27 października 2017

Nie reformacja, lecz deformacja

(fot. Wikimedia)

Luter był rewolucjonistą i pierwszym twórcą ideologii. Trzeba więc mówić o nim nie tylko jako o teologu-heretyku, ale i o polityku, który doprowadził Kościół na skraj katastrofy. Ci, którzy chcą go dziś rehabilitować, są jego duchowymi dziećmi – mówi profesor John Rao z nowojorskiego Uniwersytetu Świętego Jana, w rozmowie z Krystianem Kratiukiem.

 

W łonie Kościoła coraz częściej słychać, że reformacja była procesem raczej błogosławionym niźli groźnym. Pan jednak głosi wykłady zatytułowane Reformacja czy deformacja? Jak to więc jest z ruchem zapoczątkowanym przez Marcina Lutra?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Odpowiedź na to pytanie jest oczywista: był to proces okropnej deformacji Kościoła – jego wiary i nauki. Zacytujmy jednego z największych angielskich historyków Kościoła Philipa Hughesa, który udowodnił, że Luter zebrał różne idee późnego średniowiecza, którym powinno się sprzeciwiać zarówno wtedy, jak i dziś, i dał im możliwość zaistnienia w życiu Zachodu. Miał przebiegłą metodę – przedstawiał swoje własne pomysły jako oczywiste nauczanie wynikające z Biblii. Szukał więc tylko takich cytatów, które pasowałyby do jego poglądów. Kontekst słów z Pisma nie był już dla niego tak ważny.

 

Jakie to były idee?

 

Bardzo różne, jednak najgroźniejszą spośród nich było przede wszystkim totalne zdeprawowanie człowieka i poniżenie istoty ludzkiej. Według Lutra bowiem zbawienie zawdzięczamy samej tylko łasce Bożej, a nasze uczynki nie mają ze zbawieniem nic wspólnego. To suma kilku herezji plus kilka własnych, głupich poglądów. Wszystkie pomysły Lutra opierały się właśnie na tym – to istna deprawacja; tak to nazwałem w tytule swej książki.

 

Deprawacja? Użył Pan aż tak mocnego słowa?

 

Tak. W naszej zbiorowej publikacji przypominamy, dlaczego Lutrowi udało się zaimplementować swe heretyckie teorie w wielu kuriach biskupich. Otóż stało się tak dlatego, że za czasów owego augustianina wśród wysokich warstw duchowieństwa panowała totalna niewiedza teologiczna. Ktoś, kto taką sytuację wykorzystuje, moim zdaniem jest deprawatorem.

 

Szokujące słowa w dobie ekumenizmu…

 

No cóż, skoro Pan mnie w taki sposób prowokuje, to znaczy, że Pan doskonale zdaje sobie sprawę z naszej dzisiejszej sytuacji. A jest ona podobna do tej sprzed pięciuset lat. Teologiczna, filozoficzna i historyczna wiedza katolickich autorytetów jest tak niska, że uniemożliwia im zrozumienie ogromnych problemów teologicznych dzisiejszego ekumenizmu. Hierarchowie nie są w stanie tych problemów zauważyć czy uznać je za ważne.

 

Czyli dzisiaj Kościół również może się podzielić pod wpływem jakiegoś nowego Lutra albo błędnie pojmowanej idei odnowy?

 

Obawiam się, że tak. Ale przecież Kościół to instytucja stale się reformująca – nie jest przecież projektem ukończonym. Zawsze będą w nim elementy podatne na nadużycia, zawsze więc może dojść do różnego rodzaju zamieszania. A dziś zmiany w Kościele są wręcz desperacko konieczne! W przeciągu ostatnich dziesięcioleci zaczął się kierować „duchem świata”, a przecież jego zadaniem – danym mu bezpośrednio przez Założyciela – jest bycie solą tej ziemi! Musimy powrócić do swojej misji! Ale nie wolno próbować naprawiać Kościoła w duchu rewolucyjnym – jak Marcin Luter, który przecież działał w takim właśnie duchu.

 

Rewolucja nie kojarzy się z teologią, ale raczej z polityką…

 

Owszem. W książce European Reformations Carter Lindberg pisze o europejskich reformacjach, używając liczby mnogiej – analizuje bowiem różne historyczne podziały. W dziełach Marcina Lutra po raz pierwszy w historii możemy zauważyć realne zaistnienie ideologii. Właśnie ideologii, a nie religii! Luter bowiem wybierał jakąś ideę i odczytywał ją w świetle całego Pisma Świętego i chrześcijaństwa. Chodziło tu o ideę totalnego zdeprawowania człowieka – niemożliwości zbawienia inną drogą niż wyłącznie dzięki działaniu z zewnątrz.

 

Idea ta (a więc próba pokazania, że człowiek i jego uczynki w ogóle się w Bożym planie zbawienia nie liczą) posłużyła do wyrugowania wszystkiego, co do tej pory istniało, i przebudowania doktryny tak, by pasowała do tej idei. Nie chodziło więc o wsłuchiwanie się w głos Ducha Świętego, lecz o narzucanie własnego partykularnego punktu widzenia. Luter używa nawet terminologii potwierdzającej tę tezę – w jego tekstach znajdujemy takie oto frazy: zamierzam zmusić Pismo, by mówiło to, co chcę. Czyli Pismo zdaje się nie potwierdzać tego, co on uważa, ale on tego żąda, a zatem interpretuje to po swojemu.

 

Ostatnimi czasy jednak coraz głośniejsze stają się pomysły rehabilitacji Marcina Lutra. Czy Luter na nią zasługuje?

 

Skądże! Takie poglądy wygłaszają osoby pozytywnie odnoszące się do cywilizacji protestanckiej, bronią bowiem swego ojca założyciela. Tego typu pomysły dostarczają tragicznego przykładu na to, ile nadużyć dostało się do Kościoła.

 

Wielu ludzi zamyka oczy na prawdę o Lutrze, chcąc go postrzegać inaczej, niż nakazywałaby wiedza historyczna. Ale tak też było od początku jego działalności. Niektórzy bowiem przez pierwsze lata po podniesieniu przezeń problemu „kontrowersji” związanych z odpustami widzieli w nim nadzieję na naprawę pewnych nadużyć. Nie chcieli widzieć wszystkich herezji, które przy okazji głosił. Podobnie jest i dziś – część katolików dostrzega w Lutrze tylko to, co chce dostrzec, a nie prawdę o nim. Nawet, gdy im ktoś tę prawdę podaje na talerzu, oni jej zaprzeczają – bo żyjemy dziś w świecie skrajnie zideologizowanym. Między innymi z winy Lutra.

 

A może to jest właśnie sposób na ekumenizm? Na to, o co codziennie modlimy się w Kościele, czyli o jedność chrześcijan?

 

O, nie! Protestantyzm to straszliwa katastrofa, której założenia i skutki nie są do pogodzenia z Kościołem. Protestanci są o tyle na złej drodze, o ile z własnej woli podążają za ideami protestantyzmu. Katolicy zaś są o tyle na dobrej drodze, o ile za tymi ideami nie podążają. Ekumenizm może być oparty tylko na tym założeniu.

 

W Kościele mamy jednak niemało duchownych i wpływowych świeckich, którzy nawołują do zmiany naszej wspólnoty w jedną z denominacji protestanckich. Jak Pan sądzi, co nimi kieruje?

 

Wyczerpująca odpowiedź wymagałby czytania w ich duszach, a tego nie potrafię. Mogę jednak coś zasugerować. Wymaga to wspomnienia o jednym z nurtów, które zaczęły dominować na Soborze Watykańskim II i w świecie posoborowym. Chodzi o jeden z nurtów personalizmu, popularny po pierwszej wojnie światowej w kręgach europejskich i misjonarskich.

 

Chodzi o głoszenie, że niezbędne jest odpowiadanie na jakiś inny niż dotychczas głos Ducha Świętego w naszych czasach. Uznano, że odpowiedzią na ten głos muszą być żywe, energiczne, „odnoszące sukces” ruchy – i takie też powstały ku uciesze osób protestantyzujących Kościół. Mogą oni twierdzić, że to niezbędny rozwój, nawet jeśli oznacza zerwanie z dotychczasową Tradycją Kościoła. Ludzie znajdujący się pod wpływem tego typu myślenia mogą nawet nie pozwolić na patrzenie w przeszłość, gdyż uznają to za stawianie muru pomiędzy sobą a odpowiedzią na tę wspaniałą, energetyczną Siłę. Ich zdaniem, byłoby to stawianiem się w opozycji do tych duchowych inspiracji. Takich ludzi jest coraz więcej.

 

Czy zatem w tym kontekście zgadza się Pan z biskupem Schneiderem, który określił obecny kryzys mianem czwartego wielkiego kryzysu w Kościele – po ariańskim, wielkiej schizmie i reformacji?

 

Tak, ale dodałbym, że obecny kryzys choć chronologicznie czwarty, jest jednak pierwszy pod względem grozy – jest po prostu najgroźniejszy. Wiele osób postrzega go bowiem nie jako kryzys, ale jako wielką odnowę! A to uniemożliwia wyjście z kryzysu.

 

Jak możemy sobie z tym poradzić?

 

Mamy obietnicę Jezusa Chrystusa, że Jego Kościoła nie przemogą bramy piekielne. Gdybym był socjologiem bazującym wyłącznie na ludzkich danych, stwierdziłbym, że Kościół w wielu częściach świata jest już martwy. Jednak jestem katolikiem, więc wiem, że zawsze pozostaje chrześcijańska nadzieja.

 

 

Dziękuję za rozmowę.

 


Tekst został uprzednio opublikowany w 54 numerze magazynu Polonia


Christiana.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij