14 września 2016

Kardynał jak nie z tego świata

(św. Robert Bellarmin, fot. Lawrence OP/Flickr)

Święci powinni zawstydzać. Żywoty świętych są dla nas nauką i przykładem, że można wytrwać w wierności Bogu nawet w najtrudniejszych sytuacjach. I tak jak święte matki czy zakonnice zawstydzają niejedną kobietę, jak święci rycerze, żołnierze, robotnicy – niejednego mężczyznę, święci władcy – niejednego polityka, święci kapłani – niejednego proboszcza, tak święci kardynałowie – zawstydzić mogą wielu dzisiejszych hierarchów. Jednym z najbardziej jaskrawych tego przykładów jest postać świętego Roberta Bellarmina.

 

Pokoleniu czytającemu artykuły o świętych Kościoła na ekranach komputerów czy urządzeń mobilnych przyszło żyć w zupełnie niezwykłych czasach. Oto na naszych oczach kardynałowie, przyodziewający przecież czerwień na znak gotowości do przelania krwi za Wiarę Chrystusowa, toczą walki… między sobą. Spośród nich tylko część skupia się na obronie Świętej Wiary, wielu zaś udaje, że depositum fidei nie jest zagrożone, albo po prostu je atakuje.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ostatnie dekady przyniosły dziesiątki niezrozumiałych dla wielu wiernych postaw wysokich katolickich hierarchów. Synody do spraw rodziny, czy do spraw młodzieży, były prawdziwą kopalnią takich wypowiedzi, w dodatku udzielanych nie tylko za zamkniętymi drzwiami, gdzie można było zgorszyć jedynie innych biskupów, ale także przed kamerami telewizyjnymi oraz dyktafonami dziennikarzy prasowych. A te wypowiedzi szły w świat tworząc mętlik w głowie milionom odbiorców medialnej sieczki. Wygląda na to, że podobnie może być z synodem panamazońskim.

 

Na tym tle kardynał Robert Bellarmin przedstawia się jako postać zupełnie nie z tego świata! Bo rzeczywiście był ze świata zupełnie innego, ze świata w którym katoliccy kapłani nie podważali prawdy, nie dzielili włosa na czworo, nie obawiali się potępienia błędów pamiętając, że czynią to zawsze po to, by uchronić duszę błądzących, oraz wszystkich, którzy bez kościelnej interwencji mogli przesiąknąć wirusem herezji. Tak pojmowano uczynki miłosierdzia – podobnie zresztą pojmuje je i najnowszy Katechizm Kościoła, choć trzeba przyznać, że upominanie grzeszących nie należy do uczynków najchętniej  wymienianych podczas homilii naszej epoki.

 

A Robert Bellarmin, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, poświęcił całą kościelną służbę pełnieniu uczynków miłosierdzia właśnie – zarówno dla ciała, jak i duszy. Hagiografowie podkreślają jego ogromną pracę na rzecz ubogich, oraz skromne życie – mimo zajmowania najwyższych Kościelnych urzędów ten włoski jezuita przysięgał nigdy nie gromadzić majątku i zawsze pozostawać zakonnikiem. Ale został powołany przez papieża do stanięciu w pierwszym szeregu walki o ratowanie dusz – największego uczynku miłosierdzia, jaki można sobie wyobrazić.

 

Jesteśmy dziś przyzwyczajeni do szybko mnożącej się liczby dokumentów kościelnych, i – traktując rzecz bardzo oględnie – dość specyficznego języka jakim są one pisane. Także biskup Bellarmin służył Kościołowi swym pisarstwem, ale zarówno w formie jak i treści znacznie różniło się od dzieł biskupów przełomu XX i XXI wieku. Oto jednym z najsłynniejszych dzieł, które wyszły spod jego pióra okazały się słynne Kontrowersje, w których odpowiadał na błędy reformacji. Papież poprosił go o dalszą służbę na tym polu, ale już w jako konsultora Kongregacji Świętego Oficjum – a więc Inkwizycji. W tej roli pisał, już jako kardynał, Mały katechizm. To piękne dzieło, na którym nie opierają się już dziś hierarchowie pracujący nad swoimi tekstami, czy oficjalnymi dokumentami Kościoła. Otóż katechizm Bellarmina stanowił niezwykle prosty, zgrabny i jasny wykład katolickiej doktryny. Napisany w formie pytań i odpowiedzi do dziś pozostaje zrozumiały dla każdego wiernego – bo Credo przecież się nie zmieniło. O pięknej prostocie tamtego katechizmu można się zresztą bardzo łatwo przekonać – jest bowiem w całości dostępny w sieci.

 

Mimo, iż kardynał Bellarmin pozostawał wierny papieżowi, nigdy nie zapominał, że jego pierwszym obowiązkiem jest wierność Chrystusowi. Znając doskonale historię Kościoła, pamiętając, że jeszcze kilkadziesiąt lat przed jego urodzeniem papieże potrafili głosić herezje, święty Robert postanowił opublikować Traktat o głównym obowiązku papieża. Wymienił w nim możliwe nadużycia, których powinien wystrzegać się każdy z następców Chrystusa. Odważnie pisał również, że wolno stawiać opór biskupowi Rzymu, który próbuje zniszczyć Kościół. (…) wolno mu stawiać opór przez nieposłuszeństwo jego rozkazom oraz przez zapobieganie wykonywaniu jego woli.

 

W dobie radosnego ekumenizmu zupełnie niezrozumiałym dla wielu może być również anty-protestancka postawa świętego Roberta. Ale dla ojców kontrreformacji było jasne, że ludowi Bożemu w czasach ogromnego zamętu należy przypominać, iż istnieje tylko jeden Kościół Chrystusowy. Kościół jest jeden, nie rozdwojony. I ten jeden Kościół jest wspólnotą ludzi zjednoczonych w wyznawaniu tej samej wiary chrześcijańskiej i w komunii tych samych sakramentów, pozostających pod władzą prawowitych pasterzy, a zwłaszcza Wikariusza Chrystusa na ziemi, papieża rzymskiego – pisał kardynał Bellarmin.

 

Papież Paweł V doceniał pracę na polu ratowania dusz przed zgubnymi błędami i starał się otaczać takimi współpracownikami, którzy gwarantowali sukces na tym polu. Dlatego też Robert Bellarmin został w końcu prefektem Świętej Kongregacji Indeksu, a więc instytucji, do zadań której należało publikacja Indeksu ksiąg zakazanych. Dziś samo wspomnienie o indeksie wzbudza (również wśród duchownych) oburzenie i zawstydzenie. Trudno się temu dziwić – dalekowzroczne działanie Kościoła czasów kontrreformacji nie może być wszak dobrze oceniane przez osoby zachęcające do „poznawania różnych punktów widzenia”, sugerujących, że „nie istnieje jedna prawda” albo że leży ona „gdzieś po środku”, utrzymujących że „ocena moralna wielu sytuacji nie jest możliwa, gdyż świat nie jest czarno-biały”, a szczególnie dla oznajmiających, że „Bóg nie jest katolikiem”.

 

Mogłoby się wydawać, że postawa świętego kardynała Bellarmina nie może być przykładem dla człowieka naszych czasów, gdyż od jego śmierci minęły prawie cztery stulecia, a „świat się przecież zmienił”. Cóż – Kościół uważa inaczej. A przynajmniej uważał tak jeszcze kilkadziesiąt lat temu, w latach trzydziestych XX wieku, gdy papież Pius XI kanonizował dzielnego jezuitę i ogłosił go Doktorem Kościoła, obwieszczając przy tym światu, że oto w tych niezwykle trudnych czasach patrona zyskali wszyscy nauczyciele Świętej Wiary.

 

 

 

Krystian Kratiuk

 

Czytaj także:

Brak szacunku do papieża czy troska o Kościół?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij