W ciągu ostatnich 20 lat inwigilacja stała się podstawą potęgi i modelu biznesowego cyfrowych gigantów; zbierane o nas informacje są surowcem wykorzystywanym, by nami manipulować – mówi prof. Shoshana Zuboff, psycholog społeczna Uniwersytetu Harvarda i autorka książki „Wiek kapitalizmu inwigilacji”.
„Kapitalizm inwigilacyjny” – w ten sposób Zuboff określa model stanowiący jeden z fundamentów współczesnej gospodarki cyfrowej. Jak zaznacza w rozmowie z PAP, jej zdaniem nie jest to określenie publicystyczne, lecz precyzyjny termin charakteryzujący podstawy działania systemu.
Wesprzyj nas już teraz!
– Słowo „inwigilacja” połączone jest ze słowem „kapitalizm”, bo inwigilacja, czyli zbieranie o nas danych, jest niezbędne, by osiągać zyski i wzrost gospodarczy. Nie da się osiągnąć zysku, jeśli nie ma się równocześnie technologii inwigilacji – mówi ekspertka.
Jak dodaje, masowe zbieranie danych o użytkownikach sieci jest dziś nieodzownym elementem funkcjonowania gigantów Big Tech takich jak Google, Facebook, Microsoft, Apple czy Amazon, ale rozprzestrzeniło się też na inne sektory gospodarki, np. ubezpieczenia zdrowotne i edukację, stało się podstawą dla reklamodawców ze wszystkich branż.
Jak argumentuje Zuboff, system ten sięga przełomu XX i XXI w., kiedy zmagająca się z trudnościami finansowymi firma Google – wówczas właściciel popularnej, ale nieprzynoszącej zysków wyszukiwarki internetowej – odkryła nowy sposób na zarabianie pieniędzy: wykorzystywanie metadanych użytkowników.
– Zdali sobie wtedy sprawę, że resztki z danych pozostawianych przez użytkowników mogą być wykorzystywane i analizowane jako sygnały behawioralne. [Zrozumieli wtedy] jak analiza tych sygnałów może przewidzieć przyszłe zachowania – mówi Zuboff. Jak wyjaśnia, model stworzony przez Google, przewidujący, gdzie najlepiej umieścić reklamy, stał się później podstawą całego gospodarczego ekosystemu.
– To było przełomowe odkrycie, na które wszyscy w Dolinie Krzemowej czekali, szukając sposobu na zmonetyzowanie swoich produktów – mówi autorka. Jak dodaje, w maksymalnym stopniu wykorzystał to Facebook, którego model biznesowy opiera się właśnie na używaniu ogromnej ilości danych, by przewidywać przyszłe zachowania.
– Tu nie chodzi tylko o dane, które są niezbędne dla usprawniania (działania serwisu). Chodzi o tzw. nadwyżkę behawioralną, czyli wszystkie te dane, które – zebrane razem – mogą komuś powiedzieć o nas to, co niekoniecznie chcielibyśmy, by o nas wiedziano. Na ich podstawie można wydedukować nasz wiek, co lubimy, czego się boimy, naszą orientację, poglądy polityczne czy stan zdrowia – mówi Zuboff. – W ten sposób staliśmy się surowcem, na którego przetwarzaniu zarabiają te firmy – dodaje.
Jak ocenia badaczka, rozwój tego modelu w początkowej fazie był możliwy, bo firmy ukrywały go przed społeczeństwem i wykorzystały brak regulacji prawnych. Co więcej, lobbowały też za tym, by tak zostało. I choć dziś wiemy, że nasze dane są gromadzone na masową skalę, to nadal nie wiemy, w jaki sposób są wykorzystywane. A używa się ich np. do tworzenia algorytmów wpływających na nasze zachowania. – Oni po prostu biorą informacje o nas, wchodzą w nasze prywatne życie, przetwarzając te dane w modele i produkty bez naszej wiedzy. Każdy czterolatek powiedziałby, że to kradzież, ale jedyny powód, dla którego nie jest to kradzieżą, jest fakt, że prawo tego nie zabrania – mówi Zuboff.
Według uczonej zapoczątkowana przez Google rewolucja spowodowała duże zmiany w funkcjonowaniu społeczeństw i demokracji, prowadząc m.in. do erozji koncepcji prywatności oraz do koncentracji władzy, wiedzy i kapitału w rękach piątki cyfrowych gigantów (Google, Microsoft, Apple, Facebook, Amazon).
– (Grupa) tych pięciu imperiów i powiązane z nimi ekosystemy mają wiedzę, która jest oparta na informacjach pozyskanych od nas, ale należących do nich. I są one wykorzystywane nie po to, by rozwiązywać problemy społeczne, ale by zwiększać ich ekonomiczne wyniki – często naszym kosztem. My jesteśmy zarówno źródłem informacji, jak i celem manipulacji – twierdzi badaczka.
Przywołuje przykład Facebooka, którego algorytmy – wykorzystujące zgromadzoną o użytkownikach wiedzę – przynosiły mu zyski, ale przy okazji promowały treści wzmacniające nienawiść i podziały społeczne. Jak dodaje, ostatnie lata pokazały, że mechanizmy te są wykorzystywane również przez państwa, w tym państwa autorytarne takie jak Rosja – które prowadzą inwigilację, rozpowszechniają propagandę i wpływają na społeczeństwa w skuteczniejszy niż wcześniej sposób.
Zdaniem Zuboff mimo że masowe wykorzystywanie danych jest mocno zakorzenione w systemie gospodarczym, nie oznacza to, że sytuacja ta musi trwać, a zmiana musi być bardzo kosztowna.
– To nie jest tak, że eksploatacja danych jest jedynym sposobem, by biznes w sieci się kręcił. Kiedy Google wybrał ten model w 2001 r., miał przed sobą inne opcje zmonetyzowania swojego biznesu, ale wybrał ten, bo przyniósł najszybsze zyski – uważa badaczka. Jak dodaje, nadzieję na zmianę daje coraz powszechniejsza świadomość problemu.
– Paradoksalnie powodem do nadziei jest to, że przez ostatnie 20 lat państwa nigdy nawet nie próbowały ograniczać tego zjawiska. A to oznacza, że mamy przed sobą duże pole manewru, zwłaszcza że w ostatnich latach po raz pierwszy widzimy, że prawodawcy w różnych krajach zaczęli w końcu rozumieć ten problem, a badania pokazują, że ograniczenia siły Big Tech chcą też społeczeństwa – mówi Zuboff. Cytuje przykład procedowanego w Unii Europejskiej Aktu o rynkach cyfrowych i Aktu o usługach cyfrowych, które mają ograniczyć dominację cyfrowych gigantów i zbieranie przez nich danych.
– Nie łudzę się, że to wszystko zmieni się wkrótce, ale coś się ruszyło, stan obecny jest kwestionowany, kontestowany. A to dopiero początek – mówi Zuboff. – Ludzie zaczynają kwestionować konieczność tego stanu rzeczy, a od tego zaczyna się rozpad instytucji – dodaje.
Źródło: Oskar Górzyński (PAP)