Nieuzasadniony lęk przez muzułmanami i islamem – islamofobia. Słowo-klucz używane przez muzułmanów oraz ich apologetów jako wdzięczna etykieta dyskredytująca każdego, kto ośmiela się wygłosić krytyczną uwagę na temat religii Mahometa lub jego wyznawców. Według Abdur-Rahmana Muhammada, byłego członka amerykańskiej filii Bractwa Muzułmańskiego „to obrzydliwe słowo jest niczym więcej jak wykutym przez islamskie think-thanki kagańcem, frazesem, którym można uderzać po głowach krytyków islamu”. Ów sztuczny twór rzucony na żyzne ziemie multikulturalizmu i politycznej poprawności przyjął się jednak nadspodziewanie dobrze i został włączony do nowego, świeckiego dekalogu przykazań polityków, dziennikarzy i naukowców.
Dla tych ostatnich islamofobia stała się źródłem inspiracji i sposobem na robienie kariery. W ostatnim roku jak grzyby po deszczu wyrosły związane z islamofobią inicjatywy naukowe: konferencje, projekty badawcze, programy dydaktyczne. Doskonałym przykładem takich działań jest Międzynarodowa konferencja na temat islamofobii, zorganizowana w Istambule we wrześniu 2013 r. pod auspicjami Bulenta Arinca, wicepremiera Turcji. Ze strony internetowej konferencji możemy się dowiedzieć, że islamofobia, termin określający bezpodstawny lęk przed islamem i muzułmanami, rozlała się po całym świecie stając się, szczególnie w ostatnich latach, przeszkodą na drodze do międzynarodowego pokoju.
Wesprzyj nas już teraz!
W kwietniu tego roku podobne wydarzenie odbyło się na prestiżowym uniwersytecie Berkeley w Kalifornii, gdzie nad epidemią nienawiści wobec muzułmanów mądre głowy pochylały się już po raz piąty. Jak przekonują organizatorzy, obsesja na tle wszystkiego, co wiąże się z muzułmanami i islamem, sesje parlamentu szkalujące muzułmanów i gwałcące ich obywatelskie prawa oraz swobody, państwowe i międzynarodowe programy wywiadowcze koncentrujące się wyłącznie na muzułmanach, interwencje wojskowe i strategie polityczne racjonalizujące użycie siły wobec muzułmanów, co obserwujemy i doświadczamy w kontekście świata muzułmańskiego. Wszystkie te działania są pokłosiem ukrytej islamofobii.
W skład grona pedagogicznego uniwersytetu w Berkeley wchodzi prof. Hatem Bazian kierujący projektem badania i dokumentacji islamofobii oraz wykładający islamofobię jako przedmiot akademicki. W ramach zajęć profesor zmuszał swoich 100 studentów do publikowania tweetów o islamofobii – wszystko w celu popularyzowania tej idei i jej założeń. Jednocześnie Bazian odmówił debaty z Robertem Spencerem, dyrektorem Jihad Watch, który zaproponował mu dyskusję na temat podstaw teoretycznych islamofobii, motywując swoją decyzję tym, że z islamofobem rozmawiał nie będzie.
„Łapaj prześladowcę!”
Wszystkie te konferencje, projekty naukowe, seminaria i tweety muszą znaleźć mecenasów skłonnych do finansowego wspierania takich przedsięwzięć. Nie jest żadnym zaskoczeniem, że lwia część funduszy pochodzi od międzynarodowej Organizacji Współpracy Islamskiej (OWI), w skład której wchodzi 57 państw stanowiących „wspólny głos świata muzułmańskiego” i pracujących na rzecz to „chronienia i zabezpieczania interesów świata muzułmańskiego w duchu promowania międzynarodowego pokoju i harmonii”. Na stronie organizacji można znaleźć obserwatorium islamofobii. Działalność owej placówki opiera się na przyjętej w 2011 roku Rezolucji 16/18 Rady Praw Człowieka ONZ poświęconej „zwalczaniu nietolerancji, negatywnych stereotypów, stygmatyzacji i dyskryminacji oraz zachęcania do przemocy wobec innych opartej na ich przekonaniach religijnych”.
Ironią robienia takiego szumu wokół rzekomej islamofobii jest fakt, że państwa członkowskie OWI, takie jak Arabia Saudyjska, Pakistan, Egipt, Turcja, Mauretania, Nigeria, Sudan, Bangladesz, Irak, Kuwejt, Syria i wiele innych na swoim terytorium regularnie dyskryminują mniejszości religijne i według najnowszych raportów odpowiedzialne są za ponad 80 procent globalnych prześladowań wobec chrześcijan. Ta hipokryzja oraz podwójne standardy nie przeszkadzają im jednak rutynowo naruszać zapisów Rezolucji 16/18 przy jednoczesnym gardłowaniu o ich gwałceniu przez kraje Zachodu.
Zamknąć usta krytykom
Przyjrzyjmy się islamofobii dokładniej. Według raportu opublikowanego w 1997 roku przez brytyjski Runnymede Trust, pojęcie to istnieje od lat80. aw druku po raz pierwszy zostało użyte w roku 1991. Runnymede zdefiniowało islamofobię jako „lęk lub nienawiść wobec islamu a tym samym strach i niechęć wobec muzułmanów” konstatując, że „w Wielkiej Brytanii oznacza to, że muzułmanie są często wykluczeni z życia społecznego, ekonomicznego i publicznego życia narodu (…) oraz często są ofiarami dyskryminacji i nękania”. Czy tak jest naprawdę? Statystyki nie potwierdzają tych zjawisk, ani korelacji między nimi. Wprost przeciwnie, multikulturalizm oraz polityczna poprawność panująca nie tylko w Zjednoczonym Królestwie, ale w całej Europie Zachodniej, sprawiają, że muzułmanie cieszą się tam uprzywilejowaną pozycją oraz pełnią praw, z których mogą w swobodnie korzystać o ile nie decydują się – jak to często bywa – na dobrowolną gettoizację.
Wielu muzułmanów zamieszkujących Stany Zjednoczone i Europę Zachodnią używa islamofobii przeciw swobodzie wypowiedzi i wszelkiej krytyce pod adresem wyznawców Mahometa na takiej samej zasadzie, na jakiej sędzia piłkarski używa żółtych i czerwonych kartek. Ten, często prewencyjny, odruch dławi wszelkie próby dialogu, debaty oraz otwartej dyskusji. W ten na przykład sposób uniemożliwia się analizę przyczyn prześladowania chrześcijan w krajach islamskich a wszelkie zarzuty dotyczące przemocy, radykalizacji czy nietolerancji przejawianej przez muzułmanów natychmiast sprowadzane są do krytyki islamu jako religii.
Jakim cudem kuriozum zwane islamofobią stało się tak popularne i zadomowiło się w głównym nurcie dyskursu publicznego? Częściowo zapewne odpowiada za ten stan osławione „białe, liberalne poczucie winy”, które przez dekady wbudowano w ludzi Zachodu; winy za wszelkie rzeczywiste i wydumane przewinienia imperializmu, kolonializmu, rasizmu, itd. Islamiści chętnie budują na tym poczuciu winy z upodobaniem strojąc się w szaty ofiar, w czym pomagają im niektórzy przedstawiciele świata nauki robiący na tym pojęciu lukratywne kariery.
Narzędzie propagandy
Bo islamofobia jest prawdziwą żyłą złota, czego dowodzą kolejne sukcesy jej zwolenników. Przynosi korzyści także samym islamistom, stanowiąc zasłonę dymną odwracającą uwagę od zjawisk, które najlepiej by pozostały niezauważone. Zjawisk takich, jak islamizacja całych dzielnic, promowanie radykalnych ideologii, wprowadzanie elementów szariatu do prawodawstwa, czy finansowanie i udział w światowym dżihadzie przeciw niewiernym, którego celem jest ustanowienie światowego kalifatu. Każdy niemuzułmanin na tyle nierozsądny, by kwestionować intencje i postępowanie islamistów natychmiast jest piętnowany jako islamofob, co jest bardzo skutecznym sposobem na wychowanie całej masy cichych i pokornych apologetów islamu. To najczystszy przejaw nie tylko szantażu emocjonalnego, ale wręcz rasizmu, którego celem jest wymuszenie specjalnych praw i przywilejów dla jednej tylko grupy religijnej.
Islamofobia jest wreszcie użytecznym sloganem, pod sztandarem którego można gromadzić rzesze zwolenników: młodzi muzułmanie karmieni są propagandową papką; wmawia im się, że są dyskryminowani, marginalizowani i poddawani rozmaitym szykanom i że jedynym rozwiązaniem zdolnym wyeliminować te bolączki jest zdławienie wszelkiej swobody wypowiedzi, napiętnowanie każdego, kto wyraża opinie sprzeczne z islamem, bądź zdaniem muzułmanów na daną kwestię lub zadaje niewygodne pytania. Alternatywą jest straszenie polityków niechybną radykalizacją wspólnot muzułmańskich oraz nasileniem przemocy politycznej. Przed takim właśnie wyborem zachodnie społeczeństwa stawiane są coraz częściej – jest to wybór pomiędzy złem a innym złem, pomiędzy autorytarną dyktaturą myśli lub groźbami zamieszek w miastach i kolejnych ataków terrorystycznych. I to właśnie jest prawdziwe oblicze zjawisk, które przykrywa się za pomocą niegroźnej, zdawałoby się, maski o nazwie „islamofobia”.
Monika Gabriela Bartoszewicz