11 listopada 2021

Niepodległość – Bagnet na broń!

(fot. Twitter / Adam Skrycki)

Dużo ostatnio słyszy się o tzw. „cancelculture” („kulturze unieważnienia”), czyli kolejnym etapie antykulturowej rewolucji prowadzonej przez współczesnych bolszewików. Po „marszu na instytucje” i ich zdobyciu, nieodrodne dzieci czekistów Lenina, tak jak ich protoplaści, dążą do totalnej eksterminacji, czystki wszystkiego, co jest inne niż zapisano w ich czerwonej, czarnej czy zielonej „książeczce”.

 

Wojna na słowa

Wesprzyj nas już teraz!

„Unieważnianie”, „wymazywanie”, a w praktyce wykluczanie  starał się opisać prof. Ryszard Legutko podczas niedawnej konferencji „Zderzenie kulturowe w UE”, zorganizowanej przez europosła Patryka Jakiego. Profesor, również europoseł, mówił słusznie i – co ważniejsze – na temat , a to wcale nie jest regułą (raczej wyjątkiem w licznych wystąpieniach politycznych „gadających głów”).

Swoją drogą mnożą się nam te różne oddolne konferencje po tak zwanej prawej stronie rzeczywistości. W ostatnich dwóch latach, co niekoniecznie musimy kojarzyć z zadanym światu czasem pandemicznym, mieliśmy ich naprawdę wiele. Przywołajmy przykładowo choć kilka: debata „Zagrożona rodzina, zagrożona Polska” to inicjatywa TV wRealu24;  Centrum Życia i Rodziny zorganizowało konferencję „Utopia tęczowe rewolucji”; dla środowiska Polonia Christiana wiodącym tematem tegorocznego Kongresu Konserwatywnego była „Synodalność. Koniec Kościoła jaki znamy”; Konferencja Edukacji Klasycznej i Katolickiej w Szkole św. Tomasza z Akwinu w Józefowie, prowadzonej przez Bractwo św. Piusa X, za temat wybrała „Mszę św. jako najważniejszy element pracy wychowawczej”;  konferencja „Ład prawny w obliczu wyzwań XXI wieku” inicjowała Akademię Ordo Iuris; natomiast konferencja „W poszukiwaniu dobra wspólnego Polaków”, która odbyła się na Górze św. Anny na Opolszczyźnie, to inicjatywa Fundacji Piastowskiej związanej z Ruchem Narodowym. Oczywiście, wśród tematów zabraknąć nie mogło najboleśniejszej ze spraw dnia dzisiejszego i tutaj warto przywołać konferencję „Medyczne i społeczne skutki rządowych i instytucjonalnych działań wobec C19”, której autorem było Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców.

W doskonałej analizie prof. Legutki przeszkadza mi mantryczne powtarzanie słowa „lewica”: że zdobyła władzę, że dyktuje wszystko, że podporządkowała sobie kulturą, że jest dominująca na uniwersytetach, że w mediach, że „dzieli i rządzi”… Mam wrażenie, że w ten sposób odbiera się potworowi jego potworną tożsamość. Powiedzieć o kimś, że jest „lewicowy”, zdefiniować jakieś zjawisko, jako przejaw „lewicowości”, jest dzisiaj zaledwie miękkim eufemizmem. Oswojenie społeczne tego epitetu zupełnie nie równoważy kalumnii , jakimi obrzucają nas owe potwory. Jeżeli współcześni bolszewicy (tak o nich trzeba mówić, bo ich czyny i słowa dokładnie temu wzorcowi odpowiadają); a więc jeżeli oni plwają na normalnych ludzi „homofobią”, „rasizmem” czy „antysemityzmem”, to jakie szanse semantyczne w tej wojnie słów ma przytyk „lewicowości” czy nawet „lewactwa”?  Ów symboliczny terroryzm obezwładnia i ogłupia, a co gorsza, staje się częścią języka i mentalności poddanych terrorowi ludzi. Najpierw częścią, a potem robaczywieje cały organizm i wtedy jest już „po zawodach”.

Wątpliwą zdaje mi się też konkluzja europosła, że „Polska jest jednym z niewielu miejsc na świecie, które jeszcze się broni”. To raczej „pobożna teza”, oparta na tych obecnych na polskiej ziemi resztkach mordowanej cywilizacji, która powoli, ale jednak umiera. Podobnym złudzeniem karmią się ci, którzy widzą w nas niezmiennie „naród katolicki”. Powody tego wolniejszego poddawanie się barbarzyńcom (co mogłoby być tematem dłuższego wywodu) nie powinny przekłamywać obrazu rzeczywistości. Posługując się wojenną retoryką („wojna kulturowa”), wyciągnijmy z tego konkretne i przydatne na polu walki wnioski. Na przykład takie, jak ten, który podpowiada nam  Antoine de Saint-Exupéry: „Jeśli pozwolisz, by ro­bac­two się roz­mnożyło – rodzą się pra­wa ro­bac­twa”.

Tak więc, wychodząc z założenia – jak Ryszard Legutko – że mamy „bronić świata zachodniego” przed tą „zarazą”, słusznie czasami nazywaną cywilizacją śmierci, to zgodnie ze sprawdzoną od wieków praktyką wojenną, postępujmy wedle zasady, że „atak jest najlepszą obroną”.  

 

Kiedy przyjdą podpalić dom
Powyższa fraza, co powinniśmy przecież kojarzyć, pochodzi z wiersza Władysława Broniewskiego „Bagnet na broń”, napisanego w kwietniu 1939 r., a przewidującego niejako niemiecką agresję na Polskę. To doskonały przykład skutecznej walki  przy pomocy słów, a konkretnie mowy wiązanej. A co poeta radzi obrońcom podpalanej Ojczyzny?  

Za tę dłoń podniesioną nad Polską –
kula w łeb!

O tym, że jesteśmy mistrzami świata w doktoryzowaniu się ze zła, już niejeden raz gorzko konstatowałem. Analiza funkcji życiowych robactwa (trzymajmy się tego porównania), tego jak żyje, jak się rozmnaża, czym się żywi, a czego się boi, jest jak najbardziej zasadna. Dokładnie tak, jak informacje służb wywiadowczych podczas wojennych konfliktów, np. zdjęcia oddziałów i zaplecza przeciwnika wykonane przy pomocy dronów. Ale to dopiero początek, materiał, który pozwala podjąć decyzje, co robić dalej aby bitwa nie toczyła się wewnątrz naszego domu. 

Organizatorzy i uczestnicy większości tych wszystkich ważnych i potrzebnych konferencji tego właśnie nie mówią, o tym nie rozmawiają. Mamy diagnozy, pobożne życzenia i wiarę w wyjątkowość Polski. To dziwi, tym bardziej, że rządzący Polską nie definiują polskiej racji stanu, która pozwalałby realnie myśleć nie tyle nawet o obronie różnorakich interesów państwa, co o jego narodowej i satysfakcjonującej przyszłości. Nie zastąpią tego „bezalternatywne sojusze” i polityczne konkubinaty, które zwie się „nierozerwalnymi”. Polski nie da się również utrzymać w oparciu o dotacje czy rekompensaty. Mam świadomość, że owe niezależne próby dania głosu w przestrzeni publicznej, nie mają dzisiaj przełożenia na krajowe decyzje gospodarcze czy społeczne. Mają jednak szansę na kreowanie rzeczywistości kulturowej, która może to w perspektywie czasu zmienić. I tego właśnie nie robią.

Wróćmy do Broniewskiego., który trafia w sedno w swym wierszu, formułując myśl o „rachunkach krzywd”, jakie mogą dzielić Polaków w kontekście wielu bardziej lub mniej ważnych spraw. Jednocześnie, widząc realne zagrożenie Ojczyzny, strofą rytmiczną jak werbel nawołujący do boju, deklaruje w taki czas:

ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni.

Warto się zastanowić nad tą deklaracją poety – żołnierza, odznaczonego krzyżem orderu Virtuti Militari oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych (Legiony Piłsudskiego i wojna 1920 roku z bolszewikami), ochotnika w kampanii wrześniowej 1939 i w końcu żołnierza armii Andersa. Dwa patriotyczne wersy i co słowo to problem dla człowieka XXI wieku zindoktrynowanego pacyfizmem i kosmopolityzmem, a dodatkowo jeszcze oszukiwanego antyewangeliczną interpretacją piątego przykazania. Ale jest tutaj jeszcze jedna rzecz, której nie wolno przeoczyć. Poeta po raz drugi uświadamia nam, jak istotną rolę w walce o Polskę może odgrywać liryka zaklęta w słowach, a co powinniśmy rozumieć szerzej, ze wskazaniem na każdy rodzaj sztuki (pieśń, obraz, taniec, teatr, film). Porównanie dwóch „krwi” przelewanych za Ojczyznę jest mistrzowskie: „wysączymy ją z piersi i z pieśni”. A jeżeli ktoś miałby jakieś wątpliwości, to Broniewski puentuje tę  sprawę jednoznacznie:

Dzisiaj wiersz – to strzelecki rów,
okrzyk i rozkaz:
Bagnet na broń!

 

Z procą na czołgi

Sytuacja na granicy z Białorusią, jaką przychodzi nam przeżywać, sama w sobie po ludzku tragiczna, jest jednocześnie wyjątkowym probierzem dla naszej gotowości do obrony kraju. Również takiej obrony, która wymagałaby użycia broni. Przy okazji opadają maski wielu nieudolnych decydentów i maski oraz szaty tych, dla których Polska jest ciężarem w ich służbie ideą „nowego wspaniałego świata”. Wśród tych „nagich królów” mamy również przedstawicieli świata sztuki.  To nie przypadek czy jakaś anomalia psychiczna pojedynczych odszczepieńców. To mająca długa historię konsekwencja „używania” artystów do antypolskiej propagandy (na poważnie zaczęło się to w roku 1939 we Lwowie). I doprawdy nie trzeba tak spektakularnych wydarzeń, jak „nachodźcy” pod naszymi drzwiami, aby to wiedzieć. Wystarczy zapoznać się z ofertą programową tzw. polskojęzycznych instytucji, twórców i zespołów artystycznych działających całkiem legalnie w naszym kraju. Takiej nienawiści do wszystkiego co polskie i takiej fali bluźnierstwa do wszystkiego co związane z wiarą w Boga, Polska nie doświadczyła nigdy dotąd w swojej historii, a na pewno nie od ludzi mających obywatelstwo tego państwa i żyjących z pieniędzy tutaj zarabianych (najczęściej pieniędzy publicznych).

Niezrozumienie roli sztuki w utrzymaniu Niepodległości, w budowaniu narodowej i patriotycznej świadomości Polaków, to nie tylko grzech rządzących, którym wystarcza fasada, akademie ku czci i kolejne narodowe instytucje. To również aberracja światopoglądowa prawicowej opozycji, która uwierzyła, że artysta z definicji jest lewicowy, a więc nie będą się takowymi zajmować. W efekcie bolszewickie hordy artystycznych hunwejbinów są coraz liczniejsze i obrastają w tłuszcz, a w naszych okopach (patrz Broniewski) ludzi jak na lekarstwo, a wierszy (czytaj: dzieł) szukać trzeba ze świecą. Niemniej zawsze warto pamiętać o biblijnej historii Dawida i Goliata. Wystarczy bowiem jeden prawdziwy rycerz  i jedna konkretna proca. Byle dano nam wyjść na udeptaną ziemię.

 

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij