Z perspektywy izraelskiej prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który nakazał w nocy z czwartku na piątek ostrzał lotniska syryjskiego, skorygował bieg historii – podkreśla „Times of Israel”.
Stało się to, o co od dawana zabiegał Izrael, Turcja i kraje Zatoki Perskiej. Trump wykorzystał – jak to określają liczne amerykańskie media – „szansę”, by „skorygować” przebieg wojny w Syrii. Co niektórzy analitycy zadają sobie jednak pytanie, co dalej? Jak zareaguje Rosja?
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo że na razie nie ma dowodów, jakoby syryjskie siły przeprowadziły atak chemiczny, w prowincji Idlib, to USA, Wielka Brytania, Australia i inne państwa przekonują, że tak właśnie jest.
„Sam fakt, że światowe mocarstwa podjęły działania w obliczu użycia broni chemicznej przeciwko ludności cywilnej, niezależnie od tego, jakie cele wojskowe zostały osiągnięte, wysyła potężną wiadomość, która rozbrzmiewa poza Syrię” – podał „Times of Israel”.
– Zarówno poprzez słowa, jak i działania prezydent Trump wysłał dzisiaj silną i jasną wiadomość, że nie będzie tolerowane stosowanie i rozprzestrzenianie broni chemicznej – powiedział wkrótce po amerykańskim ostrzale rakietowym syryjskiego lotniska Shayrat premier Izraela Benjamin Netanjahu.
– Izrael w pełni popiera decyzję prezydenta Trumpa i mam nadzieję, że to przesłanie o rozstrzygnięciu (konfliktu) w obliczu straszliwych działań reżimu Assada będzie słyszalne nie tylko w Damaszku, ale także w Teheranie, w Pjongjang i gdziekolwiek indziej – dodał premier Netanjahu.
Minister obrony Izraela, Avigdor Liberman nazwał amerykański ostrzał rakietowy z niszczycieli znajdujących się na Morzu Śródziemnym „ważnym, koniecznym i moralnym przesłaniem wolnego świata, na którego czele stoją Stany Zjednoczone”. Jego zdaniem pokazuje on, że „świat nie będzie tolerował zbrodni wojennych przerażającego reżimu Baszara al-Assada”.
Szef wywiadu izraelskiego: to „wyraźny sygnał wobec Iranu”
Szef wywiadu izraelskiego Yisrael Katz uznał ostrzał za „ważny krok zarówno pod względem moralnym, jak i strategicznym” oraz „wyraźny sygnał wobec osi prowadzonej przez Iran”.
Siły Obronne Izraela (IDF) opublikowały własne oświadczenie, twierdząc, że również popierają atak rakietowy USA i o akcji zostały wcześniej poinformowane przez Waszyngton.
W oczach izraelskich urzędników ds. bezpieczeństwa, decyzja Trumpa wyraźnie kontrastuje z postawą byłego prezydenta USA Baracka Obamy. Izraelscy eksperci są zgodni, że gdyby Obama wysłał choćby tylko jeden samolot do Damaszku w 2013 roku, wojna w Syrii potoczyłaby się zupełnie inaczej. Brak zdecydowania Obamy przesądził – ich zdaniem – o wojowniczej postawie Iranu i zawarciu porozumienia nuklearnego w Wiedniu w 2015 roku. Wg Izraela to był „historyczny błąd”. Sama umowa nuklearna była zwieńczeniem „marzenia Teheranu”.
– W istocie decyzja Obamy w 2013 roku, aby nie używać siły militarnej wobec reżimu Assada, pomimo zastosowania broni chemicznej, była kluczową chwilą dla całego regionu – powiedział w zeszłym miesiącu Chagai Tzuriel, dyrektor generalny ministerstwa wywiadu. – Ta chwila zmieniła wszystko – dodał.
Tzuriel tłumaczył także, że „Izrael z zadowoleniem przyjąłby większe zaangażowanie amerykańskie”.
Praktycznie wszyscy izraelscy politycy z wielkim entuzjazmem wypowiedzieli się o amerykańskim ostrzale lotniska Shayrat. Lider opozycji Isaac Herzog oraz lider Takh Atid MK – Yair Lapid stwierdzili, że „to dobra i właściwa reakcja”, „lepiej późno niż wcale”. Wiceminister do spraw dyplomacji Michael Oren podziękował Trumpowi – „nowemu szeryfowi”, że „wysyłał wiadomość dla całego świata, iż Ameryka wraca” i „nasi wspólni wrogowie muszą się bać”.
Były minister obrony Moshe Ya’alon mówił, że amerykański prezydent przeszedł pierwszy poważny test pomyślnie, przyjmując „ważną rolę etyczną supermocarstwa, z której to roli Stany Zjednoczone zrezygnowały w ostatnich latach”.
– Amerykanie mówią swoim sprzymierzeńcom na Bliskim Wschodzie: nie jesteście sami – dodał Yaakov Amidror, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego i szef wywiadu wojskowego.
Piątkowy atak – jak komentuje izraelska gazeta – jest „imponujący” i pokazuje, że USA za Donalda Trumpa „nie zawahają się używać sił zbrojnych, jeśli uznają to za uzasadnione działanie”. To „z pewnością mile widziana wiadomość z perspektywy rządu izraelskiego” – napisano w „Times of Israel”.
„Nowa rzeczywistość w regionie?” Wyczekiwanie reakcji Rosji i Teheranu
Dziennik wyjaśnia, że atak „stworzył nową rzeczywistość w niestabilnym teatrze wojennym na granicy Izraela, który obejmuje nie tylko armię syryjską, ale także różne grupy rebeliantów, Hezbollah i armię rosyjską”. Gazeta dodaje, że w tym momencie nikt nie wie, jak inni aktorzy zareagują. Moskwa uznała ostrzał amerykański za naruszenie prawa międzynarodowego.
Zdaniem izraelskiego ministra wywiadu Tzuriela, „Syria jest kluczową areną, ponieważ to mikrokosmos rywalizacji mocarstw światowych takich, jak: Rosja i USA, regionalnych, takich jak: Iran i Turcja oraz konkurencyjnych grup w Syrii, takich, jak reżim Assada, opozycja, Kurdowie i Państwo Islamskie”.
Były szef Mossadu konstatuje, że „cokolwiek zdarzy się dziś w Syrii, będzie miało znaczący wpływ na wiele lat w regionie”.
Izraelscy politycy nie kryją także, że obiecali Ameryce rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński pod warunkiem, że amerykański prezydent wykaże się „elastycznością” wobec polityki w Syrii i będzie gotowy zaryzykować atak na rząd Assada.
Jeszcze we wtorek prezydent Reuven Rivlin, przypominając Holokaust pokreślił, że „Izrael nie może pozostać obojętnym wobec gazowania syryjskich cywilów”. Do Holocaustu nawiązywali także parlamentarzyści, szefowie organizacji żydowskich, które wezwały cały świat, by przyłączył się i poparł zdecydowaną akcję Waszyngtonu wobec Syrii.
Trump decyzję o ostrzale syryjskiego lotniska, z którego startowały rosyjskie samoloty podjął w tym czasie, gdy z oficjalną wizytą przebywa w USA prezydent Chin Xi Jinping.
Prezydent USA tuż przed podjęciem decyzji o ataku powiedział, że zdążył się już „zaprzyjaźnić” z prezydentem Jinpingiem. – Myślę, że w perspektywie długoterminowej będziemy mieli bardzo, bardzo wielkie relacje i bardzo to mi się podoba – komentował. Trump osobiście poinformował o zamiarze ataku chińskiego prezydenta, którego podejmuje w posiadłości na Florydzie.
„Spotkanie to pierwszy prawdziwy test kampanii lidera USA, który obiecuje wygrać w negocjacjach z głównym rywalem gospodarczym i wojskowym Ameryki” – komentuje agencja Bloomberg. Jej zdaniem po porażce z powodu zakazu podróży imigrantów z krajów islamskich i nieuchyleniu Obamacare, Trump chce pokazać postępy w zakresie zwalczania zagrożenia nuklearnego Korei Północnej i otwarcia chińskich rynków na większą ilość towarów z USA.
Xi Jinping z kolei stara się powstrzymać wojnę handlową w obliczu spowolnienia gospodarczego i zbliżającego się zjazdu partii komunistycznej, podczas którego mają zostać zastąpieni czołowi przywódcy, w tym potencjalnie pięć z siedmiu najpotężniejszych postaci w Chinach – jak podała agencja.
Analitycy uważnie obserwują relacje amerykańsko-chińskie. Chiny wraz z Rosją jeszcze w lutym po raz kolejny wstrzymały rezolucję ONZ w sprawie nałożenia sankcji na Syrię w związku z domniemanym użyciem przez rząd Assada broni chemicznej.
„Washington Post” zauważa z kolei, że teraz największym zmartwieniem jest to, jak zareagują Rosjanie. – Podstawowe pytania nie zmieniły się – komentował Phil Gordon, starszy urzędnik Białego Domu Obamy, który brał udział w wielu wcześniejszych debatach dotyczących sposobu „ukarania” Assada.
Wskazuje właśnie na to, jaka będzie odpowiedź w razie większego zaangażowania USA w Syrii. Ostrzega przed rozszerzeniem się konfliktu na znacznie większą skalę.
Amerykanie – jak wynika z wypowiedzi wojskowych planistów – już dużo wcześniej przygotowali plan uderzenia. Od dawna istniała lista celów, na której znalazły się domniemane składy broni chemicznej Assada, bazy lotnicze, stanowiska artyleryjskie itp.
Obecnie ekipa Trumpa ma poważny problem w związku z obecnością wojsk rosyjskich na polu bitwy i rosyjskich systemów obrony powietrznej, zdolnych do zestrzelenia samolotów USA. – Dzisiaj wojska rosyjskie mieszają się z siłami syryjskimi, a każde uderzenie w syryjski cel wojskowy może również spowodować straty wojskowe u Rosjan – przekonuje były urzędnik administracji Obamy, który wypowiadał się anonimowo.
Emerytowany gen. John Allen, który koordynował kampanię przeciwko IS w Iraku i Syrii za administracji Obamy stwierdził, że uderzenie wojskowe mogło by mieć decydujący wpływ na wojnę, gdyby zostało przeprowadzone w 2013 roku.
– Teraz jest znacznie trudniej – mówił. – Stany Zjednoczone muszą zadać sobie pytanie na ile jesteśmy zdeterminowani w tej kwestii. Czy jesteśmy gotowi zaryzykować działania, które mogą przynieść śmierć Rosjan? – pytał.
Wyzwaniem pozostają syryjskie i rosyjskie systemy obrony powietrznej, które dotychczas nie były wymierzone w samoloty amerykańskie. – Zarówno Syryjczycy, jak i Rosjanie mogą działać jak spoiler – przekonuje Andrew Exum, były starszy urzędnik obrony w administracji Obamy. Jego zdaniem systemy te po amerykańskim ataku w Syrii będą wymierzone w samoloty koalicyjne. A to może spowodować, że niektóre kraje zechcą się wycofać z koalicji.
Jeśli z kolei samoloty amerykańskie zostałyby zestrzelone lub zmuszone do rywalizacji z samolotami syryjskimi i rosyjskimi, Stany Zjednoczone mogłyby zostać wciągnięte w bezsensowną wojnę domową w Syrii. Taki wynik nie tylko stwarzałby dodatkowe zagrożenie dla życia Amerykanów, ale sprawiłby, że wojna USA z IS byłaby o wiele trudniejsza – wyjaśnił doradca Obamy.
Niektórzy analitycy sugerują, że uderzenie amerykańskie w Syrii ma zmusić Rosję do kompromisu, który zakończyłby wojnę domową.
Źródło: timesofisrael.com., washingtonpost.com.,
Agnieszka Stelmach