12 lutego 2022

Lewica 2.0. Rewolucja lat 60. prowadzi publicystów do porzucenia antykulturowych założeń

(Rys. Tomasz Bereźnicki / pixabay.com/ oprac. GS)

Nowo–lewicowe ruchy społeczne przyzwyczaiły nas już do sojuszu wielkich koncernów z radykałami społecznymi. Potentaci finansowi od lat idą pod rękę z liberalną, emancypacyjną lewicą, która wykorzeniając człowieka z każdej tożsamości i pozbawiając go ograniczeń moralnych, czyni z niego uniwersalnego i doskonałego konsumenta. Sojusz ten, tak absurdalny w kontekście określania się lewicowców jako reprezentacji społecznego marginesu, prowadzi jednak do ciekawej reakcji w postaci nowych „nie liberalnych doktryn lewicowych”. Ich propagatorzy, w konfrontacji z rezygnacją środowiska z wątków ekonomicznych i skupieniu wyłącznie na burzącej aktywności w sferze kulturowej, dochodzą do ważnej konkluzji: Ateizm, uderzenie w tradycyjne wartości i wspólnotę narodową, nie są warunkiem wyzwolenia mas, ani zaprowadzenia sprawiedliwych stosunków własnościowych. Nowa „prokulturowa” lewica na horyzoncie?

Frankfurtczycy i szkoła krytyczna

Aby zrozumieć zjawisko odwrotu części lewicowych myślicieli od kulturowych założeń Marksa trzeba sięgnąć pamięcią wstecz. Od lat sześćdziesiątych na szeroko pojętej lewicy doszło do poważnego przewartościowania. Wraz z popularyzacją poglądów „tzw. Szkoły frankfurckiej” i wzmożeniem ruchów goszystowskich we Francji radykałowie zaczęli porzucać dominujące wcześniej w ich narracji zagadnienia podziału dóbr i stosunków majątkowych.

Wesprzyj nas już teraz!

„Frakfurtczycy”, których koncepcje w głównej mierze ukształtowały formacje współcześnie zaliczane do typowo lewicowych, uznali bowiem, że „rewolucja”, mająca na celu przekształcenie relacji własnościowych, jest niemożliwa do zrealizowania. Przybrali zatem miano „szkoły krytycznej”, konkludując, że jedynym co da się zrobić, jest atakowanie zastanego społeczeństwa. O ile dla Marksa uderzanie w religię czy państwo narodowe były warunkiem przebudowy porządku ekonomiczno-społecznego, o tyle dla „Frankfurtczyków” stały się one celem samym w sobie, a obdarzone przez pierwotnych lewicowców prymatem zagadnienia materialne zeszły na dalszy tor.

Współczesna lewica poszła w tym jeszcze kilka kroków dalej… To ruch, który od sprawiedliwości społecznej oddalił się najbardziej jak to możliwe. W jednostkach zaznajomionych z ideałem walki przeciw nierównościom sojusz z globalnymi koncernami naturalnie wywołuje dysonans poznawczy. Środowiska, których zamierzeniem była walka o prawa niższych grup społecznych, dzisiaj bez kompleksów wchodzą w rolę partii interesu uprzywilejowanych. Dobitnie pokazują to badania socjologiczne. 75 proc. osób związanych z ruchami LGBT w Polsce zarabia powyżej średniej krajowej, rewolucyjna agenda cieszy się potężnym wsparciem materialnym, na które nie mogą liczyć konserwatyści, wreszcie w rolę promotorów „walki z uprzedzeniami” wchodzą wielkie globalne koncerny, jak chociażby Amazon, lubujący się w tęczowej symbolice i słynący wyzyskiem zatrudnionych. Ruchy lewicowe z radością promują również kosmopolityzm i masowe ruchy ludności, który na rękę są bogatym właścicielom firm, tymczasem dla liczących na etat to naturalna konkurencja.

Rozwój tych tendencji doprowadził do wywiązania się szczególnego rodzaju sojuszu pomiędzy lewicowcami, a „wielkimi tego świata”. Antykulturowe działania tych pierwszych pokrywają się z interesami globalnej finansjery. „Neomarksiści” dążą do stworzenia idealnego i uniwersalnego konsumenta, pozbawiając człowieka zasad moralnych, tożsamości narodowej: Znikają wszelkie blokady sumienia uczestników rynku, dzięki czemu zarobić można na wszystkim: antykoncepcji, aborcji… Coraz mniej potrzebne staje się dedykowanie określonych produktów do konkretnych grup jak kobiety i mężczyźni, czy Anglicy i Polacy… Megakorporacje stworzyły z lewicą doskonały dla swojej działalności symbiotyczny układ: finansiści opłacają istnienie radykałów i narzucanie ich zasad społeczeństwu, oni zaś dostarczają im jednostki, których całym życiem jest konsumpcja, idealnych uczestników kapitalizmu pozbawionego jakichkolwiek ograniczeń etycznych. To również znaczne ułatwienie dla wielkich biznesów „kupienia sobie” etykietki sprawiedliwych: dla entuzjastycznego odbioru nie potrzeba już godnego wynagradzania pracowników, sprawiedliwego gospodarowania, bogacenia się w ramach uczciwego zysku… Wszystko to zastępuje wprowadzenie szkoleń z tolerancji i barw środowiska LGBT w miejscu pracy.

…Ale część myślicieli przywiązanych do tradycyjnej lewicy nie pogodziła się z tymi przemianami i uznała, że ewolucja ruchu poszła w zupełnie niewłaściwym kierunku. Obserwacja ostatnich dekad pozwoliła im zdać sobie sprawę z faktu, że radykalna walka z obyczajem społecznym, tradycją, tożsamością narodową i religią… Do żadnej poprawy stosunków ekonomicznych i wyrównania szans nie doprowadziły. Z perspektywy klasycznie marksowskiej straciły więc one zasadność. Ta garstka publicystów to szansa na powstanie nowego fenomenu: „prokulturowej lewicy”.

Woś i Giełzak: Lewica 2.0

Jej przedstawicielami są na gruncie polskim m.in. publicysta i pisarz Rafał Woś oraz dziennikarz Marcin Giełzak, związany z Instytutem Spraw Obywatelskich. Obaj są gorącymi zwolennikami państwowej suwerenności, tożsamości narodowej, i co najbardziej zaskakujące… krytycznie odnoszą się do masowej migracji i niszczenia obyczajów. Myśliciele nie utożsamiają się też z dziedzictwem rewolucji seksualnej. Jak podkreśla Rafał Woś, przesiąknięta jej wpływem lewica zajmuje się bowiem obecnie jedynie prawem jednostki do „wyrażania samej siebie”, a próby jego ograniczania w imię dobra ogółu stygmatyzuje jako „zamordystyczne”. Efektem jest według pisarza zupełna „zamiana miejsc” pomiędzy prawą i lewą stroną…

Uwidacznia się ona zdaniem pisarza w tym, że to ugrupowania prawicowe kontestują panujące stosunki gospodarcze, proponując ograniczenie jedynowładztwa koncernów na rynku. Za szczególnie znamienny przykład tych tendencji Rafał Woś uznał Rafała Ziemkiewicza, według niektórych najpopularniejszego publicystę prawicy, zaznaczającego wyraźnie potrzebę ograniczenia samowoli globalnych biznesów. Rolę „trybuna ludowego”, stojącego na straży podmiotowości obywateli wobec zagrożeń niesionych przez bezimienny kapitał, a więc samo sedno polityki tradycyjnej lewicy, w całości przejęli konserwatyści.    

Wystąpienie kontrrewolucji przeciwko globalnym potentatom finansowym unaoczniło obu publicystom, że marksistowskie skojarzenie tradycyjnych wartości z dominacją uprzywilejowanych klas było błędne. Współcześnie bowiem to hegemoniczne na rynku elity promują „nowoczesność i wyzwolenie”, a o Bogu, Honorze i Ojczyźnie pamiętać chcą w większości reprezentanci „mas”. Woś i Giełzak zetknęli się z faktem, że wspólne instytucje i wartości, nadające spójną tożsamość społeczeństwu, stoją na straży jego podmiotowości. To dzielenie religii, kultury i tożsamości narodowej przekształca zatomizowane jednostki w skoordynowaną zbiorowość, świadomą swoich dążeń, solidarną i zdolną zabezpieczyć interesy członków… Dzięki nim, jak wskazuje Marcin Giełzak, nie traktujemy pożaru domu sąsiadów jako odległego i przypadkowego zjawiska, ale śpieszymy z pomocą. Warto zauważyć, że w tym wypadku retoryka przedstawiciela lewicy zbliża się niemal całkowicie do typowo konserwatywnej . Sir Roger Scruton, jeden z najwybitniejszych myślicieli tradycjonalistycznych, uzasadniał wagę tożsamości narodowej w niemal ten sam sposób. „Wspólne pochodzenie jest korzeniem społecznego zaufania”, uważał konserwatywny filozof.

Według Marksa obyczaje i wiara miały być kajdanami, założonymi społeczeństwu, by nie mogło się wyzwolić. Omawiani publicyści w konfrontacji ze współczesną rzeczywistością zrewidowali jego podejście. A nawet przyjęli odwrotne, wskazując rolę tych wartości w zabezpieczaniu sprawiedliwego współistnienia jednostek. W myśli Giełzaka i Wosia wartości moralne i tożsamość społeczeństwa dowartościowane są jako instytucje spajające. Podsumowaniem tej świadomościowej zmiany może być komentarz dziennikarza poświęcony znaczeniu patriotyzmu dla przyszłości lewicy.

– Lewica albo będzie patriotyczna, albo nie będzie jej wcale. Jak dla mnie Sojusz Lewicy Demokratycznej to były trzy słowa i trzy kłamstwa, a nowa lewica – ani nowa, ani lewica. Jeśli chcemy (…) ludzi do lewicy przekonać, nie możemy odbierać im państwa narodowego, ich poczucia dumy i przywiązania. Inaczej, niż by chcieli liberałowie, ojczyzną tych ludzi nie jest strefa wolnego słowa, oni nie żyją na lotniskach i w hotelach, oni żyją tu. Polska lewica weszła do polityki przez bramę narodową – mówił Giełzak w rozmowie na łamach kanału Nowy Ład.

Podobnej ewolucji próżno jednak wypatrywać na „katolickiej lewicy”. Rzut oka na reprezentujące ją w Polsce portale opinii pozwala się przekonać, że o rozdziale walki o wyzwolenie mas i antykulturowych dążeń nie ma tam mowy. Wprost przeciwnie. „Więź”, „Deon”, czy „Tygodnik Powszechny” promują ideologię, według której ubodzy, migranci… geje i transseksualiści, to wspólny zbiór „wykluczonych”, o których równouprawnienie Kościół ma wręcz święty obowiązek zabiegać.

Na lewicy zgromadzonej wokół Kościoła rewolucja seksualna zagrzała już stałe miejsce, jednak do akceptacji stosunków kapitalistycznych nigdy nie doszło. Wątki te spotykają się również w nauczania urzędującego papieża. Franciszek już wiele razy dawał wyraz co najmniej „dwuznacznego” stosunku do homoseksualizmu i ideologii LGBT, czego najbardziej rażącym przejawem była jego korespondencja  z kierownictwem organizacji „New Ways Ministry”. Papież chwalił w niej działalność grupy promującej pełną akceptację dla wynaturzonych praktyk i poglądów. Warto przy tym przypomnieć, że siostra Jeannine Gramick, założycielka ruchu, namawiała homo i transseksualistów do opuszczenia Kościoła „jeśli ta instytucja ich rani”. NWM otwarcie domaga się „zmiany nauczania” Kościoła o ludzkiej seksualności i całkowitej rezygnacji z potępienia homoseksualizmu. Ludzie wybierający grzech i chełpiący się z niego mają przejść „z peryferii do centrum” wspólnoty wierzących. 

Jednocześnie Franciszek od samego początku swojego pontyfikatu krytykował panujący system gospodarczy i nierówności społeczne. „W dzisiejszych czasach wszystko podlega prawom konkurencji i przetrwania najlepiej przystosowanych, gdzie potężni żywią się kosztem bezsilnych” – pisał w adhortacji Evangelii Gaudium. Priorytetowym zainteresowaniem urzędującego papieża cieszą się także mieszkańcy uboższych regionów świata.

Współczesna lewica „katolicka” uznaje antykulturowe ruchy za element szeregu wykluczonych. Obok nich stoją w nim migranci, uboższe warstwy społeczne, kobiety, mieszkańcy III świata. Zgodnie z założeniami Teologii Wyzwolenia, utożsamiający się z wiarą postępowcy uważają, że walka o emancypację tych grup jest świętym obowiązkiem Kościoła, tak samo ważnym jak sprawowanie sakramentów i prowadzenie wierzących do zbawienia. Domagają się zatem zapewnienia im dokładnie takich samych praw i w Kościele i w przestrzeni świeckiej.

Nie chodzi o równość

Czy nowa, „prokulturowa lewica” to szansa na nowego sojusznika konserwatystów? Ciekawa reorientacja i przepracowanie rozsadzającego społeczeństwo bagażu ideowego darowanego przez Marksa, nie niweluje rozdźwięku między kontrrewolucjonistą a radykałem. Choć kontestujące charakter ruchów lewicowych po rewolucji lat 60. środowiska oczyszczają swoje myślenie ze szkodliwych postulatów, pozostaje granica wyraźnie rozdzielająca obie mentalności. To między innymi wybiórczość, z jaką lewicowiec podchodzi do życia społecznego. Główną troską Wosia i Giełzaka wciąż pozostaje jedynie jedna warstwa społeczna, ta nieuprzywilejowana, a nie całość społeczeństwa. Po „naszej stronie” są oni więc tak długo, jak dyktuje to interes niżej położonych i dopóki trwa mariaż antykultury z kapitałem.

Wcielając się w rolę orędownika mas przeciwko elitom lewica zrasta się z konkretnymi, wybranymi przez siebie elektoratami, których dążenia reprezentuje. Zatraca przez to zdolność wyjrzenia ponad ich partykularne interesy. Frakcja robotnicza wiąże się z proletariatem i chce zaprowadzić niepodzielne jego rządy. Nowa lewica selekcjonuje „proletariaty zastępcze” i bezkrytycznie prowadzi LGBT, czarnych, migrantów, na okopy klasowej walki… Nigdy nie poddając ich dążeń i roszczeń moralnej ocenie. Program polityczny sprowadza do zaspokajania żądań „swoich”, wyprowadzenia „uciśnionych” na świecznik władzy… przy pacyfikacji wszystkich niepokornych, którzy znowu mogliby wprowadzić „tyranię”. Paradoksalnie walcząc z uklasowieniem społeczeństwa lewica przekształciła się w ruch po stokroć klasowy. Niestety takim pozostaje do dzisiaj, choć klasami, których opiekunami się czyni, żongluje wraz z upływem czasu. Rozsądna polityka, która nie doprowadzi do ponownych tarć, w tym modelu pozostaje niemożliwa do realizacji.

Kontrrewolucjonista zaś wyzbywa się egalitarystycznej i bezklasowej terminologii, a jego ideałem jest społeczeństwo zaprojektowane możliwie najkorzystniej dla wszystkich uczestników. Kluczem do tego jest właśnie hierarchia i porządek, przywódcza i wychowawcza rola elit, z którą tak zażarcie walczą lewicowcy. Wymowna scena z dramatu „Antychryst” narodowo katolickiego mistrza sceny, Karola Huberta Rostworowskiego: Arystokrata, strapiony dorywaniem się do władzy „tłuszczy” komunistyczno- żydowskiej porywa z biurka wazon i trzaska nim o podłogę. „Cała Polska będzie w rękach motłochu – o tak – wyglądała!”, krzyczy, wskazując okruchy cennego naczynia. Lud nieposiadający nad sobą organizatorów jego życia, uzbrojonych w kompetencje i wysoki zmysł moralny, wytraca jedynie najlepsze wartości cywilizacji, bez których okazuje znajdować się w sytuacji gorszej, niż przed rewolucją.

Prawdziwa naprawa życia wspólnoty nie da się dokonać przez wprowadzenie wrogości między lud a elitę, tym bardziej przez zniszczenie wszystkiego co nie ma zakorzenienia w woli wszystkich obywateli… Umożliwia je jedynie umoralnienie i szczera troskę o życie wszystkich warstw społeczeństwa… W wypadku każdej zgodnie z jej funkcją i predyspozycjami. Być może jednak rewidujący wstępne marksowskie teorie lewicowcy dojdą i do tej konstatacji, że egalitaryzm nie jest wiernym sługą sprawiedliwości społecznej. Równość i sprawiedliwość kroczą bowiem różnymi drogami.

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij