5 kwietnia 2016

Kardynał Sarah: Nie wystarczy „tylko być dobrym”

(fot.Fabio Frustaci / EIDON )

Ideologia polegająca na „byciu po prostu dobrym” należy do najbardziej niebezpiecznych. W jej efekcie prawdziwe dobro jest deptane i podważane. Prowadzi nas to do uznania za „dobre” wszystkiego. A Jezus nie powiedział do cudzołożnicy: „Idź i rób dalej to, co robiłaś, ponieważ ci wybaczam”, tylko „Idź i nie grzesz więcej”. Tylko jeśli to zrozumiemy, będziemy mogli w pełni cieszyć się owocami, które daje nam Jubileusz Miłosierdzia – mówi w rozmowie z Izabellą Parowicz kardynał Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. 

 

To dla mnie wielki zaszczyt, że wolno mi przeprowadzić ten wywiad z Księdzem Kardynałem, zwłaszcza, że polski przekład książki Waszej Eminencji pt: „Bóg albo nic. Rozmowa o wierze” właśnie trafił do księgarni. Wyrażając swą wielką radość z faktu, że książka Księdza Kardynała została udostępniona polskim czytelnikom, chciałabym rozpocząć naszą rozmowę od pytania o powyższy, bardzo frapujący tytuł. Czy należy go rozumieć jedynie jako podsumowanie życia Waszej Eminencji i Jego służby Kościołowi czy raczej jako napomnienie i przesłanie dla wszystkich ludzi dobrej woli?

Wesprzyj nas już teraz!

Chodzi głównie o podsumowanie mojego życia, ponieważ moja książka rozpoczyna się od mojego doświadczenia. Próbuję to wyjaśnić na pierwszych stronach: pragnąłem życia poświęconego kontemplacji Tajemnicy i naśladowaniu Chrystusa. Chciałem się tylko modlić. Lecz Pan miał dla mnie inne plany; to On pragnął tego wszystkiego. Jesteśmy nieużytecznymi sługami; jesteśmy pędzlami w dłoniach wielkiego Artysty: dlatego z łatwością przyszło mi odpowiedzieć “tak” na wielokrotne wezwanie Boga. Było tych wezwań wiele, a wszystkie były zaszczytem, jakiego dostępowałem: zostałem kapłanem, mogłem kontynuować studia i zgłębiać Pismo Święte, zostałem wybrany biskupem, następcą Apostołów, a wreszcie św. Jan Paweł II poprosił mnie, abym pojechał do Rzymu, aby służyć Jego Świątobliwości, który jest następcą św. Piotra. Jednakże życie bez Boga jest życiem, które traci znaczenie. Dotyczy to każdego człowieka, nie tylko mnie, choć nie tyle ludzi dobrej woli, o których wspomina pani w swoim pytaniu, lecz każdego, kto nazywany jest chrześcijaninem. Jeśli jesteśmy ochrzczeni, jeśli uznamy, że jesteśmy dziećmi Boga i wyznawcami Chrystusa, wówczas albo Bóg jest wszystkim dla nas i dla naszego życia, albo próżne będzie nasze życie, spędzone na nieustannym zaspokajaniu własnego „ego”. Wyzwaniem, szczególnie dla naszego współczesnego świata, który nie tyle zabił Boga, ile zepchnął Go w sferę obojętności, jest postawienie Boga w centrum. Przypominają nam o tym zarówno Benedykt XVI, jak i papież Franciszek: z obojętności względem Boga bierze się obojętność względem innych ludzi. W istocie, jeśli nie uznamy, że jesteśmy dziećmi tego samego Ojca, jak możemy uznawać, że jesteśmy nawzajem braćmi?

 

W istocie, od pierwszych stron książki Waszej Eminencji widoczne jest, że Ksiądz Kardynał zawsze postrzegał wiarę katolicką z wdzięcznością, jako przywilej, wielki dar od Boga i wreszcie jako zobowiązanie.  Światło wiary zostało zaniesione do Afryki przez europejskich kapłanów, np. do Ourous, wioski rodzinnej Księdza Kardynała, zaniosło je Zgromadzenie Ducha Świętego. W książce Waszej Eminencji możemy jednak również znaleźć smutną konstatację, że Europa przestała żyć zgodnie z zasadami Wiary, którą dawniej tak owocnie i skutecznie głosiła. Dlaczego tak wielu zachodnich katolików nie pragnie wieść świątobliwego życia, dlaczego czasem wręcz z premedytacją nie chcą oni dążyć do świętości? Dlaczego odrzucają swe cenne, wielopokoleniowe dziedzictwo wiary z taka łatwością, bez żadnego żalu?

Dzieje się tak głównie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że świętość uznawana jest za przywilej niewielu, tych, którzy są doskonali. Gdy Jezus powołał pierwszego apostoła, Piotra, tego, który się Go wyrzekł w niebezpieczeństwie śmierci… Piotrowi było daleko do doskonałości. Św. Jan Paweł II w ciągu swojego pontyfikatu próbował nam uświadomić, że każdy może odnaleźć świętość w codziennym życiu, o ile jej pragniemy i o ile jesteśmy zdeterminowani, by prawdziwie naśladować Chrystusa. W swojej istocie świętość nie jest powołaniem dla tych, którzy zmieniają świat i czynią go lepszym. Świętość jest powołaniem dla tych, którzy kochają Boga i którzy pozwalają Bogu wejść w swoje serca, którzy żyją miłością, to znaczy miłością Bożą każdego dnia swojego życia. Drugim, przeciwnym powodem jest przekonanie, które każe zsekularyzowanemu światu postrzegać świętość jako zabobon. Wykluczenie Boga z naszego życia popycha nas ku wykluczeniu możliwości tego, że Bóg zbawia nas od naszych grzechów. U źródeł [takiego myślenia] zawsze leży przekonanie o tym, że sami możemy się zbawić, przekonanie o naszej samowystarczalności, i to, o czym mówiły nam pozytywizm i nauka. A ta ostatnia każe nam wierzyć, że jesteśmy w stanie stworzyć życie samo z siebie, dzięki technologii. Już bł. Paweł VI potwierdził to w “Populorum Progressio” pisząc, że „prawdziwy humanizm to tylko ten, który zwraca się ku najwyższemu Bogu poprzez uznanie zadania będącego naszym powołaniem i naprawdę kształtującego życie ludzkie”.

 

Obserwujemy obecnie rozprzestrzenianie się “herezji dobroludzizmu”. Tak wielu ludzi mówi dziś: „Nieważne, co robię, o ile jestem dobrym człowiekiem”. Czego symptomem jest taka postawa? Czy nie jest ona pierwszym krokiem do twierdzenia o własnej bezgrzeszności, co zdają się sugerować opustoszałe konfesjonały? Jeśli nie uznamy naszej potrzeby okazania skruchy, czy będziemy mogli prawdziwie skorzystać z owoców Jubileuszu Miłosierdzia ogłoszonego przez Ojca Świętego? 

Niestety, to, o czym pani mówi, jest częścią współczesnej ideologii, która należy do najbardziej niebezpiecznych – ideologii polegającej na „byciu po prostu dobrym”. W jej efekcie każde prawdziwe dobro jest deptane i podważane. Prowadzi nas to do uznania wszystkiego za „dobre”, zafałszowując w ten sposób nawet to, co prawdziwie jest częścią życia człowieka. Wybitny współczesny filozof, Fabrice Hadjadj, ukuł kapitalną frazę, mówiąc o „herezjach miłości” dzisiejszego człowieka, który myli miłość chrześcijańską ze zwykłym pragnieniem dobra (w najlepszym przypadku) lub z dawaniem jałmużny (w najgorszym przypadku). Lecz miłość chrześcijańska jest miłością Boga: dlatego my „jesteśmy” miłością i dajemy świadectwo miłości wobec innych, ponieważ Bóg najpierw nas umiłował. Podobnie jest z miłosierdziem, powierzchownie rozumianym przez wielu jako puszczenie w niepamięć naszych grzechów. Lecz bez skruchy nie ma przebaczenia. Jezus nie powiedział do cudzołożnicy: „Idź i rób dalej to, co robiłaś, ponieważ ci wybaczam”. Nie! Ponieważ rzuciła się ona do Jego stóp, błagając o przebaczenie, mówi On: „Idź i nie grzesz więcej”. Tylko jeśli to zrozumiemy, będziemy mogli w pełni cieszyć się owocami, które daje nam Jubileusz Miłosierdzia. Ojciec Święty wielokrotnie powiedział, że prawdą jest, iż Pan Jezus zawsze idzie przed nami i czeka na nas z otwartymi ramionami. Lecz to do nas należy, abyśmy wyruszyli w Jego kierunku. Jezus umarł na krzyżu z ramionami wyciągniętymi ku wszystkim; umarł, błagając Ojca o wybaczenie dla nas. Kto może to uczynić, jeśli nie sam Bóg? Jakże możemy go nie rozpoznać?

 

Rok temu Ksiądz Kardynał został mianowany przez papieża Franciszka Prefektem Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Jako główny strażnik liturgii w Watykanie, czy mógłby Ksiądz Kardynał podzielić się z nami swoimi obserwacjami odnośnie do obecnej współzależności między lex orandi a lex credendi? Biorąc pod uwagę, że norma modlitwy jest normą wiary, jakie są współczesne deficyty w sposobie, w jaki się modlimy i jak wpływają one na naszą wiarę?

Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że nie ma wiary bez modlitwy. Wiara nie jest spirytualizmem ani sentymentalizmem. Wiara jest podróżą, która rozpoczyna się od spotkania, osobistego spotkania z Bogiem, jak to bardzo dobrze ujął Benedykt XVI w encyklice „Deus Caritas Est”. Ponadto wiara nie jest czymś, co nabyć można raz na zawsze; jest ona relacją, którą trzeba karmić. Jak możemy ją karmić bez modlitwy, która jest dialogiem z Bogiem? Przecież jeśli ktoś kocha drugą osobę, mam na myśli na przykład dwoje oblubieńców lub męża i żonę, chce spędzać z tą osobą więcej czasu. Pragnie żyć z tą osobą przez resztę życia. Jeśli mówimy, że kochamy Boga, czy możemy myśleć o życiu bez Niego lub bez rozmowy z Nim? Dlatego wiara ożywiana jest poprzez uczynki. Jak powiedziałem, Bóg najpierw nas umiłował, uczynił nas swoimi dziećmi i tylko dlatego możemy kochać naszego bliźniego jak brata. To jest miłość, miłość Boga, do której jesteśmy powołani, aby każdego dnia przeżywać nasze życie ze sobą nawzajem.

 

Papież Benedykt XVI nazwał Afrykę kontynentem nadziei, „duchowym płucem ludzkości”. W książce „Afryka – nowa ojczyzna Chrystusa”, zawierającą komentarze biskupów afrykańskich do Synodu o Rodzinie, Ksiądz Kardynał wspomniał o nawyku Afrykan polegającym na głośnym mówieniu lub nawet na krzyczeniu w celu odstraszenia dzikich zwierząt. Czy można mieć nadzieję, że w dzisiejszej sytuacji, w której rośnie zamęt dotyczący ewentualnych zmian praktyk duszpasterskich dotyczących rodziny i małżeństwa, afrykańscy katolicy przemówią głośno, by bronić zranione rodziny przed tymi, którzy mogliby je skrzywdzić jeszcze bardziej? Czy można spodziewać się podobnego, pozytywnego wkładu Afryki w innych sferach życia Kościoła powszechnego?

Każdy katolik musi dawać z siebie wszystko dla Kościoła powszechnego. Kościół to „Mater et Magistra”, jest on Oblubienicą Chrystusa. Dlatego, jeśli jesteśmy częścią tego małżeństwa, jakże moglibyśmy wycofać się i nie wypełniać obowiązków spoczywających na nas jako na małżonkach? Jeśli chodzi o Kościół afrykański, wierzę, że może on dać bardzo dużo. Afryka od samego początku była częścią Bożego planu. Proszę spojrzeć na Objawienie: gdy Bóg postanowił ustanowić przymierze z człowiekiem, rozpoczął w Egipcie. To Afryka ocaliła Jezusa: Maryja i Józef uciekli do Egiptu przed edyktem Heroda wymierzonym we wszystkich nowo narodzonych chłopców i w samego Jezusa. Podobnie to Afrykanin, Szymon z Cyreny, pomógł Chrystusowi dźwigać krzyż na Kalwarię. Tak więc od początku Bóg pragnął ująć Afrykę w planie zbawienia świata. Papieże od dawna kierowali swą uwagę na ten kontynent. W 1969 r. papież Paweł VI powiedział, że „Afryka jest nową ojczyzną Chrystusa”. Liczby świadczą o tym, jak bardzo Afryka otwarta jest na Boga: w przeciągu stulecia liczba chrześcijan wzrosła tam od 2 milionów do 200 milionów. Jan Paweł II powiedział, że imię każdego Afrykanina zapisane jest na ukrzyżowanych dłoniach Chrystusa (por. Ecclesia in Africa, nr 143). Innymi słowy oznacza to, że Afryka, ze swoją słabością i ubóstwem, jest narzędziem, przez które Bóg objawia swą moc. Benedykt XVI nazwał Afrykę duchowym płucem ludzkości. Oto jest skromny wkład Afryki do Kościoła powszechnego: męczennicy pierwszych wieków i współcześni męczennicy, ich wierność Chrystusowi, Jego Ewangelii i niezłomne przywiązanie do nauczania Kościoła. I w efekcie tej wzajemnej miłości papież Franciszek wybrał się do Afryki Środkowej, otwierając tam, jeszcze przed Rzymem, Święte Drzwi Roku Jubileuszowego. Był to niezwykły gest.

 

Czcigodny Sługa Boży Fulton J. Sheen mawiał: “nie potrzeba dużo czasu, aby stać się świętymi; potrzeba tylko dużo miłości”. Od czego, według Waszej Eminencji, należy zacząć, jeśli ktoś chciałby dążyć do świętości?

Punktem wyjścia jest wyłącznie miłość Boga. Nie istnieje żaden inny sposób. Tylko dlatego możemy kochać naszych bliźnich, jak Bóg nas kocha, ponieważ On pierwszy nas umiłował. Zatem jeśli mówimy o miłości, nie mamy na myśli abstrakcyjnego, przemijającego sentymentalizmu, lecz miłość trwałą i wieczną. Miłość jest terminem tak nadużywanym i zniekształcanym we współczesnym społeczeństwie, że wszyscy powinniśmy wykazywać odrobinę rozwagi wypowiadając to słowo. Jesteśmy współcześnie konfrontowani z rodzajem współczującej interpretacji, zgodnie z którą w imię miłości dochodzimy do zabijania siebie nawzajem – poprzez eutanazję lub aborcję – aby wyzwolić drugą osobę od jej cierpienia! Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, do jak bardzo odrażającego zbliżamy się punktu? Używamy słów „miłość”, „sentyment”, „uczucie”, aby usprawiedliwić coś, co jest czynem śmierci. Tymczasem, jak pisał Benedykt XVI w swojej encyklice „Deus Caritas Est”: „Miłość jest „Boska”, ponieważ pochodzi od Boga i łączy nas z Bogiem, a ten jednoczący proces przekształca nas w „My”, które przezwycięża nasze podziały i sprawia, że stajemy się jednym, tak, że ostatecznie Bóg jest „wszystkim we wszystkich” (por. 1Kor 15, 28).” Lecz miłość Boga i miłość człowieka są nierozłączne: sam Kościół jest owocem historii miłosnej. Miłość jest wymagająca! Kochać prawdziwie, to kochać aż do śmierci – nawet do śmierci krzyżowej. Współczesnego człowieka odstrasza czekająca go podróż, ponieważ nie rozumie on powodu, dla którego żyje: potrzebuje on wysokich celów, pragnie wysokich celów, ponieważ jego celem jest świętość. Celem alpinisty jest szczyt góry, ponieważ wie on, że znajdzie tam pokój i odpoczynek, ale gdyby słuchał głosów tych, którzy go zniechęcają, wpadłby do szczeliny. Faktem jest, że współcześnie czymś łatwiejszym wydaje się niezobowiązywanie się do wyższych powołań. Żyjemy w sproszkowanym społeczeństwie, w kulturze, w której osobiste pragnienia stają się prawami. Człowiek musi zrozumieć, że świętość jest ścieżką, którą trzeba podążać każdego dnia, ofiarując Bogu wartość rzeczy, które czynimy: w rodzinie, w pracy, w życiu społecznym i wspólnotowym. Tego uczą nas najwięksi święci Kościoła. I nic nie mogłoby być piękniejsze od tego!

 

 

Z księdzem kardynałem Robertem Sarah rozmawiała Izabella Parowicz




Anglojęzyczną wersję wywiadu z kardynałem Sarah można przeczytać tutaj: Cardinal Sarah: “being good” is not enough


 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij