Opisanie historii Liduiny van Schiedam znajdujemy u ks. Piotra Skargi SI pod tytułem Żywot przedziwnej Lidwiny dziewicy… Owo staropolskie określenie zjawiska godnego podziwu – dziwny, przedziwny – oddaje trafnie niezwykłość żywota Świętej, która spędziwszy większość swych dni w ciasnej komórce domu ubogich rodziców, przeżyła rzeczy prawdziwie niepojęte ze zwyczajnego ludzkiego punktu widzenia.
Pochodziła z holenderskiej rodziny szlacheckiej, podupadłej, ale zacnej i pielęgnującej ducha bogobojności i szczerej religijności. Przez pierwsze czternaście lat życia była po prostu dobrze ułożoną panienką z dobrego, choć ubogiego domu, wyróżniającą się jedynie tym, że miała większe niż rówieśniczki zamiłowanie do modlitwy i nawiedzania Najświętszego Sakramentu w wolnych chwilach. Lidwina była obdarzona olśniewającą urodą, więc już odkąd skończyła dwanaście lat, zabiegali o jej rękę liczni młodzieńcy. Rodzice byli radzi takiemu powodzeniu córeczki, gdyż widzieli w tym możliwość poprawienia jej statusu materialnego i wżenienia się w dobrą szlachecką rodzinę. Dziewczynka nie czuła jednak przekonania do takiej drogi i bardzo wcześnie oznajmiła rodzicom swą wolę, iż chce żyć w czystości i poświęcić się Panu Jezusowi.
Jeden drobny wypadek czternastoletniej Lidwiny miał wkrótce przesądzić o całym jej losie. Otóż pewnego zimowego dnia, osłabiona po chorobie, wyszła z domu, aby przypatrywać się rozrywce swych rówieśniczek jeżdżących na łyżwach na tafli pobliskiego jeziora. Potrącona przez koleżankę złamała żebro i wówczas z dopuszczenia Bożego rozpoczęła się jej życiowa droga krzyżowa. Do rany wdarło się bowiem zakażenie i wkrótce rozwinęła się gangrena, a młoda Święta została dotknięta paraliżem całego ciała z wyjątkiem lewej ręki i głowy. Skromne warunki i brak środków finansowych na opłacenie należytej opieki lekarskiej sprawiły, że nie udało się przywrócić dziewczęcia do zdrowia. Resztę swego życia spędziła przykuta do łóżka w domu swych rodziców, którzy oprócz niej mieli na utrzymaniu jeszcze ośmiu synów.
Wesprzyj nas już teraz!
Początkowo dziewczynka nie rozumiała, dlaczego Pan Bóg dopuszcza na nią takie cierpienia. Jej ciało pokrywało się krwawiącymi wrzodami, chorobie towarzyszył też przeszywający ból zębów – ale były to dopiero początki. Przez pierwsze kilka lat Lidwina przeżyła okres najgorszych mąk, ponieważ nie umiała jeszcze odnaleźć niebiańskiej pociechy w swych cierpieniach. Dopiero poznanie zesłanego przez Opatrzność księdza Jana de Pot, który przyszedł do niej jako spowiednik, odmieniło ją całkowicie. Gdy kapłan przyszedł po raz pierwszy, doradził cierpiącej, aby rozważała Mękę Pańską i wszelkie utrapienie ofiarowała Panu Bogu za grzechy świata. To samo za drugim razem. Za trzecim zaś, gdy przyszedł do niej z Komunią Świętą i powiedział, że dotychczas nakłaniał ją do naśladowania Chrystusa i świętych męczenników, a teraz sam Syn Boży przyszedł ją pocieszyć – Święta przełamała się i przez piętnaście dni nie mogła powstrzymać łez wzruszenia – była gotowa całkowicie poświęcić się Bogu w niemocy i straszliwych cierpieniach.
Wraz ze wzrostem łaski wzmagały się dolegliwości. Ciało Świętej poczynało gnić, a w otwartych i niegojących się ranach lęgły się robaki. Oślepła ona na jedno oko, a drugie zaszłe krwią było niezwykle wyczulone na światło słoneczne. Również jej gardło było dotknięte wrzodem, przez co z wielkim bólem była w stanie przyjmować niewielkie ilości pokarmu. Świadkowie potwierdzali, iż przez ponad trzydzieści lat choroby jej głównym pokarmem było Ciało Pańskie. Wsparta niepojętym miłosierdziem ukrzyżowanego Chrystusa nie chciała już wyzdrowieć. Zaczęła przeżywać cudowne pociechy niebieskie, zachwycenia, wizje Najświętszej Maryi Panny przychodzącej w towarzystwie swego Syna oraz wsparcie Aniołów Bożych. Rozważanie cierpień Chrystusowych podnosiło jej duszę i napawało serce nieporównywalnym uczuciem słodyczy i ukojenia.
Wkrótce zaczęły dziać się cuda. Lidwina sama uboga, okazywała się hojna dla wszystkich potrzebujących, którzy ją odwiedzali – Pan Bóg zaś w sposób cudowny opatrywał ich potrzeby sprawiając, iż pieniądze w szkatułce Świętej nie wyczerpywały się pomimo ciągłego udzielania jałmużny. Płynące lata przynosiły dorosłej już Lidwinie kolejne krzyże i kolejne owoce jej niezwykłego poświęcenia. Trwała w nieustającym poświęceniu dla zbawienia bliźnich żyjących i tych cierpiących męki czyśćcowe. Pomimo uwięzienia w pokoju boleści, Świętych Obcowanie, jakiemu była oddana, obfitowało plonem nawróconych dusz. Pewnego razu przyszedł do niej człowiek, który za nic nie chciał pójść do spowiedzi, tknięty jednak jej zadziwiającym przypadkiem, o którym głośno było w okolicy, poczuł skłonność do nawrócenia. Nie mógł jednak przełamać się, aby się wyspowiadać, i powiedział Lidwinie, zachwycony jej świętością, iż jedynie od niej gotów jest przyjąć pokutę. Święta zatem nakazała mu, aby przez całą noc leżał na wznak nie zmieniając pozycji. Przyzwyczajony do wygód mężczyzna, gdy to uczynił, przeżywał tak straszne znużenie ową jednostajnością, iż poczuł się jakoby w piekle. Zrozumiał wówczas, jak wiele cierpi ta niewinna panienka i dotarła do niego groza rzeczywistych kar piekielnych, jakie czekały go za jego grzechy – postanowił więc uchronić się od tego, przystępując do sakramentu pokuty. Podobne przypadki mnożyły się w życiu Świętej. Miała też jasnowidzenia, dzięki którym pociągała do Boga zadziwione jej zdolnościami dusze.
Dla przypieczętowania jej wieloletnich cierpień szczególnym znakiem wybraństwa Bożego Pan Jezus – poprzedziwszy to cudowną wizją towarzyszącą zwykle takiemu wydarzeniu – obdarzył ją stygmatami. Święta nie chciała zwracać na siebie zbyt wiele uwagi, poprosiła więc o ich ukrycie. I tak się stało – rany zagoiły się, lecz ból w pięciu miejscach znaczących Mękę Chrystusa pozostał. Droga krzyżowa Świętej, która nauczyła się przedkładać wieczną zasługę nad pożytki i pociechy płynące z ziemskiej urody i szczęśliwego żywota, jest niesamowitym przykładem, jak zespolone są ze sobą członki mistycznego ciała Chrystusa, którym jest Kościół. Lidwina podejmowała częstokroć pokutę za grzeszników, których kary brała na siebie albo wręcz za całą miejscową wspólnotę, gdy podczas zarazy w sposób nadprzyrodzony potęgowały się jej cierpienia dla ulżenia innym. Od pewnego momentu pojawił się jeszcze jeden znak świadczący o Bożej mocy ukazującej się w jej dolegliwościach – wrzody i rany, którym dotychczas towarzyszył odrażający zapach, poczęły wydawać miłą woń kwiatów, jakby zapach cnót, którymi ozdobiła swe niewinne a wyniszczone ciało.
W końcu Święta „wzięła koronę cierpliwości swojej” – jak pisze ks. Skarga – 14 kwietnia 1433 roku. Po śmierci zniknęły wszystkie rany z jej ciała, które nienaruszone pozostało na świadectwo jej świętości i dowód, iż tak niepojęte cierpienia zostały zapewne z wyjątkową hojnością wynagrodzone w wieczności, do której przeniosła się dusza tej wyjątkowej służebnicy Bożej. Również po śmierci miały miejsce cuda za wstawiennictwem Świętej, a jej kult został zatwierdzony przez papieża Leona XIII w roku 1890.
Kościół wspomina św. Lidwinę w dniu 14 kwietnia.
FO