Brakuje nam polskich księży. Potrzebujemy również polskiej kadry pedagogicznej, a także uniwersytetu, na którym będziemy uczyli się w swoim ojczystym języku. Polacy na Wileńszczyźnie czują się dyskryminowani nie z powodu braku dwujęzycznych tabliczek, ale dlatego, że nie czują się bezpiecznie – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl Sylwia Andruszkiewicz, rodowita wilnianka, od dwóch lat mieszkająca w Warszawie.
Wesprzyj nas już teraz!
Urodziła się Pani w polskiej rodzinie, zamieszkałej od wielu pokoleń na Wileńszczyźnie. Dziś jak wiadomo, na skutek przemian politycznych Wilno administracyjnie należy do Litwy, tak więc de facto wychowała się Pani na Litwie. Mimo to czuje się stuprocentową Polką.
– Tak wychowała mnie rodzina. Wszyscy moi przodkowie byli Polakami. Język litewski poznałam dopiero gdy poszłam do szkoły. W codziennym życiu tzn. w domu, szkole, na zajęciach tanecznych czy teatralnych otaczali mnie w zasadzie tylko Polacy.
Jak żyje się Polakom na Wileńszczyźnie? Według statystyk z 2011 r., w samym tylko Wilnie żyje prawie 90 tysięcy naszych rodaków. Jaka atmosfera panuje w mieście? Czy często na ulicy można porozumieć się w języku polskim?
– Życie Polaków na Wileńszczyźnie jest bardzo zróżnicowane. Trudno jednoznacznie określić, czy Polakom żyje się źle czy dobrze. Co ciekawe, na wsiach można porozumieć się tylko i wyłącznie po polsku. Starsi ludzie nie znają języka litewskiego, choć w mieście jest trochę inaczej. Ze względu na to, że Wilno jest stolicą, napłynęło tu wielu studentów z całej Litwy i język się wymieszał. Na dodatek młodzi, napływowi ludzie używają rusycyzmów. Jeśli chodzi o atmosferę to czasami w firmach i urzędach prowadzonych przez Litwinów Polacy boją się mówić po naszemu, gdyż obawiają się, że stracą pracę. Co prawda jest tutaj całe mnóstwo przyjaznych Litwinów, ale niestety mamy w Wilnie również dużą część mieszkańców, która nienawidzi Polaków. Zdarza się, że idąc po ulicy i rozmawiając w języku polskim można zostać zaczepionym. Jednakże turyści z Korony (tak mówię, bo Wilno dla mnie zawsze będzie w Polsce) z łatwością spotkają kogoś, kto będzie mówił w tym języku.
Media często przypominają sytuację naszych rodaków na Litwie. Wiemy, że lokalna administracja nie ułatwia im życia, jak choćby w kwestii uregulowania pisowni polskich nazwisk. Nadal nie obowiązują podwójne nazw ulic i miast. Polakom trudno jest również odzyskać ziemię i majątki, które zostały zagrabione przez państwo. Czy można powiedzieć, że jesteśmy na Litwie dyskryminowani?
– Moim zdaniem uregulowanie pisowni polskich nazwisk i podwójne nazwy ulic nie są największym problemem. Określiłabym je mianem igraszki politycznej. Oczywiście, chciałabym aby moje nazwisko było pisane w języku ojczystym, ale mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że mamy na to małe szanse. Takie zmiany niosłyby za sobą całe mnóstwo problemów z dokumentacją i sprawami biurokratycznymi. To są przecież ogromne koszty i mnóstwo pracy. Jeśli chodzi o podwójne nazwy ulic, to muszę przyznać, że ludzie na wsiach w okręgu wileńskim nie znają litewskich nazw. W listopadzie podczas odwiedzania grobów w Ejszyszkach, widziałam polskie napisy. Starsze osoby znają na pamięć jedynie polskie nazwy ulic, takie jak np. Szkolna czy Kasztanowa. Dla nich tabliczki nie są potrzebne. Problemy tkwią o wiele głębiej. Według mnie, potrzebujemy wsparcia ze strony duchowieństwa, ponieważ brakuje nam polskich księży. Potrzebujemy również polskiej kadry pedagogicznej, a także uniwersytetu, na którym będziemy uczyli się w swoim ojczystym języku. Polacy na Wileńszczyźnie czują się dyskryminowani nie z powodu braku dwujęzycznych tabliczek, ale dlatego, że nie czują się bezpiecznie. Bezpieczeństwo rozumiemy tutaj nie tylko w aspekcie fizycznym, ale również duchowym. Chcielibyśmy mieć pewność, że o nas się pamięta. Bardzo zależy nam na polskiej szkole i polskim wykształceniu.
Wiem, że Pani dziadek, choć urodzony na Wileńszczyźnie, walczył w Powstaniu Warszawskim. Jak to się stało, że trafił do Warszawy? W jakiej kompanii walczył?
– Kiedy w 1944 roku trwały łapanki do radzieckiej armii, dziadkowi udało się ukryć. Po pewnym czasie dotarł do Trok i zgłosił się dobrowolnie do Wojska Polskiego. Trafił do 1. Praskiego Pułku Piechoty, który odesłano pod Warszawę. Maszerowali od strony współczesnej dzielnicy Praga. Niestety, dosyć wcześnie dziadek został postrzelony w plecy i musiał wracać na Wileńszczyznę. Warto wspomnieć, że otrzymał Medal Zwycięstwa i Wolności, a także Odznakę Grunwaldzką, które niestety zostały skradzione przez sowietów.
Czym dla Pani i Polaków mieszkających na Wschodzie jest kaplica Matki Bożej Ostrobramskiej?
– Kaplica Matki Bożej Ostrobramskiej to niezwykłe miejsce i jest niczym nasz drugi dom. Przychodząc tam, do Matki czujesz się jak nowo narodzony. Wszędzie panuje spokój i cisza. Poza tym to miejsce skupia tysiące Polaków, nie tylko z Kresów Wschodnich. Zawsze gdy pielgrzymowaliśmy z harcerzami z Wileńskiego Hufca Maryi imienia Pani Ostrobramskiej, właśnie pod kaplicą polecaliśmy wszystkich bliskich opiece Matki Najświętszej. Do dziś, gdy wracam z Korony do domu rodzinnego, przyjeżdżam tam i dziękuję Bogu za opiekę i polskie Wilno.
Jak to się stało, że zaangażowała się Pani w działalność patriotyczną na Litwie?
– Działalność społeczną zaczęłam już w szkole. Gdy miałam 12 lat dołączyłam do Wileńskiego Hufca Harcerzy, gdzie poznałam ks. Dariusza Stańczyka – niezwykłego człowieka i kapłana, który wiele zrobił dla naszego regionu. Następnie związałam się z zespołem polskiego tańca ludowego, do czego zachęciła mnie mama. Poza tym mam wielkie zamiłowanie do teatru, dlatego współpracowałam również ze szkolnym teatrzykiem oraz Polskim Teatrem w Wilnie, na deskach którego miałam okazję występować. Do tego wszystkiego doszła nowa pasja, którą stała się piłka nożna, a co za tym idzie, oczywiście kibicowanie jedynej polskiej drużynie piłkarskiej na Litwie – Polonii Wilno.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, które są okresem wyciszenia i zadumy. Czego Polacy mieszkający w kraju powinni życzyć swym rodakom z Wileńszczyzny?
– Na pewno potrzebujemy dużo cierpliwości i chęci do walki. Musimy kultywować swoje tradycje i zachować korzenie. Nie poddawać się politycznym prowokacjom i najważniejsze – wierzyć w lepsze jutro! Rodakom mieszkającym w Koronie życzę spokojnych świąt Bożego Narodzenia i lepszego jutra. Nasza przyszłość jest w naszych rękach – w rękach młodzieży. Jeden Naród ponad granicami!
Rozmawiał Paweł Ozdoba