Kreowany przez media obraz księdza Lemańskiego mija się z rzeczywistością. Liczba parafian popierających duchownego malała, zaostrzał się konflikt powodowany jego zachowaniami. Później doszło do gróźb i znieważenia administratora parafii, interweniowała policja. „Od przeniesienia się konfliktu na teren świątyni do profanacji Najświętszego Sakramentu jest już tylko krok” – ujawnia Mateusz Dzieduszycki, rzecznik diecezji warszwsko-praskiej.
Przedstawiany przez media obraz uwielbianego przez wiernych ks. Lemańskiego mija się z rzeczywistością. „Grupa entuzjastów nowego proboszcza topniała i zwierała szeregi. Przybywało wiernych dotkniętych niefrasobliwymi decyzjami i dziwną, nieewangeliczną postawą księdza Lemańskiego. Ktoś zacny nie dostał zgody na zostanie matką chrzestną, ktoś inny został urażony grubym słowem z ust kapłana, kogoś wreszcie dotknęły jego wypowiedzi niezgodne z nauką Kościoła. Rósł konflikt wokół księdza. Skupił on wokół siebie grupę osób, którym trudno było uwierzyć, że ich ksiądz mógłby zrobić cokolwiek złego” – pisze Mateusz Dzieduszycki na łamach środowego wydania „Rzeczpospolitej”.
Wesprzyj nas już teraz!
Duchowny eskaluje nastroje wśród swoich – bardzo głośnych – zwolenników, a cierpią na tym parafianie, których duchowe dobro zostało powierzone księdzu Lemańskiemu w 2006 roku. „Jasienica liczy 2700 parafian. Przytłaczająca, ale i milcząca, większość z nich chciałaby po prostu spokoju we wspólnocie. Przebywając na terenie parafii ma się wrażenie paraliżu, niemocy. Parafianie mówią, że czują się sterroryzowani przez małą, ale głośną grupę wyznawców Lemańskiego. Osoby skupione wokół swojego byłego proboszcza twierdzą z kolei, że nie wyobrażają sobie Jasienicy bez niego. Zastanawiająca jest postawa samego zainteresowanego. Przecież musi być świadomy, jakie emocje wywołuje. Gdyby naprawdę chciał, to mógłby te emocje uspokoić. Zamiast tego stwierdza, że przecież nie może opuścić swoich wiernych, że ci ludzie go potrzebują. Owszem, potrzebują, czasem ma się wrażenie – że jak narkotyku” – czytamy.
Ksiądz Lemański otrzymywał upomnienia ustne, później pisemne, następnie próbowano go zdyscyplinować decyzjami administracyjnymi. Na próżno. Od decyzji biskupa duchowny odwoływał się do Watykanu, a kiedy ostatnia instancja wydała orzeczenie, które nie było dla niego zadowalające, ks. Lemański rozpoczął „swoisty włoski strajk”. Odsunięty od sprawowania liturgii zasiadał w kościele wśród swoich zwolenników, kiedy pozbawiono go funkcji duszpasterskich, przyjeżdżał do Jasienicy „prywatnie”, zaostrzając konflikt.
Co wydarzyło się przed oficjalnym zamknięciem kościoła w Jasienicy? „W sobotę około godziny 17 administrator parafii ksiądz Grzegorz Chojnicki przekazał księdzu Lemańskiemu dekret nakazujący mu dla dobra wiernych, by nie pogłębiać istniejących podziałów we wspólnocie parafialnej w Jasienicy (…) powstrzymanie się od wszelkich czynności liturgicznych i pastoralnych w tejże parafii, w tym nieodprawianie na jej terenie mszy świętej. Tego samego wieczoru ksiądz Wojciech Lemański, łamiąc nakaz, przystąpił do sprawowania sakramentu spowiedzi w kościele parafialnym. W Niedzielę Palmową usiłował się przyłączyć do sprawowania mszy świętej o godzinie 8. Na żądanie księdza administratora opuścił zakrystię i udał się do kościoła zasiadając w ławach dla wiernych, pośród których znajdowała się agresywna grupa jego zwolenników. Część z nich przybyła spoza terenu parafii. Nabożeństwo było wielokrotnie zakłócane” – opisuje rzecznik diecezji warszawsko-praskiej.
W trakcie odczytywania Ewangelii liturgię zakłóciła jedna ze zwolenniczek ks. Lemańskiego. Około 40 osób opuściło kościół, niektórzy zebrani wygrażali administratorowi parafii. Odczytanie dekretu dotyczącego byłego proboszcza zostało przerwane okrzykami. Później zwolennicy ks. Lemańskiego próbowali odebrać klucze do kościoła, administrator parafii został opluty, grożono mu śmiercią. Księży obecnych w kościele próbowano z niego wyrzucić, musieli się zamknąć w zakrystii.
Drzwi do świątyni zostały zablokowane przez zwolenników ks. Lemańskiego, którzy nie chcieli dopuścić do tego, by inni parafianie mogli wziąć udział w niedzielnej Mszy świętej. Sytuację opanowała dopiero policja. Kiedy duchowny chciał rozpocząć celebrację kolejnej Mszy, usłyszał obelgi: „Ty p…le!”, „Ty c…lu!”- czytamy.
W Wielki Poniedziałek zwolennicy byłego proboszcza po raz kolejny próbowali przechwycić klucze do kościoła. „Od przeniesienia się konfliktu na teren świątyni do profanacji Najświętszego Sakramentu jest już tylko krok” – podkreślił Mateusz Dzieduszycki.
Źródło: „Rzeczpospolita”
mat