W nasze ręce trafiły informacje mówiące jak, dlaczego, po co i na czyje żądanie reżim PRL wspierał zamachowców – opowiada w rozmowie z PCh24.pl Przemysław Wojciechowski, reporter, dziennikarz śledczy, współautor książki o początkach światowego terroryzmu, pt., „Tragarze śmierci”.
Jak trafili Panowie na trop terrorystów, o których głośno było na całym świecie w latach 70. i 80.?
Wesprzyj nas już teraz!
Jeden z moich dawnych znajomych związanych ze służbami specjalnymi opowiadał mi o zamachu na Abu Dauda [organizatora porwania sportowców i działaczy izraelskich na olimpiadzie w Monachium – red.] w warszawskim hotelu „Victoria”. Rzucił przy tym, pół żartem, pół serio, że uciekający zamachowiec w drodze na lotnisko Okęcie miał tzw. zieloną falę [zielone światło na skrzyżowaniach z sygnalizacją]. Nie wiem, czy to była w ogóle prawda, ale zaintrygowała mnie ta sprawa wówczas mocno.
Z kolei Witek Gadowski [drugi z autorów „Tragarzy śmierci”] mówił często o tzw. szczurzym tropie, czyli infiltracji peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa przez Mossad. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, te dwa wątki nakładały się na siebie. Jest bowiem prawdopodobne, że służby izraelskie, ścigające na całym świecie terrorystów z „Czarnego Września”, pomagały niedoszłemu zabójcy Dauda w ewakuacji.
W końcu obejrzałem „Monachium” Stevena Spielberga – może nie arcydzieło kina światowego, ale film bardzo ciekawy. Przeczytałem też, że po jego wejściu na ekrany do gazety „Der Spiegel” zadzwonił Abu Daud. Przekonywał, iż sprawa zamachu na igrzyskach w 1972 roku przedstawiała się całkiem inaczej.
Wpadłem wtedy na pomysł przeprowadzenia wywiadu z Abu Daudem. Był on wówczas ciągle poszukiwany listami gończymi, ale skoro zadzwonił – jak ustaliły niemieckie służby, z budki telefonicznej na Cyprze – to znaczy, że może uda się do niego dotrzeć.
Wraz z moją koleżanką Beatą Biel, znającą mnóstwo języków, szukaliśmy sposobów dotarcia do terrorysty. Po kilku miesiącach i po uruchomieniu wielu możliwych ścieżek, natrafiliśmy wreszcie na kogoś, kto był w stanie przekazać Daudowi naszą prośbę o rozmowę. W końcu otrzymaliśmy informację, że on się zgadza. Ustaliliśmy warunki, pojechaliśmy we wskazane miejsce, do Dubaju i nagraliśmy wywiad.
W międzyczasie w zasobach IPN zaczęliśmy rozglądać się za informacjami na temat terroryzmu w ogóle. Był to wówczas zupełnie niezgłębiony obszar. Interesowali nas ludzie organizujący zamachy w okresie zimnej wojny, jak wiadomo wspierani przez blok wschodni. Szukaliśmy związków tych ludzi z Polską.
Wyszło na jaw, że terroryzm nie jest tak egzotyczny, jak potocznie się wydaje.
Dokładnie tak. Okazało się, że jest bardziej „swojsko” i bardziej przerażająco niż mogłoby się wydawać. Jako pierwsi otrzymaliśmy z IPN fantastyczne dossier na ten temat. Naukowcy z Instytutu prowadzący na naszą prośbę kwerendę archiwaliów byli sami zdumieni tym, co tam znaleźli. W nasze ręce trafiły informacje mówiące jak, dlaczego, po co i na czyje żądanie reżim PRL wspierał terrorystów. Raporty, opracowania, meldunki, zadania. Okazało się, że owi światowi terroryści lat 80. i 90., typu „Carlosa”, Abu Dauda, Abu Nidala, Monzera al-Kassara – oni wszyscy dysponowali tutaj, w Polsce bazami i rozległymi kontaktami. Mieli swoje pokoje albo całe piętra w hotelach, przyjaciół, własnych ludzi, kochanki. Abu Nidal mieszkał w Warszawie, pod Warszawą, przyjaźnił się z Polakami, z Arabami. Ci wszyscy terroryści tutaj żyli, byli tu szkoleni, kupowali broń od firm zbrojeniowych, mieli kontakty na szczeblu politycznym (z ramienia Organizacji Wyzwolenia Palestyny) z władzami PRL.
W dokumentach były też nazwiska Polaków, w tym oficerów, którzy handlowali bronią z terrorystami. Odnaleźliśmy ich, rozmawialiśmy z nimi. Udało nam się odtworzyć ten strukturalny i personalny układ. Okazało się na przykład, że ludzie, którzy dzisiaj pracują w ABW wcześniej współdziałali z arabskimi terrorystami.
Potem docieraliśmy już do samych terrorystów – ludzi związanych z Rote Armee Fraktion, Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny, Abu Nidal Organisation itd.
Jaki obraz współpracy terrorystów z władzami krajów bloku wschodniego wyłania się z Panów ustaleń? Chodziło tylko o interesy handlowe czy o coś więcej?
Pierwsza wersja tytułu naszej książki brzmiała: „Tragarze śmierci. Polskie związki ze światowym terroryzmem”. Tę współpracę trzeba by traktować w kategoriach walki bloku wschodniego z zachodnim, NATO z Układem Warszawskim itd. Generalnie chodziło o to, by wspierać wszystkich, którzy walczą przeciwko Zachodowi – zarówno w warstwie politycznej, formalnej, jak i w sposób nieformalny. Oczywiście, oficjalne stanowisko władz PRL brzmiało: walczymy z terroryzmem i potępiamy go. Nieformalne – wspieramy, szkolimy, handlujemy bronią, przekazujemy tajne informacje. Dotyczyło to Palestyny, Syrii, Libanu itd., w kontekście Izraela. Z tego, co zdążyliśmy się zorientować, Polacy świetnie realizowali się na tym odcinku.
Osobnym wątkiem Panów książki jest działalność RAF. W jaki sposób terroryzm przyjął się w zachodniej Europie?
Grupę Baader-Meinhof trudno nazwać od początku przemyślanym, politycznym, intelektualnym przedsięwzięciem. O ile Ulrike Meinhof była bardzo uzdolnioną, błyskotliwą dziennikarką, to już Andreas Baader to był taki… jeździec bez głowy. Na swój sposób charyzmatyczny, potrafił porwać ludzi swoją energią i zapałem, jednak jakąkolwiek formę ideologiczną nadawała całej grupie właśnie Meinhof.
Energię tej grupy przeciwko RFN wykorzystała Stasi. Pierwszy „wyczyn” Baader-Meinhof, czyli podpalenie domu towarowego we Frankfurcie, był zwyczajnym aktem chuligańskim, do którego dopiero później dopisano całą ideologię. Moskwa, a za nią NRD, szukała każdej okazji, by zdestabilizować sytuację po drugiej stronie żelaznej kurtyny, zwłaszcza w Niemczech, i pokazać światu, że to po prostu „zgniły Zachód”.
Rote Armee Fraktion to już była inna organizacja, uformowana w wyniku zaangażowania Stasi, która finansowała, szkoliła i chroniła tych ludzi. Oni przecież swobodnie poruszali się po obu stronach granicy.
Szukając informacji o terrorystach dotarliśmy w archiwach instytutu Gaucka do wątku z punktu widzenia głównego tematu może pobocznego, ale biorąc pod uwagę polską perspektywę, bardzo interesującego. Otóż okazało się, że część tej grupy ukrywała się w różnych miejscach – na przykład w Jugosławii czy NRD – ale także na terenie Polski. Była tu szkolona, prawdopodobnie przez SB i wywiad, w należących do PZPR ośrodkach na Mazurach. Generalnie jednak Polska nie zajmowała się RAF. To była domena enerdowców.
Działalność Baader-Meinhof na fali lewicowej rewolucji lat 60./70. spotkała się jednak ze sporym społecznym poparciem…
Niemcy, którzy przecież w latach 30. w większości popierali Adolfa Hitlera, mieli jeszcze wówczas kompleks II wojny światowej. Byli przy tym społeczeństwem zamkniętym, mieszczańskim. Młode pokolenie zaczęło buntować się przeciwko sposobowi życia rodziców. Miało im za złe udział w systemie nazistowskim, sprzeciwiało się też typowemu niemieckiemu, ociężałemu stylowi życia. Zza Oceanu przyszła w tym momencie fala hippisowska, moda na „wolność”, narkotyki, pacyfizm. Młodzież zaczęła wychodzić na ulice. Zaczęły powstawać ruchy ekologiczne, pacyfistyczne, które znalazły się w orbicie zainteresowania służb sowieckich i enerdowskich.
W 1967 roku do Berlina przyjechał irański szach Reza Pahlawi. Był on postrzegany przez środowiska lewicowe jako sługus Stanów Zjednoczonych, realizujący imperialistyczną politykę amerykańską. W trakcie protestów przeciwko tej wizycie zastrzelony został student – zupełnie bez powodu. To była iskra, która doprowadziła do powstania RAF i innych organizacji. Dopiero po latach okazało się, że policjant, który zabił Benno Ohnesorga, był agentem Stasi.
Przeprowadziłem wywiad z Bettine Röhl, córką Ulrike Meinhof, autorką książki „Zabawa w komunizm”. Opowiadała, że spotkania w domu jej matki nie miały charakteru politycznych dyskusji. Były to po prostu orgie seksualno-narkotykowe, których uczestnicy chodzili po mieszkaniu nadzy, pijani, naćpani i brudni.
Wielu ludzi z tamtego kręgu, jak mieliśmy okazje się naocznie przekonać, dzisiaj jest kompletnie rozgoryczonych i złamanych. Są ideologicznymi bankrutami. Peter Boock, który strzelał do ludzi, pyta sam siebie: „co ja zrobiłem?”.
Równocześnie można wymienić uczestników ruchu ’68 – nie tylko Niemców – którzy w naszych czasach należeli bądź należą do establishmentu sprawującego władzę. Najbardziej znani to Joshka Fisher, Daniel Cohn-Bendit, Catherine Ashton, Gerhard Schroeder. Bettine Röhl napisała o nich, że walczyli o sprawiedliwość i pokój, ale czy teraz, gdy mają władzę, świat jest lepszy? Nie, jest taki sam.
Moim zdaniem, oni co najwyżej próbują narzucić społeczeństwom obyczajowość, w jakiej sami wyrośli.
Czy dzisiejsza samobójcza, autodestrukcyjna polityka Unii Europejskiej nie jest, Pana zdaniem, w jakiejś mierze spowodowana faktem, że rządzą w niej ludzie ze środowisk inspirowanych niegdyś przez służby państw bloku wschodniego?
Nieustannie się nad tym zastanawiam, ale nie znajduję, jak na razie, jednoznacznej odpowiedzi. Musiałbym przyjąć upiorną teorię, mówiącą o samounicestwieniu Europy. Weźmy bowiem argumenty ekonomiczne na rzecz przyjmowania imigrantów: napływ uchodźców spowoduje, że praca stanie się tańsza. Nie ma rąk do pracy, demografia kuleje. Otóż ja nie wiem, czy ci ludzie będą tak wydajnie pracować, czy w ogóle będą pracować.
Drugi argument, humanitarny: powinniśmy przyjąć uciekających przed wojną. Dobrze, ale przecież wiemy, i rządzący też wiedzą, że ci masowo napływający tutaj ludzie w ogromnej większości nie przyjeżdżają z terenów ogarniętych konfliktami zbrojnymi. Dlaczego nie przyjmujemy Kurdów, nie pomagamy masowo mordowanym przez Boko Haram chrześcijanom z Nigerii?
Trzecim powodem, dla którego Europa ma wpuszczać tu ludzi obcych kulturowo, jest chęć rozwodnienia społeczeństw, by górę wzięło myślenie w kategoriach wspólnotowych, unijnych, a nie narodowych i państwowych. Nie jestem jednak w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której Niemcy przestaną myśleć i działać „germanocentrycznie” a Francuzi „frankocentrycznie”.
Wreszcie czwarte wytłumaczenie, jakie przychodzi mi na myśl, to inercja i głupota. Jak świat światem, imperia upadają. Nie giną dlatego, że władcy celowo doprowadzają je do upadku, lecz z powodu ich ślepoty, bezmyślności i zgnuśnienia. Europa próbując stosować tutejsze wzorce kulturowe w odniesieniu do ludzi tak cywilizacyjnie odmiennych, udowadnia, iż nie jest w stanie zaadaptować się do nowej sytuacji. Wyzbyła się spajającej ją idei w postaci chrześcijaństwa. Ludzie mieli kiedyś w sobie bojaźń Bożą, żyli inaczej. Dzisiaj są po prostu słabi, zatomizowani. Odchodzą od wiary, żyją własnym bogactwem, stworzyli kulturę „szybkiej satysfakcji”.
Czym różni się opisywany przez Panów terroryzm od dzisiejszego?
Mimo wszystko, mimo całej otoczki i wsparcia służb bloku wschodniego, oceniam większość ludzi zaangażowanych w terroryzm lat 70. i 80. jako związanych z jakąś ideą. Palestyńczycy walczyli z Zachodem, z Izraelem szukając sojuszników w bloku komunistycznym po to, by odzyskać własne państwo. Uważam, że dzisiejsze Państwo Islamskie, nie jest tak naprawdę oparte na wierze, urzeczywistnianiu wzorców wynikających z przekonań religijnych. Ich działalność ma charakter merkantylny, opiera się na przejęciu złóż ropy, surowców. ISIS jest świetnie prosperującym biznesem. Oczywiście, odwołuje się do pobudek religijnych, wysyła do Europy swoją piątą kolumnę. Dzisiejszy terroryzm jest jednak oparty na cynizmie, żądzy dominacji i posiadania.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła