Od wielu lat Polskie Stronnictwo Ludowe nie schodzi z głównej sceny politycznej. Swoją umiejętnością dogadania się z każdym, partia zyskała sobie nawet miano „obrotowej”. Pod nowym kierownictwem ta tradycja jest podtrzymywana. Ludowcy patrzą w przyszłość i puszczają oko do obozu rządzącego, ale nogami wciąż są w opozycji.
Taktyka PSL jest od lat niezmienna, ale też jest i skuteczna, bo pozwala na utrzymanie Ludowcom swojej reprezentacji w parlamencie. Co więcej, umiejętność wejścia w różnorakie sojusze sprawiła, że to właśnie politycy spod znaku zielonej koniczyny – najczęściej w ostatnim ćwierćwieczu – mieli okazję do tego, by współrządzić Polską.
Wesprzyj nas już teraz!
W roli koalicjanta PSL spisuje się znakomicie, co dowodzi już tylko ostatnie osiem lat wspólnych rządów z PO. Mimo drobnych tarć, koalicja trwała niezagrożona. Teraz, kiedy trzeba było oddać władzę, Ludowcy niecierpliwie przestępują z nogi na nogę i obmyślają misterny plan, jak znowu wziąć odpowiedzialność za kraj, a przynajmniej za kilka resortów.
Bo to, że Ludowcom nie odpowiada rola opozycji znakomicie pokazuje postawa tej partii w sporze o Trybunał Konstytucyjny. PSL – tak jak za czasów koalicji z PO – niby uczestniczy w politycznych rozgrywkach głównych antyrządowych graczy, ale sama raczej nie wdaje się w awantury. PSL niby karci obóz PiS, ale równocześnie puszcza do niego oko.
Przecież to nie kto inny, jak prezes Władysław Kosiniak – Kamysz, wbrew postawie opozycyjnych liberałów, wybrał się na spotkanie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, by pokazać dobrą wolę do wprowadzenia zmian zasad funkcjonowania TK – a kto wie, może i do zmiany Konstytucji RP – równocześnie nie opuszczając szeregów opozycji. Widać, że dla Ludowców tego samego dnia PiS może być i dyktatorem, i partnerem do rozmów.
PSL zdaje się chce takim działaniem jak najdłużej zachować sobie możliwość wykonania kilku ruchów – często ideowo sprzecznych, ale przecież nie o ideę tu chodzi. Gdyby tak było, niemożliwe byłyby te wszystkie mariaże, zawierane także lokalnie. Tymczasem koniczyna nie zawsze, a może i zazwyczaj, nie jest zielona. Bywała już i czerwona, i różowa, a nawet tęczowa, jak mówiono w przypadku Olsztyna i zawieranych tam wyborczych sojuszy.
Trzeba jednak oddać, że PSL wizerunkowo dobrze radzi sobie w takich układankach. Widać też, że szumnie głoszona przez byłego prezesa PSL Janusza Piechocińskiego polityka miłości, pokoju i spokoju, padła na podatny grunt. Ta wygodna pozycja „partii neutralnej” doskonale zdawała egzamin w czasie wojenek PO-PiS. Dlaczego nie miałaby się sprawdzać, gdy zmieniły się tylko role głównych graczy?
Z punktu widzenia sprawujących władzę PSL jest dość wygodnym partnerem, bo będąc w koalicjach, skutecznie tłumi w sobie bezwzględny ciąg do zdobycia jeszcze większych wpływów. Ludowcy zwykle zaspakajają się kilkoma resortami, które mogą urządzać jak swój folwark. PSL pozwala partnerowi rządzić, ale i w razie kłopotów chętnie powie „to nie my”.
Jedno jest pewne – i pokazały to wyniki ogłoszonego przez PiS audytu – to nie PSL jest głównym, czarnym charakterem poprzednich rządów. Być może stało się tak, gdyż część brudów Ludowców udało się „wyprać” nieco wcześniej, chociażby przy okazji afery wokół Elewarru, która stała się symbolem politycznego nepotyzmu i traktowania własności państwowej jak prywatnego folwarku.
Tamte afery przycichły. Czy to oznacza, że obecnie PSL może już być postrzegane jako potencjalny koalicjant obozu władzy? Zapewne jest jeszcze na to zbyt wcześnie. Trzeba jednak liczyć się z tym, że wcześniej czy później PiS dojdzie do miejsca, w którym będzie chciał zmienić Konstytucję RP, a tu będą potrzebne dodatkowe ręce do głosowania. Kto wie jaka będzie ich cena? I czy koniczyna chciałaby być tym razem nawet nie tyle co zielona, co biało-czerwona.
Marcin Austyn