne, to człowiek musi dostosować do nich wszystkie prawa społeczne i polityczne. Jeśli jest inaczej, to oznacza to, że wszystko może sam skonstruować, a jedyną kwestią do dyskusji jest tylko to, jak szybko jest to w stanie zrobić i jak radykalnie.

Ci konserwatyści, o których mówimy, którzy są na Zachodzie tolerowani, niestety przyjmują opcję mówiącą o tym, że tak naprawdę człowiek może dokonywać wszystkich zmian, byle nie za szybko, byle ostrożnie.

Boję się, że za 20-30 lat osoby pokroju Petersona czy Murray’a powiedzą, że mężczyzna i kobieta nie są zdefiniowani i w ogóle każdy może być kim chce. Skoro obecnie twierdzi się, że orientacja seksualna jest czymś dowolnym i nie wolno jej oceniać w kategoriach moralnych jako dobro i zło, to w efekcie zabija się podstawowy punkt odniesienia, jakim w całej tradycji chrześcijańskiej było odniesienie do życia, czegoś obiektywnego przy czym nie można majstrować. Być może za 20-30 lat zachodni konserwatyzm przesunie się jeszcze bardziej w lewo i stanie się tym, co my dzisiaj uważamy za myślenie lewicowo-liberalne. To będzie wówczas postrzegane jako konserwatyzm, bo rewolucja lewicowo-liberalna pójdzie do przodu.

Tak więc takie słowa Murray’a i jemu podobnych, mimo że słuszne, nie są odpowiedzią na współczesne problemy.

Powtórzę: pytanie brzmi: czy uznajemy, że istnieją rzeczy nienaruszalne czy też wszystko podlega zmianie? Ogół współczesnych konserwatystów, zwłaszcza tych mainstreamowych nie odwołuje się do czegoś transcendentnego, tylko do pewnych obyczajów, do tego co odziedziczone etc. W jakimś stopniu generuje to pewną nieufność wobec lewicowych szaleństw. Nieufność można jednak przezwyciężyć, a obyczaje się zmieniają. Tak jak powiedziałem: to co dzisiaj uchodzi za skrajnie postępowe może za kilkadziesiąt lat uchodzić za skrajny konserwatyzm.

Podam prosty przykład z życia Kościoła: dzisiejszym konserwatystą w Kościele jest np. kard. Walter Kasper, który sprzeciwia się części założeń niemieckiej Drogi Synodalnej. 20 lat temu kard. Kasper był radykalnym postępowcem. Łatwo więc zauważyć jak to się zmienia i jak ulotny konserwatyzm jest nietrwały.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij