W wywiadzie udzielonym Katolickiej Agencji Informacyjnej przewodniczący misji Sui Iuris w Afganistanie mówił o dramatycznej sytuacji chrześcijan w tym kraju. Duchowny ubolewał, że w kraju tym „nie ma już Kościoła”. Jednocześnie przyznał, że mimo wielu chętnych misjonarze nie udzielali chrztów, a nawet zniechęcali potencjalnych konwertytów do przyjęcia wiary chrześcijańskiej, z obawy przed grożącymi im prześladowaniami. Po co w takim razie tam byli ?
Ojciec Giovanni Scalese, barnabita, przez wiele lat posługiwał w Afganistanie, opiekując się niewielką grupą chrześcijan, która pozostawała w blisko- wschodnim kraju. W udzielonym agencji KAI wywiadzie ewakuowany w zeszłym roku z Kabulu duchowny ubolewał, że w zasadzie odkąd władze przejęli Talibowie w państwie nie ma już Kościoła, a wiernych dałoby się zliczyć na palcach jednej ręki.
Zapytany o działalność misjonarzy, podczas gdy pozostawali oni jeszcze w Afganistanie, duchowny wskazał, że zajmowali się oni „obecnością” na miejscu. Sprawowali wprawdzie sakramenty, jednak nie głosili Ewangelii ze względu na zagrożenie „dla misji” ze strony islamskiego reżimu.
Wesprzyj nas już teraz!
W podobnym duchu zakonnik mówił o podejściu misjonarzy do chrzczenia Afgańczyków, chcących przyjąć wiarę chrześcijańską. – Wielu o to prosiło. Kiedy pojawiała się taka prośba, trzeba było znaleźć sposób, aby ich zniechęcić. W przeciwnym wypadku narażali się, ale mogły pojawić się też i problemy dla samej misji. Jeśli Afgańczyk chciałby zostać chrześcijaninem, to mógłby zostać uznany za apostatę i tym samym ryzykowałby życiem – mówił w szokujących słowach Scalese.
Jak przyznawał, o ile na terenie bliskowschodniego kraju zdarzały się chrzty, to udzielały ich wspólnoty protestanckie. Z kolei Afgańczycy po konwersji zmuszani byli do opuszczenia państwa.
Źródło: KAI
FA