26 grudnia 2023

„Nie przynoszę pokoju, lecz miecz”. Ludzko-bojny Kościół ucieka przed błogosławieństwem

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na świat. Nie przynoszę pokoju, lecz miecz” ( Mt 10,34). To jeden z licznych fragmentów zapowiadanego przez Chrystusa starcia jego uczniów z „synami tego świata”. Szczególnie miejsce w tej rywalizacji przypada św. Szczepanowi. Pierwszy męczennik oddając życie za prawdę o mesjaństwie Zbawiciela otworzył niekończącą się listę chrześcijańskich męczenników i wyznawców – ofiarą z siebie samych świadczących o prawdziwości wiary. Ta wierność Woli Bożej mimo prześladowań i ucisku od zawsze stanowiła chrześcijański ideał i ukoronowanie doskonałego życia religijnego. Współczesny Kościół okazuje się w tym zakresie dotknięty szczególnym przypadkiem amnezji. Dziś Kościół i wierni jak mogą uchylają się od religijnego konfliktu: mnoży się ciepłe słowa o innowiercach, nawołuje do budowy pokoju i ponad wyznaniowego braterstwa. Życie w życzliwej harmonii z błądzącymi to nowy program, jaki znaczna część władzy duchownej wskazuje katolikom za obowiązek… Sługi sług bożych chcą być lepsi od Naszego Mistrza.  

Pożegnanie z męczennikami

Chrześcijaninowi XXI wieku szczególnie trudno zachować wierność zasadom wiary wobec nacisków świata. Posłuszeństwo, zarówno w poglądach, jak i praktycznej implementacji, Woli Bożej pozostaje dziś rzadko spotykanym wyjątkiem. Na ambonie, w polityce, w praktyce duszpasterskiej – panuje powszechna dezercja od prawdy i gotowość do usprawiedliwiana kompromisu ze złem. Od apologii rozwodu, przez przemysł unieważnień sakramentu małżeństwa, do uginania się deklaratywnie katolickich rządzących przed zmianami prawnymi dopuszczającymi in- vitro… Problem ma charakter globalny.

Wesprzyj nas już teraz!

Powyższe zdanie może być wątpliwie jedynie dla kogoś, komu brak uszu do słuchania. Gdyby jednak znaleźli się i tacy czytelnicy – niech rzucą okiem na wstręt znacznej części władzy duchownej do ortodoksji i jej ochoczą przychylność względem nowo-lewicowych mód. Stróże wiary deklarują gotowość do rewizji całego depozytu moralności chrześcijańskiej.

Źródeł chwiejności kompasu – tak doktrynalnego, jak i moralnego współczesnego Kościoła – należy dopatrywać w pędzącej laicyzacji przestrzeni dawnej Christianitas. Presja zeświecczonej rzeczywistości przybiera na sile, czego świadectwem jest również zaostrzanie walki politycznej z „nieprawomyślnymi” środowiskami, zachowującymi resztki cywilizacyjnego spadku. Trudno jednak przejść obojętnie wobec znaczącej zmiany stosunku do świata samych katolików…

Przecież Kościół jak żadna inna wspólnota zna smak konfliktu i prześladowań. Odkąd Chrystus powołał Swoje Mistyczne Ciało do życia, męczennicy postrzegani są jako zaczyn rozkwitu wspólnoty wierzących… W średniowieczu papieże wypowiedzieli wojnę najpotężniejszym świeckim władcom, zabiegając o uwolnienie Kościoła spod ich uciążliwej kurateli. W późniejszych wiekach Ojcowie Święci wyraźnie potępili nowinkarskie ruchy reformatorskie, występując przeciwko protestantom w obronie prawowierności. Wreszcie w czasach nowożytnych katolicy mówili „nie” tak naturalistycznej republice, liberalizmowi, jak i ideologii komunistycznej wraz z jej bogatym zbiorem przepoczwarzeń. Cena wszystkich tych starć była wysoka – a jednak: Kościół pozostawał obrońcą Swojego Oblubieńca – trwał przy Panu mimo świata i przeciwko światu…

To „przeklęte” błogosławieństwo

Nie sposób przeczytać Pismo Święte tak, by uznać to przewijające się w dziejach starcie za nieszczęsną tendencję. Jego źródło poznajemy już w Księdze Rodzaju „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3,15).

Na kratach Ewangelii Zbawiciel dał znać wyraźnie, że Jego Kościół – jako Lud Nowego Przymierza, wraz ze skarbem Objawienia, przyjmuje rolę głównego podmiotu tej odwiecznej rywalizacji… „I będziecie znienawidzeni przez wszystkich z powodu mego imienia”, zapewniał swoich uczniów Chrystus (Mt 10,22). Ale Mistrz pozostawił nam słowa jeszcze bardziej dosadne: „Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał” (J15,20 – 21).

Ten krótki fragment zdaje się wręcz dedykowanym współczesnej hierarchii Kościoła upomnieniem. Chrystus wyraźnie uwrażliwia w nim uczniów, że represje i odrzucenie przez świat czekają ich z pewnością- to jednak nie powód do smutku. Wszak prześladowania za wiarę to jedno z ośmiu błogosławieństw- znak upodobnienia się do Zbawiciela. W końcu on sam był „światłem świata”, które „przyszło do swojej własności”, „a swoi go nie poznali” (por. J 1, 1-18). 

Pragnienie utrzymywania pozytywnych relacji ze zlaicyzowaną rzeczywistością za każdą cenę to próba zastąpienia naśladowania Chrystusa nowym „stylem bycia”. Postępowcy znaleźli sposób, by tę dezercję stroić w para-chrześcijańskie barwy: wychwalają „ideał” braterstwa i upierają się, że nie wolno go nadszarpnąć, bo Pan Bóg nie mógłby sobie życzyć niczego podobnego. Koronnym wyrazem tego przekonania jest głośny dokument, podpisany przez papieża Franciszka przed czterema laty:

„Wzywamy intelektualistów, filozofów, osobistości religijne, artystów, przedstawicieli mediów oraz ludzi kultury w każdym zakątku świata, aby na nowo odkryli wartości pokoju, sprawiedliwości, dobra, piękna, braterstwa i współistnienia ludzi, aby potwierdzić znaczenie tych wartości jako podstawy zbawienia dla wszystkich i promowania ich wszędzie”.

„Religie nigdy nie mogą nakłaniać do wojny, postaw nienawistnych, wrogości i ekstremizmu, ani też nie mogą nakłaniać do przemocy ani do przelewania krwi. Te tragiczne realia są konsekwencją odstępstwa od nauk religijnych. Wynikają one z politycznej manipulacji religiami i interpretacji dokonywanych przez grupy religijne, które na przestrzeni dziejów wykorzystywały siłę uczuć religijnych w sercach ludzi, aby skłonić ich do działania w sposób, który nie ma nic wspólnego z prawdą religii”.

„Bóg Wszechmogący nie potrzebuje niczyjej obrony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi”.

„Autentyczne nauki religii zachęcają nas do trwania zakorzenionymi w wartościach pokoju; do obrony wartości wzajemnego zrozumienia, braterstwa ludzkiego i harmonijnego współistnienia; do przywrócenia mądrości, sprawiedliwości i miłości; oraz do rozbudzenia świadomości religijnej wśród młodych ludzi, aby przyszłe pokolenia mogły chronione przed dominacją mentalności materialistycznej myślenia oraz niebezpiecznej polityki nieokiełznanej chciwości i obojętności, opierających się na prawie siły, a nie na sile prawa”.

To kilka wyimków z Deklaracji z Abu Zabi, jaką Ojciec Święty podpisał wspólnie z Wielkim Imamem Al-Tayebem. Dokument wywołał olbrzymią kontrowersję, sugerując, że Bóg afirmuje „różnorodność” religijną, a mówiąc wprost, innowiercze błędy. Nie mniej szokują ustępy mówiące o „autentycznych naukach religijnych” w liczbie mnogiej, czy wreszcie „harmonijnym” współistnieniu wyznań… Użyte pojęcie oznacza przecież równowagę wynikającą z wzajemnego dopełniania się. Wyklucza tym samym jakiekolwiek dążenie do zastąpienia wielości jednością… stawiając sens ewangelizacyjnej misji Kościoła pod znakiem zapytania.

Książęta spokoju

O ile fragmenty Deklaracji poświęcone instrumentalnemu wykorzystywaniu religii przez politykę wskazują na istotny problem, o tyle sprowadzenie całego konfliktogennego potencjału różnic wyznaniowych do starć o władzę jest zupełnie błędne.

W rzeczywistości odrębne wierzenia w oczywisty sposób rywalizują ze sobą już na poziomie doktrynalnym. Przekonanie religijne to w końcu twierdzenie dotyczące Boga – jego natury i wskazań dla człowieka. Przedmiot katolickiego credo, wyrażającego autentyczne Objawienie jest w tym sensie taki sam co islamu, czy hinduizmu – a skoro twierdzenia pozostają zgoła inne i uzurpują sobie prawdziwość, to są skazane na walkę.

Sam Pan Jezus wyraźnie zapowiadał prześladowania jego wiernych… „ Z powodu Jego imienia”. O jaką władzę z uczonymi w Piśmie zabiegał Chrystus, że go znienawidzono? Albo jaką polityką parali się męczennicy pierwszych wieków? Po chwili refleksji łatwo zdać sobie sprawę z dziwacznej pozycji w jakiej podobna opinia stawia Ofiarę Krzyżową i wszystkich, którzy oddali życie za wiarę.

Braterskie pobłażanie i optymizm antropologiczny

Projekt „otwarcia Kościoła na świat”, mimo zaklęć postępowców, to nie nałożona Bożą Wolą powinność, a znak zwątpienia w wartość oddania życia za wiarę oraz katolickie magisterium. Gdy otaczająca rzeczywistość z roku na rok coraz bardziej wrogo odnosi się do Kościoła atmosfera okazuje się za gęsta dla katolików liberalnych. Zamiast „nabrać ducha i podnieść głowy” szukają oni sposobu, by ukryć przybierające na sile napięcie…  

Tendencję tę poświadcza wpływowa koncepcja „anonimowego chrześcijaństwa” ukuta przez jezuickiego teologa Karla Rahnera. Jak deklarował sam niemiecki myśliciel, przerażony postępującą laicyzacją szukał przekonania, które pozwoliłoby mu zachować optymizm co do losu apostatów i innowierców. Rahner stwierdził, że nawet odrzucając mesjaństwo Chrystusa wciąż mogą oni mieć udział w życiu Łaski, tak długo jak realizują swoje… człowieczeństwo.

Pogląd taki nie znajduje żadnego punktu zaczepienia w źródłach wiary, ani jej wykładzie. Jezuicki duchowny otwarcie przyznał, że zbudował wizję teologiczną – szczerze zresztą w nią wierząc – by usprawiedliwić porządek doczesny. Sprawa tak doniosła, jak zbawienie, stała się narzędziem do usprawiedliwienia popularnych wyborów….

Podobną gimnastykę umysłową, szczęśliwie nie idącą aż tak daleko, podjęli najwyżsi przywódcy Kościoła. Gdy przyjrzymy się wizji „ludzkości” zapisanej w niektórych encyklikach Jana XXIII i Pawła VI trudno oprzeć się wrażeniu ich usilnego optymizmu. Jak dowiadujemy się z „Pacem in Terris” i „Populorum Progressio”, ludzkość to „święte zespolenie duchowe”, dzięki któremu wszyscy dostępują duchowego udoskonalenia i nabywają szlachetnych intencji względem bliźnich. Dzięki „postępowi” ta ogólnoświatowa zbiorowość w następnych dekadach ma wytworzyć nowy rodzaj polityki – opartej wyłącznie na wzajemnym poszanowaniu i zrozumieniu: bez żadnego zniewolenia i przy ochoczej współpracy wszystkich…

W wyobrażeniu autorów ten nowy porządek jawił się jako coś więcej, niż li tylko doczesna organizacja polityczna – stanowiąc jakby kierunek wyznaczony przez Boga „społeczności międzynarodowej”. Warunkiem jego osiągnięcia miała być jedynie zmiana perspektywy: z „zamkniętej” na „braterską”. 

Podobne obietnice wybrzmiewały w mroku lat 60 – tych, gdy znaczna część świata cierpiała pod komunistycznym jarzmem, a świat zachodni babrał się w rewolucji seksualnej i coraz bardziej uparcie zmierzał ku laicyzacji… W pismach Ojców Świętych pojawiało się oczywiście wspomnienie o konieczności zachowania zasad prawa bożego – nie zmienia to jednak faktu, że zdają się one wyrazem antropologicznego optymizmu, zapominającego o zranieniu natury człowieka i usilnie ignorującego otaczające zło.

To naiwnie radosne odczytanie rzeczywistości usprawiedliwiło „dostosowanie” się do świata według logiki „aggiornamento”. Kościół miał włączyć się w zaprowadzanie na świecie porządku rodem z papieskich wizji – musiał więc zostawić za sobą konfrontacyjne nastawienie i silne poczucie wyjątkowości.

Po dekadach logiki zbratania ze światem apologia błędu i doszukiwanie się w nim cnoty stały się koncertem granym przez duchowe „autorytety” na wiele instrumentów. Nie sposób nie traktować ekumenizmu jako jednego z elementów tego spektaklu. Postrzeganie błędu religijnego przede wszystkim przez pryzmat „pierwiastków uświęcenia i prawdy” wyparło na dobre refleksję o zbawczej ekskluzywności Kościoła.

Po wypróbowaną już od kilku pontyfikatów strategię przed kilkoma dniami sięgnął Watykan, ogłaszając deklarację „Fiducia Supplicans”. Jak doskonale wiemy, w jej treści padła zgoda, by grzeszne związki otrzymywały błogosławieństwo, ze względu na „dobro”, jakie się w nich dzieje…

Niezależnie od tego, czy mowa o sodomickich relacjach, czy też błędach religijnych, karmi się nas przekonaniem, że naturalistycznie rozumiane „dobro” można postrzegać jako wartość o znaczeniu religijnym, w ten czy inny sposób odnoszącą się do rzeczywistości łaski. Jednak niezależnie od uczucia „pary jednopłciowej”, ten rodzaj związku pozostaje sprzeczny z Bożą Wolą, podobnie jak udzielenie jałmużny nie usprawiedliwia odrzucenia Objawienia, przekazanego przez Kościół. Ze względu na te postawy same w sobie nie zdarza się nic „dobrego” w znaczeniu tego pojęcia, jakie interesuje religię.

W próbie ich apologii wcale nie ma pojednania Chrystusa ze światem, jak sądzą progresiści. W istocie konflikt trwa – a oni zwyczajnie upierają się, by Kościół zmienił stronę…Zbawiciel wskazuje wyraźnie: Kto nie jest z nim, jest przeciwko niemu: Katolicy liberalni zamykają uszy na te słowa i przekonują, że istnieje droga kompromisu.

Filip Adamus

Reakcje mediów katolickich na „Fiducia supplicans”. Udają czy nie widzą skandalu?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij