We Francji trwa odliczanie dni do wyborów prezydenckich. Pierwsza tura odbędzie się 10 kwietnia, druga dwa tygodnie później. Do 4 marca 2022 r. kandydaci muszą się oficjalnie zarejestrować, składając minimum 500 podpisów poparcia tzw. „chrzestnych”, czyli osób sprawujących mandal publiczny z wyborów. Tu kilku kandydatów może mieć problemy i dotyczy to zarówno Marine Le Pen (której Zjednoczenie Narodowe nie ma przy systemie jednomandatowym zbyt dużo deputowanych, czy merów) jak i Erica Zemmoura, który założył zupełnie nowy ruch „Rekonkwista”.
Kandydaci z pierwszej ligi
Chęć kandydowania zgłosiło na razie kilkunastu polityków. Nie zgłosił się oficjalnie obecny prezydent, chociaż Macron i tak prowadzi kampanię wyborczą, objeżdża kolejne regiony kraju, czy wykorzystuje do kampanii francuską prezydencję w UE. Jego sztab wyklucza udział prezydenta w debatach przed I turą, co specjalnie nie dziwi, bo wszystkie sondaże przewidują jego awans do tury drugiej, a niektóre nawet niewielką wygraną w turze pierwszej.
Wesprzyj nas już teraz!
To efekt „nadmiaru” kandydatów prawicowych. Głosy tego elektoratu dzielą się na Marine Le Pen, Erica Zemmoura i centroprawicową Valerie Pecresse, kandydatkę Partii Republikanie. To zarazem „pierwsza liga” kandydatów i wśród tej trójki powinna rozstrzygnąć się walka o wejście do II tury i przystąpienie do pojedynku z Macronem. Sondaże pokazywały równowagę poparcia dla Le Pen i Pecresse i lekkie osłabienie notowań Zemmoura. Tendencje zmian sondażowych pokazują jednak, że Le Pen zaczyna wyprzedzać Pecresse. Odnotowują także lekki marsz sondażowy w górę Zemmoura, więc wszystko może się zdarzyć.
Na prawicy trwają też ruchy personalne. Kilku polityków związanych historycznie z partią narodową przeszło np. do obozu Rekonkwisty Zemmoura (np. Bruno Megret). Wiekowy Jean-Marie Le Pen poparł kandydaturę córki, ale wyraził też swoją sympatię dla publicysty. Z kolei jego znana wnuczka Marion Marechal le Pen, powiedziała, że nie poprze ciotki, ale wahała się przed powrotem do polityki (prowadzi elitarną szkołę politologiczną ISSEP) i wsparciem Zemmoura.
Eric Zemmour ma też taką zaletę, że przyciągnął kilku polityków z obozu Pecresse, czyli Republikanów. Sama Peceresse była z kolei jedyną kandydatką, która w jednym z sondaży „wygrała” w II turze z Macronem. Żadne badanie nie daje takiej szansy Zemmourowi, czy Le Pen. Kandydatka Republikanów jest uważana jednak za przedstawicielkę tych samych elit politycznych, które reprezentuje i Macron. Valérie Pécresse ma problemy z uzyskaniem wiarygodności wśród prawicowego elektoratu. Dla wielu zamiana fotela w Pałacu Elizejskim z Macronem byłaby tylko zabiegiem „kosmetycznym”. Jej skręt” „na prawo” bywa odbierany jako taktyka wyborcza i to z niej ma wynikać np. ostra retoryka antyimigrancka, którą się posługuje. Na dwa miesiące przed wyborami wszystko wskazuje, że konkurent Macrona w „dogrywce” będzie wyłoniony właśnie z tej trójki polityków.
„Dodatkowe punkty za pochodzenie” Macrona
Macron wydaje się jednak „pewniakiem”. Sprawia to nie tylko uprzywilejowana pozycja prezydenta, rozbicie przezeń tradycyjnych partii prawicy i lewicy, poparcie dużej części mediów, ale nawet… pandemia. Dwa miesiące przed wyborami rząd np. nagle ściąga część restrykcji sanitarnych, a w tych dziwnych czasach to już dodatkowe punkty w elektoracie. „Dodatkowe punkty” to także polityka zagraniczna, czy stałe przedstawianie prezydenta jako męża opatrznościowego Europy. Na szachownicy kampanii wyborczej, Macron ma znacznie więcej figur, a nawet przywilej dodatkowych ruchów.
Druga kadencja Emmanuela Macrona nie wróży jednak nic dobrego Francji i Europie. Jego politykę można by nazwać „progresywizmem technokratycznym”. Ów „progresywizm” był widoczny w całej kadencji. M.in. w rozmaitych ustępstwach wobec ideologii LGBT (prawo do posiadania dzieci przez pary lesbijskie, zakaz terapii konwersyjnych homoseksualistów), w promocji aborcji (anonsował wprowadzenie aborcji jako podstawowej „wartości” do kanonu „praw fundamentalnych” UE podczas prezydencji francuskiej), „rewidowaniem” historii. Ciekawe, że uwagi Macrona na temat wprowadzenia aborcji do Kary Praw Podstawowych nazwał wprost „drogą do piekła” dopiero kardynał… z Walencji. W Kościele francuskim tak jasnego głosu krytyki usłyszeć się nie dało.
Macron zapala świece diabłu, ale i potrafi zapalić ogarek katolikom. Temu właśnie służyło spotkanie z papieżem Franciszkiem, mało zobowiązujące, bo w temacie pomocy migrantom i postraszenia zniesieniem tajemnicy spowiedzi. Dodajmy, że prezydent nie waha się też dzielić społeczeństwa i wykorzystywać do swoich celów taką swoistą „walkę klas” (żółte kamizelki, czy protesty przeciw segregacji koronawirusowej).
Druga kadencja nie byłaby inna. Warto zajrzeć np. do propozycji programowych zgłoszonych Macronowi przez młodzieżową przybudówkę jego partii LREM. Padają tam m.in. pomysły legalizacji konopi oraz… eutanazji (gorąco ten pomysł popiera już kandydatka PS Anne Hidalgo). W programie młodych z LREM jest też ciąg dalszy budowy „społeczeństwa inkluzywnego”, czyli np. ułatwień w „zmianie płci”, od uproszczenia procedur administracyjnych do otwarcia transpłciowych procedur dzieci od 15 roku życia.
Do tego dochodzi ideologia klimatyzmu i wsparcie rozmaitych pomysłów ekologizmu na poziomie unijnym. Także mamy pewne niebezpieczeństwo rozbijania jedności NATO (słynne słowa o „śmierci mózgowej Paktu”), m.in. przez forsowanie pomysłu „obronności europejskiej”. Charakterystyczna dla Macrona jest postawa wobec Rosji. O ile rzeczywiście wszyscy kandydaci prawicy, ale też lewicy, prezentują tu swoiście pojęty „gaullizm”, czyli dystansowanie się zarówno od USA (poczucie kulturowej wyższości i zarazem kompleksy mocarstwowej niższości), jak i Rosji, to Macron to po postu realizuje. Owo szukanie „równowagi” w czasach gen. de Gaulle’a było cynicznie wykorzystywane przez Moskwę i osłabiało Zachód. Teraz jest podobnie.
Prawica francuska widzi w Rosji „obrońcę ładu moralnego i chrześcijaństwa”, lewica ma prorosyjskie ciągoty z czasów komunistycznych, a dodatkowo znacznie mocniej nielubi „imperialistycznych” Stanów Zjednoczonych. Sam Macron takie resentymenty ukrywa, ale w praktyce po prostu się nimi kieruje.
Znikająca lewica
Po wyborach z 2017 roku i wygranej Macrona, „tradycyjne” partie (Socjaliści oraz Republikanie) nigdy nie doszły do siebie. Znacznie gorzej kryzys przeżywają jednak socjaliści. Ich czołowi politycy przeszli po prostu do obozu Macrona. PS jest już cieniem dawnej partii i po tej stronie polityki ustąpiła nawet pierwszeństwa populistycznej Zbuntowanej Francji Melenchona. Widać to także w kampanii wyborczej.
Francuska lewica ma kilku kandydatów, z których żaden jednak nie osiąga w sondażach dwucyfrowego wyniku. Z jednej strony to efekt nadmiaru takich kandydatów, a z drugiej, przyciągnięcia do siebie centrolewicy przez Macrona. Dlatego lewica urządziła sobie prawybory, ale ich wyniki niczego nie zmienią, bo nie są dla kandydatów zobowiązujące. Chodzi o to, że Zieloni z góry zapowiedzieli, że i tak nie zrezygnują ze swojego reprezentanta (Jadot), podobnie postąpiła lewacka Zbuntowana Francja (Melenchon) i komuniści (Roussel). Do „prawyborów” zarejestrowało się jednak 466 895 osób, co było chyba ich największym sukcesem.
30 stycznia 2022 roku udział w głosowaniu wzięło 392 738 osób (84,1% zarejestrowanych w ciągu 4 dni). Prawybory wygrała była minister sprawiedliwości z Partii Socjalistycznej, mocno progresywna ideologicznie, Christiane Taubira z Martyniki. Wyjaśnijmy, że nie był to jednak wybór jednego kandydata, ale głosujący mieli uszeregować kandydatów za pomocą ocen takich jak „bardzo dobry”, „dobry”, „dość dobry”, „dostateczny” lub „niedostateczny”. Wygrała więc Christiane Taubira, przed Zielonym Yannickiem Jadotem i Mélenchonem ze Zbuntowanej Francji.
Wystartują jednak niezależnie od wyniku tego plebiscytu. Prawybory okazały się jedynie dzwonem pogrzebowym oficjalnej kandydatki Partii Socjalistycznej, która wystawiła mera Paryża Anne Hidalgo. Jeśli ta w ogóle zdecyduje się na start, to głosowanie pokazało jej… niepopularność nawet we własnym obozie.
Jean-Luc Mélenchon, Yannick Jadot i Anne Hidalgo nie zobowiązali się do przestrzegania werdyktu prawyborów. Zrobiła to tylko Christiane Taubira, ale ona akurat… wygrała. Kandydatów więc nie ubędzie i cała operacja, pomyślana jako próba ratowania mebli z domu rozbitej lewicowej rodziny, poszła na marne.
Dziwne przypadki kandydata komunistów
Gdyby zapytać, kim jest kandydat, który obiecuje we Francji referendum w sprawie dalszej obecności Francji w UE – zapewne wiele osób odpowiedziałoby, że pewnie chodzi o Marine Le Pen. Tymczasem ta polityk stała się eurorealistką i tematu wychodzenia z UE czy nawet ze strefy euro już taktycznie nie podnosi. Można się zdziwić, bo nie jest to żaden z kandydatów prawicowych. Chodzi tu o komunistę i kandydata PCF w wyborach prezydenckich Fabiena Roussela. Chciałby, by Francja dokonywała własnych wyborów w ekonomii, bez oglądania się na „dyrektywy unijne”. Jego zdaniem „nadszedł czas na napisanie nowych traktatów europejskich” i „odzyskania naszej demokratycznej suwerenności”. Takie wypowiedzi padały m.in. podczas wywiadu z Rousselem we France Info.
W jego programie ciekawie brzmiała też zapowiedź likwidacji „przepustek szczepionkowych”. Dalej było już jednak lewicowo… Roussel chciałby nacjonalizacji pokaźnej części gospodarki, czy wyjścia Francji z NATO. Jego zdaniem „siedzimy na beczce prochu, która jest w Europie, a zapałkami bawią się Władimir Putin i Joe Biden, zaś Francja i Unia Europejska nie mają nic do powiedzenia”. Co ciekawe komunista, powołuje się tu znowu na… de Gaulle’a.
Najśmieszniejsze jest jednak to, że kandydat komunistów mocno podpadł innym aktywistom progresywnej lewicy. Fabien Roussel ogłosił bowiem, że chciałby, by „dobre wino, dobre mięso i dobry ser” były dostępne dla wszystkich Francuzów. Chciałby też „społeczeństwa otwartego”, które nie zakazywałoby produkcji i spożywania żadnej żywności, czyli kuchni, która jest „złączona z tożsamością Francji”. No i mleko się rozlało… Russel wywołał falę oburzenia na lewicy, której coraz bliższy jest obecnie wegetarianizm, weganizm i uznawanie zwierząt za „towarzyszy” ich rewolucyjnej walki. Na marginesie wyborów i programów lewicy warto więc zauważyć, że tzw. „wokizm” stał się już „religią” atrakcyjniejszą od teorii Marska, Engelsa i Lenina. Za pochwałę „dobrego wina, dobrego mięsa i dobrego sera” Fabien Roussel został niemal „ekskomunikowany” przez współczesną lewicową „inkwizycję”. Okazał się bowiem „konserwatystą”, „tradycjonalistą”, a nawet zwolennikiem „patriarchatu”… Zamęty „postępu” okazują się coraz ciekawsze.
„Plankton”
Lewica będzie w tych wyborach tłem dla innych. Jednak już w II turze jej elektorat zapewne zgodnie zagłosuje na Macrona, jako „mniejsze zło”. Natomiast jakiś procent głosów w turze pierwszej rozłoży się także na zupełnie egzotycznych kandydatów, z których niektórzy są prawdziwymi „weteranami” takich kampanii.
Z pewnością nie zabraknie kandydatów skrajnej lewicy, która jednak też jest… podzielona. Chęć startu zgłosiła Nathalie Arthaud, rzecznik trockistowskiej „Lutte ouvrière” (Walka Robotnicza). Dodatkowo swoją kandydaturę zgłosił jednak i Philippe Poutou, radny z Bordeaux, który reprezentuje Nową Partię Antykapitalistyczną o profilu anarchistycznym (NPA).
Po prawej stronie zamierza wystartować po raz kolejny Nicolas Dupont-Aignan z partii Debout La France. Kandydatem chce być także Florian Philippot, dawny działacza Frontu Narodowego, który założył nową partię o nazwie „Patrioci” i dał się poznać jako organizator cotygodniowych protestów w Paryżu przeciw segregacji sanitarnej, czym zyskał pewną popularność.
Dodatkowym kandydatem w „centrum” ma być z kolei Gaspard Koenig, filozof i doradca w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR). W 2013 roku zrezygnował z pracy w EBOiR i stworzył liberalny think-tank Génération Libre. Wspierał Macrona, ale uznał, że prezydent jest zbyt „autorytarny”. Krytykuje biurokrację, postuluje obniżkę podatków. To pomysł na zagospodarowanie „liberałów”. Teraz wszyscy chętni muszą tylko namówić minimum 500 z 42 000 wybranych urzędników, by ci wsparli swoim podpisem ich kandydatury.
„Wymiana myśli”
Zebranie podpisów poparcia to nie jedyny akt weryfikacji kandydatów na prezydenta Republiki. Do procesu „wymiany myśli” z kandydatami przystąpiła tradycyjnie także loża masońska Wielkiego Wschodu. Masoneria wezwała też do… „walki ze skrajną prawicą”.
Georges Sérignac, wielki mistrz Wielkiego Wschodu Francji udzielił jeszcze w ub. roku wywiadu gazecie „Le Monde”. Potępił w nim obecność „skrajnej prawicy w mediach”. Miało to związek zwłaszcza z pojawieniem się kandydatury prawicowego publicysty CNews – Erica Zemmoura. Serignac zapowiedział wtedy, że jego loża w czasie kampanii zaprosi wszystkich kandydatów na prezydenta do „wymiany myśli”, z „wyłączeniem tych ze skrajnej prawicy”, czyli Marine Le Pen i właśnie Zemmoura. Wielki Mistrz tłumaczył, że jego loża „rozwija progresywne myślenie” i „nie będzie udzielała instrukcji głosowania, ani nie popiera żadnej partii, ale z zastrzeżeniem, że wyklucza wszystkie idee i kandydatów skrajnie prawicowych, rasistowskich, ksenofobicznych”.
Dla masonerii nie są natomiast niebezpieczne żadne skrajności lewicowe. Wielki Mistrz Georges Sérignac zadeklarował, że jest gotowy do dyskusji ze skrajną lewicą, a nawet z zadowoleniem przyjmuje „nowe propozycje rozwiązań alternatywnych, niezależnie od tego, czy pochodzą od Xaviera Bertranda (centroprawicowy polityk), czy Jean-Luca Mélenchona (z lewackiej Zbuntowanej Francji)”.
W przypadku Zemmoura, mówił jednak o „rewizjonistycznym polemiście, negacjoniście, obrońcy Pétaina”. Krytykował „monotematyczność” jego programu, rzekomo skupionego głównie na islamie. Według przywódcy masonerii „prawdziwe” problemy Francuzów to „sprawiedliwość społeczna, zatrudnienie, zdrowie, wysokość płacy minimalnej”. Dlatego uważa, że media są częściowo odpowiedzialne za sytuację, ponieważ piszą za dużo o Zemmourze, „pod pretekstem”, że mówi rzeczy „o których dyskutuje pewna część populacji”. Tymczasem, według tego „fartuszkowca”, samo dopuszczenie odmiennych opinii wydaje się już być zakazane.
Sérignac podkreślił, że Wielki Wschód „nie jest partią polityczną, ani miejscem walki czy politycznego aktywizmu”. Jest podobno „laboratorium idei”, które następnie są rozwijane przez społeczeństwo. „Mamy ponad 1370 lóż, które mają średnio od 30 do 40 członków. Ci ostatni mają rodziny, kręgi zawodowe, są zaangażowani polityczne i w ten sposób nasze idee są rozpowszechniane”. Akurat tego typu lobbing demokracji by nie zagrażał. Bardziej niebezpieczne są tu nieoficjalne masońskie wpływy polityczne, medialne, administracyjne, wpływy w wymiarze sprawiedliwości czy w świecie finansowym i ekonomicznym, które zakulisowo „pracują” przeciw kandydatom prawicy. Sérignac mówił zresztą wprost, że „każdy dyskurs antyrepublikański musi być zwalczany”.
I tak, od 11 stycznia 2022, loża masońska zaczęła spotkania z kandydatami na prezydenta celem „wymiany myśli”. Komunistyczny kandydat Fabien Roussel miał być tu pierwszym przesłuchiwanym. Wśród zaproszonych, do początku marca na spotkania są kandydatka LR Valérie Pécresse, potem Anne Hidalgo z PS i kolejni.
Francja przesuwa się na prawo i nic z tego nie wynika
W 2017 roku pewnym kandydatem do wygrania wyborów był centroprawicowy kandydat Francois Fillon. Wystarczyła jednak zagrywka z fikcyjną pracą jego żony jako asystenta parlamentarnego, a uznawany za „zbyt prawicowego” Fillon stracił szanse. W dogrywce zmierzyli się „ponadpartyjny” Macron z Le Pen. Zadziałała tu tzw. „bariera republikańska” (sojusz od lewicy po centrum celem zatrzymania „skrajnej prawicy”) i w Pałacu Elizejskim pojawił się polityk centrolewicowy, chociaż po blamażu prezydentury Francois Hollande’a, wydawało się, że ta formacja nie ma już żadnych szans.
W obecnych wyborach pojawiły się jednak tematy do niedawna w kampaniach prezydenckich niemal nieobecne lub wręcz w mainstreamowych mediach zakazane – migracja, islamizacja, bezpieczeństwo, tożsamość narodowa, kształt Europy. Wydaje się, że elektorat francuski nawet przesunął się tu mocniej na prawo. Tymczasem zapowiada się i tak „powtórka z rozrywki”, czyli reelekcja Macrona i kolejne w pewien sposób „skradzione” wybory. Prawica jest podzielona, różni się w wielu kwestiach, a duża część centrum nigdy nie wesprze Zemmoura, czy Le Pen, ulegając opinii o potrzebie unikania „skrajności” w polityce. Prezydentowi sprzyja kontekst niepewności społecznej w czasach pandemii (niepewność jutra), wsparcie aparatu państwa, czy znaczne ograniczenia finansowe kampanii rywali (Zjednoczenie Narodowe ponownie nie może dostać we Francji kredytu).
Można się obawiać, że jeśli dojdzie do reelekcji Macrona, to znikną też pewne ograniczenia hamujące polityków myślących o ponownym wyborze, przed wspieraniem pomysłów radykalnego progresywizmu. W czasie drugiej kadencji nie będzie miał już nic do stracenia. Zaś za kolejnych 5 lat, wymyślą najwyżej jakiś nowy trick pozwalający utrzymać władzę komuś ze „swojej” elity… Tezę o tym, że gdyby wybory mogły coś naprawdę zmienić, pewnie by ich zakazali, przypisuje się pewnej anarchistce pochodzącej z Kowna. Ta jednak mieszkała trochę i we… Francji.
Na koniec warto odnotować ciekawą inicjatywę francuskich katolików. 5 lutego zaczyna się nad Sekwaną nowenna pod nazwą „Módlcie się za Francję”. Wszystkich katolików zachęca się do wybrania sobie kandydata i powierzenia go w modlitwie Bogu. I może to rzeczywiście najlepszy sposób na zmianę, której jednak Francuzi oczekują.
Bogdan Dobosz