Amerykanin kupuje sobie przecenioną strzelbę w Walmarcie (odpowiednik „naszych” dyskontów), wychodzi pod dom i wraca z upolowanym jeleniem. Polak musi kolczykować zwierzęta, a ich samodzielny ubój uznany jest za „nielegalny”. Pojęcie wolności jest dla nas czysto abstrakcyjne i de facto niezrozumiałe. Tymczasem właśnie wolność i oddolny model ekonomiczny to konieczne warunki, byśmy wyrwali nasz kraj z lewicowo-liberalnej tyranii.
Inspiracją do napisania tego tekstu była historia amerykańskiej rodziny wielodzietnej, która przeprowadziła się z miasta, by założyć farmę i prowadzić wiejskie życie. Sami przyznają, że wszystko idzie im cztery razy wolniej, popełniają więcej błędów, a okoliczne rednecki nie patrzą przychylnie na mieszczuchów, którzy bawią się w wieśniaków. Niemniej w tym momencie prowadzą rozpoznawalny biznes, sprzedając mąkę, organiczne produkty, a przede wszystkim mięso z własnych zwierząt. Z ich sklepu internetowego można zamówić uroczo zapakowaną paczkę, która zostanie dostarczona pod nasze drzwi.
Ballerina Farm to przykład tego, jakie podstawy ekonomiczne i społeczne powinna mieć Kontrrewolucja. Wszystko zaczyna się w rodzinie, a rodzina potrzebuje wolności i ziemi, aby móc się rozwijać i prosperować. Tylko tak możemy myśleć o silnym narodzie, który będzie zdolny przywrócić tradycyjne zasady w życiu publicznym. Ta historia jest jednocześnie wyrzutem sumienia dla polskich polityków i pouczającym przykładem dla nas, którzy nie posiadamy nawet prawa własności z prawdziwego zdarzenia, ponieważ rządzący, lokalni urzędnicy i unijni biurokraci dyktują nam co i jak mamy robić na własnej ziemi!
Wesprzyj nas już teraz!
Kontrrewolucja po amerykańsku
Amerykański internet pełen jest przykładów modelu życia, którzy może istnieć tylko i wyłącznie dlatego, że ci ludzie – jak śpiewa Kid Rock – urodzili się wolni. Nikt nie zabrał im przyrodzonego prawa (God-given right) – do obrony życia i własności. Na YouTubie, a nawet wśród konserwatywnych celebrytów, znajdziemy opowieści o polowaniach urządzanych we własnym lesie – do czego niepotrzebna jest zgoda rządu na posiadanie broni i odstrzał, ubój i obróbkę zwierzyny na własnej działce (choć ze względu na przetrwanie gatunków są sezony łowieckie). Tymczasem Polak, który przypadkowo zabiłby sarnę, jadąc samochodem, musiałby potajemnie wrzucać ją do bagażnika i obrabiać w szczelnie zamkniętym garażu, żeby sąsiedzi nie widzieli! A o polowaniu to już w ogóle nie ma mowy, ani o kulturze przekazywanej z pokolenia na pokolenie, skoro aby zabrać dziecko na polowanie, trzeba poczekać aż… skończy ono osiemnaście lat!
Ballerina Farm to gospodarstwo prowadzone przez Daniela i Hannah oraz ich ośmioro dzieci, z których starsze w pełni partycypują w pracach gospodarskich pomagając ojcu, czy też samodzielnie wyrabiając sery. Poznałem ich historię dzięki mojej żonie, która puściła ich materiał na YouTubie. Zaciekawiłem się od razu, ale słysząc nienaganny akcent Hannah, pomyślałem: Ta dziewczyna nie jest ze wsi. Miałem rację. Oboje pochodzą z miasta, a zafascynowali się rolniczym życiem, gdy Daniel pracował w Brazylii.
Ona była modelką, z czym nie całkiem zerwała, gdyż już jako żona i matka dwukrotnie wygrała stanowy konkurs piękności – najpierw Mrs. Dakoty Południowej, a po przeprowadzce Mrs. Utah. Tym bardziej godny podziwu jest fakt, że wychowuje i wykarmiła piersią ósemkę dzieci, a w przerwie od zajmowania się domem doi krowy i asystuje przy porodach świń rasy Berkshire.
Ale ich życie to nie tylko codzienna praca w sielankowym krajobrazie. To przede wszystkim przykład modelu ekonomicznego, który jest niezbędny do egzystowania zdrowego społeczeństwa, w którym biurokratyczne reguły nie górują nad obyczajem narodowym. Mając wolność dysponowania własną ziemią, rodzina zyskuje niezależność, godność i pewność siebie niezbędną do obrony własnej integralności i tradycyjnych zasad w życiu społecznym.
Tylko posiadając wywiedzione z prawa naturalnego (a nie „przyznane” przez polityków) prawo własności oraz prawo do posiadania i używania broni możemy czerpać plony z naszej ziemi i przy okazji czynić z niej użytek kulturotwórczy, począwszy od dzielenia się swoim życiem na YouTubie, a skończywszy choćby na tworzeniu gatunku muzycznego, jakim jest country, a które opiewa amerykański styl życia oparty na społecznej dojrzałości i swobodach obywatelskich.
Opisywany model ekonomiczny ma jeszcze szersze znaczenie, na co zwróciła uwagę gubernator Dakoty Południowej Kristi Noem, mówiąc, że monopolizowanie rolnictwa przez oligarchów w rodzaju Billa Gatesa jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego, ponieważ samodzielność żywnościowa jest podstawowym filarem funkcjonowania kraju.
UWAGA: W przypadku Ballerina Farm nie mamy do czynienia z ludźmi, którzy żyją wyłącznie z gospodarki, gdyż Daniel pochodzi z bogatej rodziny (jego ojciec jest właściciel linii lotniczych), dzięki czemu mógł bez przeszkód zrealizować wspólne marzenie. Ale niezależnie od genezy i dodatkowych dochodów nie zmienia to faktu, że oboje przyczyniają się do propagowania stylu życia opartego o opisane zasady. Może nawet jest to tym bardziej godne szacunku, skoro mogli opływać w dostatki jako miliarderzy (pozując się na nową finansową „arystokrację”), a wybrali proste i pracowite życie na wsi.
Kontrrewolucja po polsku?
Polska jest krajem paradoksów. Jednym z nich jest to, że państwowy system edukacji (tfu!) wpaja nam kult powstań narodowych, pomijając jednocześnie fakt, że były one możliwe dlatego, że nawet mocarstwom zaborczym zazwyczaj nie przychodziło do głowy, że można „reglamentować” broń na podstawie jakichś rządowych ukazów. Dopiero komuniści (a wraz z nimi współczesne demokracje) wpadli na to, że prawo do posiadania, noszenia i używania broni można ograniczyć niemal do zera. Ale nie skupiajmy się na broni, bo aspektem, który chcę podkreślić, jest swoboda czerpania zysku z własnej ziemi, a broń jest jedynie narzędziem służącym do obrony tego prawa.
Model taki, jak wyżej, byłby w Polsce praktycznie niemożliwy. Warszawscy „prawo”-dawcy i urzędnicy troskliwie dbają o to, by Polak nie poczuł się panem na własnej ziemi. Zakazują mu posiadania broni, polowania, obecnie również nabywania ziemi powyżej hektara (jeżeli ktoś nie zaliczył dwuletniej szkoły rolniczej), a hodowla zwierząt jest utrudniana wszelkimi obostrzeniami, które nie powstałyby w zdrowym umyśle człowieka dbającego o dobro wspólne. Zakaz trzymania krów i świń w jednym budynku, nakaz kolczykowania zwierząt (tak jakby były własnością państwa, a przynajmniej przedmiotem państwowej ewidencji) czy zakaz uboju – to absurdy, z którymi zetkniemy się, nawet gdybyśmy zechcieli prowadzić małą agroturystykę. Żeby ubić zwierzę i przerobić je na mięso, a przy tym nie narazić się na donos „życzliwych” sąsiadów i kary od troskliwej władzuchny, musimy zawieźć je do ubojni (nieraz wiele kilometrów od gospodarstwa) i zapłacić, wypełniając przy tym odpowiednie formalności, a więc tracąc czas i znacznie podnosząc cenę końcową produktu.
Gdy zakładamy mleczarnię, tzw. sanepid może zmusić nas do zamontowania kosztownego systemu przeciwpożarowego, chociaż cały budynek i jego wnętrze są wykonane z metalu. Dlaczego? Ano dlatego, że jakiś urzędnik znalazł tłuszcz na liście materiałów łatwopalnych i uznał, że przecież tłuszcz jest w mleku (przypadek autentyczny). Nie wspominając o tym, że bez zgody władzy nie możemy wyciąć własnego drzewa na własnej działce, postawić domu, destylować alkoholu, uprawiać tytoniu itd.
Tego typu przypadki można mnożyć, ale nie chodzi tu o to, by ekscytować się czy oburzać poziomem biurokratycznego absurdu, lecz aby dać odpór tej tyranii poprzez przywołanie zdrowych zasad, którymi powinno rządzić się cywilizowane społeczeństwo. Już Arystoteles zwrócił uwagę, że do praktykowania pewnych cnót (takich jak hojność) potrzebna jest najpierw własność prywatna. Kościół wywodzi prawo własności z prawa naturalnego, natomiast dokumenty obwarowujące swobody obywatelskie bynajmniej nie są wynalazkiem Rewolucji. Choćby w Anglii już w XII wieku pojawiła się Wielka Karta Swobód podpisana po raz pierwszy przez króla Jana (nomen omen) bez Ziemi. Konieczność zabezpieczenia własności prywatnej dla prosperowania rodzin i społeczności podkreślał papież Leon XIII, który kojarzony jest z zsyntetyzowaniem społecznego nauczania Kościoła. Wystarczy też przywołać model klasztorów, w których – choć oddawano się życiu kontemplacyjnemu i służebnemu – to jednak stawiano na ekonomiczną niezależność, a wręcz na rozwój gospodarczy terenów, na których osiedlali się zakonnicy.
To wszystko wydaje się oczywiste – do momentu, gdy zadamy pytanie: Czy w Polsce faktycznie posiadamy wolność, prawo własności, a co za tym idzie, warunki do budowania prawdziwej niezależności i siły w ramach podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina?
Pamiętam jak wściekałem się, gdy Krzysztof Skowroński próbował wmawiać Wojciechowi Cejrowskiemu, że Polacy posiadają wolność. Gospodarz programu Studio Dziki Zachód raczył uprzejmie wyśmiać ten absurd, po czym tłumaczył, że nie – Polacy nie są wolni właśnie dlatego, że nie posiadają swobody zapewniania sobie podstawowego łańcucha dostaw żywnościowych (czyli, mówiąc łopatologicznie, zabić krowy i sprzedać mięsa sąsiadom).
Jak pokazuje przypadek opisanej Ballerina Farm, swoboda prowadzenia gospodarstwa tworzy styl życia danej rodziny, a ten staje się częścią szerszej kultury lokalnej, a nawet narodowej. Rząd, który odbiera ludziom tę podstawową wolność, bezecnie podnosi rękę na tożsamość obywateli i narodu, czyniąc niemożliwym prosperowanie i rośnięcie w siłę prawdziwie niezależnego społeczeństwa.
Przeorani komunizmem Polacy, a nawet środowiska intelektualne kojarzone z prawicą, są jeszcze w stanie pojąć Kontrrewolucję na poziomie religijnym czy ogólnoideowym, natomiast za mało uwagi poświęca się temu, że aby jakakolwiek rekonkwista przyniosła skutek, to musi mieć ugruntowanie w niezależności, jaką daje prowadzenie interesów na wolnym rynku. Dlatego – sięgnijmy po przykład z drugiej strony barykady – polityk powinien być najpierw przedsiębiorcą, gdyż uczy się odpowiedzialności za podwładnych i zarządzania dużymi zasobami, a borykając się z problemami, walcząc o pozycję czy prowadząc negocjacje, zdobywa umiejętności komunikacyjne i męstwo potrzebne do działania i podejmowania decyzji. Czyż nie tak było w dawnej Polsce, gdzie polityk nie otrzymywał wynagrodzenia, ponieważ był właścicielem ziemskim?
Na koniec jeszcze jeden przykład z Ameryki. Gdy pracowałem w miejskiej instytucji kultury, dyrektor opowiadał, jak wybrał się do Stanów. Obiecano mu „darmowy” nocleg. Na miejscu okazało się, że sprawa nie jest taka prosta, gdyż nie ma czegoś takiego jak „darmowy nocleg”… przecież wszystko kosztuje! Dyrektor ostatecznie nie zapłacił, ale trzeba było wykonać kilka telefonów i koszt noclegu pokryła jakaś fundacja zaprzyjaźniona z tamtejszą instytucją kultury. Nie ma nic za darmo, a pieniądz musi się zgadzać: jest to prawo rzeczywistości, które Polacy muszą zrozumieć, zanim zaczną nawet myśleć o odzyskaniu wolności!
Filip Obara
Zobacz także:
Iskra wyjdzie… z Ameryki? Katolickie i antyaborcyjne przebudzenie w USA
Z ekologią za pan brat? Owszem, ale tylko na gruncie wolnego rynku!