27 czerwca 2022

Po wyroku w USA. Katolickie imaginarium się nie skończyło. In God we trust!

(Fot.: Marsz dla Życia. Zdjęcie archiwalne. Kevin Lamarque / Reuters / Forum)

Szanowni Państwo, 24 czerwca skończyła się w Stanach Zjednoczonych ideologia „konieczności dziejowej” – powinna powiedzieć jakaś amerykańska aktorka w najpopularniejszym nadawanym na żywo programie telewizyjnym.

Od lat katolicy pragnący kształtować życie publiczne na wzór prawa naturalnego i prawa Bożego, zgodnie z zasadami etyki chrześcijańskiej (która przecież stworzyła naszą cywilizację), bombardowani są przeróżnymi złowrogimi wróżbami. Wróżbami płynącymi z grona uczniów Chrystusa, a nie wściekłych ateistów.

Słyszymy bowiem, że oto skończyło się katolickie imaginarium, bo świat nie mówi już tymi sami słowami co my, używając tych samych słów ma na myśli coś zupełnie innego, jesteśmy w mniejszości i nie mamy szans. Słyszymy także, że należy poddać się w życiu publicznym i udać czym prędzej na modlitwę w domu po kryjomu, by przechować jeszcze wiarę, ale świat jest już dla nas przegrany. Od innych jeszcze niby-braci w wierze słyszymy, że skoro świat się zmienił to i Kościół musi się zmienić, więc… czym prędzej zmieńmy Kościół na wzór i podobieństwo dzisiejszego świata, zaakceptujmy wszystkie bezeceństwa i pobłogosławmy zboczenia. Mówiły o tym, w większym lub mniejszym stopniu, trzy najchętniej promowane w mediach teksty traktujące o udziale katolików w życiu publicznym, by wspomnieć słynną książkę Rona Drehera „Opcja Benedykta”, esej Marcina Kędzierskiego „Przemija bowiem postać tego świata. LGBT, Ordo Iuris i rozpad katolickiego imaginarium” oraz książkę Tomasza Terlikowskiego „Koniec Kościoła jaki znacie”.

Wesprzyj nas już teraz!

Te publikacje promowane były nie tylko w katolickich mediach oraz wśród katolickich i konserwatywnych influencerów w mediach społecznościowych, ale także – a może przede wszystkim – w mediach ateistycznych, laickich, często Kościołowi wrogich. Dlaczego? Ano dlatego, że to właśnie tym środowiskom szczególnie zależy, by katolicy myśleli o sobie jako o bandzie przegranych idealistów, którzy może i MOGĄ sobie sądzić że mają rację, ale jednocześnie MUSZĄ sądzić, że nie mają szans. Niech więc skupią się na czymś innym, niech się modlą, chodzą do kościoła póki się im jeszcze na to pozwala, ale niech nie angażują się w zmienianie świata, bo świat już wie dokąd zmierza i co ma robić. Katolicy dają sobie wmówić, że oto istnieje jakaś legendarna „konieczność dziejowa”, która sprawia, że takie rzeczy jak aborcja, gender, LGBT, eutanazja, zmiana płci, rozmycie tożsamości, transhumanizm, systemowy ateizm, programowa bezdzietność itp. to sprawy dla rozwoju planety i społeczeństw oczywiste i, jako się rzekło, koniecznie. A skoro już zostały zalegalizowane, to z pewnością nie da się tego odwrócić.

Nic bardziej mylnego.

My, katolicy kontrrewolucjoniści, choć rzeczywiście nie jesteśmy optymistami, chociaż trzeźwo patrzymy na otaczającą nas rzeczywistość i na to jak przywódcy antychrześcijańskiej rewolucji brawurowo zmieniają świat (bo wcale nie jest tak, że świat sam „się zmienia”), nie uznajemy jednak czegoś takiego jak „konieczność dziejowa”. Wiemy, że świat kształtowany jest poprzez wybory ludzi, gdyż obdarzeni przez dobrego Boga wolną wolą ludzie mogą zmieniać rzeczywistość na lepszą lub gorszą. I od bardzo długiego czasu zmieniają na gorszą.

Ale oto nadeszła wiadomość, której wagi i doniosłości nie sposób nie doceniać. Oto Sąd Najwyższy USA obalił haniebny wyrok „Roe vs. Wade” sprzed niemal pięćdziesięciu lat. Wyrok, który pozbawił życia dziesiątki milionów niewinnych dzieci. W kraju, w którym rządzi aborcjonista (pożal się Boże katolik) popierany przez cały zachodni establishment. Z papieżem włącznie. To przez całe lata wydawało się przecież absolutnie niemożliwe. Wszak aborcja ogłoszona została prawem człowieka, wszak feministki pod niemal każdą szerokością geograficzną potrafiły omamić wpływową część społeczeństw, wszak media co i rusz wskazywały, że przeciwnicy aborcji to zabobonni ciemnogrodzianie, niewarci nawet miejsca w dyskursie publicznym. I to dosłownie – we Francji zakazano im prowadzenia stron internetowych, a największe portale społecznościowe od dawna przecież ograniczają propagowanie treści pro-life na sobie tylko znanych zasadach shadow-banningu.

I co? 

I oto stolica postępu, liberalne Stany Zjednoczone, gdzie postulat „wolności” odmieniany jest przez wszystkie przypadki, z postępowym Joe Bidenem jako głową państwa, stają się dziś stolicą nadziei. Nadziei dla prawa Bożego, nadziei dla odbudowy zasad cywilizacji chrześcijańskiej, a przede wszystkim nadziei dla nienarodzonych dzieci.

Jak do tego doszło?

Otóż doszło do tego staraniem ludzi. Staraniem ludzi, którzy od lat konsekwentnie budowali środowiska pragnące odmienić haniebny stan rzeczy, w której można skazywać niewinne istoty ludzkie na śmierć w męczarniach, wyłącznie z powodu widzimisię innej osoby – zupełnie jak w nazistowskich Niemczech. Staraniem ludzi, wśród których większość to wierzący w Jezusa Chrystusa ludzie dobrej woli. Oddani swej sprawie, niepoddający się, niechowający w domu, niedający sobie wmówić, że nie mają szans w starciu z Goliatem – dzisiejszym zepsutym światem.

Dokładnie tak samo było w Polsce, w której dwa lata temu również sąd – Trybunał Konstytucyjny – uznał, że nie można mordować nienarodzonych ludzi. Wyrok wywołał wybuch agresji u lewaków na całym świecie, oraz wzbudził nadzieję u katolików i obrońców życia na całym świcie. Wszak dosłownie w chwilę później przebudziły się legislatury wielu stanów USA i przygotowały ustawy zakazujące aborcji. Co więcej – jeszcze intensywniej niż dotychczas zaczęli działać pro-liferzy, również apelując do Sądu Najwyższego i tam przedstawiając swoje racje. Tak jak i my, polscy katolicy, zachowywaliśmy się wobec Trybunału Konstytucyjnego.

Tak! Jakkolwiek górnolotnie a może i niewiarygodnie by to nie brzmiało, w sprawie zakazu aborcji iskra wyszła z Polski! 

Swoją drogą, warto dodać, że polska lewica wyszła na totalnych jaskiniowców i troglodytów. Pragnąc być niezwykle postępowymi, jej przedstawiciele zażądali możliwości zabijania dzieci bez ograniczeń w tym samym tygodniu, w którym Stany Zjednoczone w znacznej mierze odwróciły się od barbarzyńskiego zwyczaju zezwalania na mordowanie nienarodzonych. Świat po 24 czerwca nie będzie wyglądał już jak wcześniej. Decyzja amerykańskiego sądu rozjuszy lewaków, być może wyprowadzi ich na ulice z bronią, ale obroni przy tym wiele ludzkich istnień. A decyzja ta zapadła w dniu połączonych uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz wspomnienia NARODZIN św. Jana Chrzciciela, który na kartach Ewangelii po raz pierwszy pojawił się jako dziecko jeszcze nienarodzone cieszące się ze spotkania z Chrystusem żyjącym wówczas na etapie życia płodowego w łonie Najświętszej Maryi Panny. Trudno o lepszy symbol Bożej opieki nad pro-liferami.

Pomni polskiego i amerykańskiego przykładu dotyczącego aborcji, nie dajmy więc sobie wcisnąć kitu o „konieczności dziejowej” także w innych sprawach – homoseksualizmu, ideologii gender, seksualizacji dzieci itp.  Nie dajmy sobie wmówić, że jako katolicy jesteśmy skazani na porażkę.

W świecie, w którym co dzień mamy do przedstawienia niemal wyłącznie złe wiadomości, otrzymaliśmy dobrą nowinę. Katolickie imaginarium się nie skończyło. Wiele amerykańskich dzieci otrzyma szanse na życie. Ludzie dobrej woli na całym świecie dostali kolejny sygnał do przebudzenia sumień.

Sursum corda!

Bogu niech będą dzięki!

 

Krystian Kratiuk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij