W Norwegii rodzina nic nie znaczy. Barnevernet, czyli urząd do spraw ochrony dzieci, na masową skalę rozdziela rodziny. Wiąże się to z krzywdą najmłodszych. Problem dotyczy zarówno Polaków oraz innych imigrantów, jak i Norwegów, którzy coraz częściej… uciekają nad Wisłę – mówi w rozmowie z PCh24.pl wiceprezes Instytutu Ordo Iuris mec. Jerzy Kwaśniewski, który ostatnio na miejscu, w Norwegii, badał problem.
Barnevernet, czyli norweski urząd do spraw ochrony dzieci, owiany jest złą sławą. Czy słusznie?
Wesprzyj nas już teraz!
Barnevernet od wielu lat jest krytykowany z powodu łamania fundamentalnych praw, gwarantowanych przez międzynarodowe akty, takie jak Europejska Konwencja Praw Człowieka czy Konwencja o Prawach Dziecka. Chodzi o prawo do ochrony życia rodzinnego oraz subsydiarność państwa wobec rodziny, co znaczy, że rodzina – także z punktu widzenia prawa naturalnego – jest pierwotna wobec państwa i państwo nie może ingerować w funkcjonowanie rodziny, tak długo jak w sposób istotny nie jest zagrożone dobro dziecka.
Natomiast Barnevernet bardzo daleko przekracza te naturalne normy dotyczące relacji między państwem a rodziną. Odbiera dzieci na podstawie arbitralnie przyjmowanych przesłanek, ilekroć stwierdzi, że rodzice, obecnie lub potencjalnie w przyszłości, mogą ograniczyć potencjał rozwojowy dziecka.
O jakiej skali problemu mówimy?
Statystyki są bardzo trudne do uzyskania, dlatego że norweskie służby często posługują się, tak jak w przypadku niedawnych badań Uniwersytetu w Trondheim, wybiórczymi danymi dotyczącymi interwencyjnego odbierania dzieci. Takich działań jest w Norwegii 7 do 8 na 1000 dzieci rocznice. Ale wiadomo, że odbieranych jest zdecydowanie więcej dzieci w trybie zwyczajnym, nieinterwencyjnym. Dotyczy on między innymi Polaków w Norwegii.
Jak wygląda zabieranie dzieci przez Barnevernet w trybie zwyczajnym?
Przez 2-3 miesiące trwa ukryta inwigilacja rodziny. Funkcjonariuszem urzędu bywa nauczyciel, ale rodzice nie wiedzą który. Pracownik Barnevernetu przeprowadza ukryte rozmowy z dzieckiem, które dowiaduje się, że rozmowa jest tajemnicą i rodzicom nie należy o niej mówić. Z dziecka wydobywane są najróżniejsze szczegóły dotyczące życia rodzinnego. Rozmowy trwają tak długo, aż w końcu uda się zdobyć jakąś informację, która może zostać zinterpretowana jako naruszenie obowiązującego w Norwegii modelu wychowawczego.
Jest to model antypedagogiczny, zakładający całkowite wyeliminowanie presji i stresu z procesu edukacji i wychowania. Barnevernet uznaje zatem, że rodzic stawiający dziecku wymagania i rozliczający je z nich stosuje niedopuszczalne metody wychowawcze i narusza „dobro dziecka”. Polskich rodziców poucza się na przykład, aby nie ćwiczyli z pierwszoklasistą kaligrafii, ponieważ dziecko ma prawo pisać tak jak chce i nie można go „stresować” kształceniem charakteru pisma.
Czy jest jakiś sposób na ochronę przed wszechwładzą Barnevernetu?
Niezwykle sprawnie działa polski konsulat w Norwegii, obsługujący 100 tys. Polaków w tym 5-milionowym państwie. Konsul ma świetne kontakty z miejscowymi prawnikami i koordynuje działania adwokatów broniących polskich rodzin. Ma to ogromne znaczenie, bo zazwyczaj norwescy prawnicy nie ośmielają się przeciwstawić Barnevernetowi. Stąd potrzebni są ludzie wyspecjalizowani i nie obawiający się konfrontacji z potężnym urzędem.
Jednak dobra opieka prawna na miejscu nie wystarczy. Rodzina, której uda się odzyskać dziecko z rąk Barnevernetu, najczęściej musi uciekać do Polski. Doświadczenia wielu Polaków są takie, że jeśli urząd raz upatrzy sobie dziecko i rozpocznie postępowanie, to łatwo nie rezygnuje, nawet jeśli za pierwszym razem nie uda się dziecka odebrać i przekazać „lepszej”, norweskiej rodzinie. Bardzo szybko znajdą się kolejne przesłanki.
Znam przypadek, w którym matka z synem wyjechała do Polski, a ojciec kończył sprawy majątkowe i został aresztowany pod zarzutem współdziałania w… uprowadzeniu dziecka przez rodziców z rąk Barnevernetu! W takiej sytuacji trzeba podejmować działania na terenie Polski, żeby skutecznie chronić rodziców przed norweskimi służbami.
Jak wyglądają problemy Norwegów z Barnevernetem?
Rozmawiałem z Norwegami, którzy uciekają do Polski, gdyż są w pełni świadomi, że w ich kraju rodzina nic nie znaczy. Sama ucieczka jeszcze jednak nie chroni ich przed długą ręką Barnevernet. Wyroki norweskie odbierające rodzicom prawa rodzicielskie są wykonalne również w Polsce, a władze norweskie mogą zgłaszać się do polskich służb o przekazanie norweskich „uciekinierów”.
W naszym przekonaniu Polska, chcąc chronić dzieci przed administracyjną przemocą ze strony państwa norweskiego, powinna wyciągnąć pomocną dłoń nie tylko do Polaków, ale również do Norwegów. Rzeczypospolita powinna zapewnić właściwą ochronę prawną, między innymi odmawiając uznania wyroków norweskich sądów rodzinnych wskazując na to, że obowiązuje tam system łamiący prawa wynikające z konwencji międzynarodowych. Powinno się również rozważyć udzielenie azylu norweskim rodzinom w Polsce. Przynajmniej do czasu, kiedy Norwegia nie zreformuje swojego systemu w sposób odpowiadający cywilizowanym standardom.
O jakiej liczbie Norwegów uciekających do Polski przez Barnevernetem mówimy?
To zjawisko duże, chociaż nie znamy dokładnie jego skali. W tej chwili wiemy już o pięciu rodzinach przebywających w naszym kraju. Część z nich przebywa w Polsce od dawna i skontaktowała się z Instytutem Ordo Iuris w ostatnich dniach, gdy nagłośniliśmy naszą interwencję w sprawie Barnevernetu.
Dotychczas o Barnevernecie nie słyszało się zbyt często. Więcej mówiono o niemieckim Jugendamcie działającym na podobnych zasadach. Co łączy obie wszechwładne instytucje? Jaka ideologia kieruje Niemcami i Norwegami?
U podstaw takich działań leży odrzucenie roli rodziny jako podstawowej ludzkiej wspólnoty, pierwotnej i nadrzędnej wobec państwa, które ma służyć jej opieką. Jeżeli państwo uzurpuje sobie prawo do kierowania rodziną, do bycia arbitrem we wszystkich relacjach rodzinnych, to sama rodzina traci swój naturalny charakter. W Norwegii w sposób oficjalny odrzucono tzw. zasadę biologiczną, czyli dostrzeganie dobra dla dziecka w opiece ze strony rodziców.
To jest konsekwencją przerostu państwa, odrzucenia chrześcijańskiego fundamentu cywilizacji europejskiej, obejmującej również społeczne nauczanie Kościoła, koncepcję człowieka, który może osiągać pełnię swego rozwoju jedynie w rodzinie. Państwa europejskie, które odrzucają te założenia, stają się stopniowo państwami totalnymi. Nie znoszą konkurencji żadnych ciał pośredniczących. W tym samej rodziny, ostatniego bastionu obrony człowieka przed przemocą państwa.
Na szczęście zdrowe relacje pomiędzy rodziną a państwem znalazły odzwierciedlenie w aktach prawa międzynarodowego, które chroni życie rodzinne czy ustala zasadę zgodnie z którą państwo nie może odseparować dziecka od rodziców. Te zasady znalazły także odzwierciedlenie w konstytucji Rzeczypospolitej, w której rodzina i małżeństwo są chronione.
W tej chwili mamy do czynienia z dziesięcioma sprawami toczącymi się przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, w których skarży się Norwegię za działanie Barnevernetu. Jedna ze spraw dotyczy Polki, której Barnevernet odebrał trzyletnie dziecko, gdy przedszkole doniosło o wysokiej absencji dziecka, które miałoby zostać w tej sposób pozbawione umiejętności nawiązywania relacji z rówieśnikami.
Ideologia totalnego, socjalistycznego państwa opanowała cały świat zachodni. Czy poza niemieckim Jugendamtem i norweskim Barnevernet istnieją inne antyrodzinne urzędy do spraw dzieci?
Takie urzędy posiadają wszystkie kraje Skandynawii. Każdy działa wedle tych samych pryncypiów, zgodnie z którymi to państwo jest ostatecznym arbitrem w relacjach rodzinnych.
Szukając korzeni tej ideologii łatwo znaleźć je w protestanckiej doktrynie państwa, obecnej zarówno w Skandynawii jak i w Niemczech. Jednak dzisiaj także kraje tradycyjnie katolickie zaczynają akceptować ideologię odrzucającą niezależność rodziny. Jest to chociażby Urząd do spraw dzieci w Irlandii. Również i on zaczyna cieszyć się ponurą sławą, niczym Jugendamt czy Barnevernet.
Trzeba jednak zwrócić uwagę także na polską ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, przyjętą w roku 2010 wskutek lobbingu Rzecznik Praw Dziecka. Kopiuje ona rozwiązania skandynawskie, między innymi – w sposób oczywiście niekonstytucyjny – akceptując odbieranie dzieci bez wyroków sądów.
Szczęśliwie, także dzięki interwencjom Ordo Iuris, urzędnicy boją się w tej chwili nadużywać uprawnień, ale jeszcze 2 lata temu badania wykonywane przez Instytut Wymiaru Sprawiedliwości wskazywały, że przepisy ustawy były rażąco nadużywane. Dzieci były odbierane bez rzeczywistego powodu i z naruszeniem jakichkolwiek gwarancji, nawet tych zapisanych w wadliwej ustawie.
Jeżeli społeczeństwo, jeżeli rodziny nie przeciwstawią się takim zapędom państwa, to dojdzie do dekompozycji prawnych gwarancji rodziny, a wtedy rodzice zostaną pozbawieni najważniejszych elementów władzy rodzicielskiej, czyli prawa do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, i jak w Norwegii zostanie centralnie narzucony model wychowawczy, od którego odstępstwa będą prowadzić do odbierania dzieci i powierzenia ich rodzinie odpowiadającej państwowemu schematowi.
Panuje przekonanie, że na świecie trwa zwycięski pochód antyrodzinnej ideologii. Czy globalna tendencja może się odwrócić?
Niezbędne jest działanie oddolne i presja opinii publicznej. Słynna sprawa rumuńskiego małżeństwa Bodnariu, któremu udało się odzyskać dzieci w Norwegii, zakończyła się pozytywnie dzięki wielotysięcznym manifestacjom na ulicach rumuńskich miast. Ludzie protestowali przeciwko zabraniu dzieci ich rodakom. Również rząd czeski występował przeciwko norweskiemu walcząc o odzyskanie dzieci swoich obywateli. Polska ma świetnie działające służby konsularne, które zbudowały sieć prawników broniących naszych rodaków w Norwegii.
Cały czas potrzeba jak największego nacisku opinii publicznej, ale także nacisków rządów na władze Norwegii, aby obnażyć nieludzki system, ale i nieludzką krzywdę, jaka staje się udziałem dzieci za sprawą Barnevernet.
O jakiej krzywdzie mowa?
Wbrew zapewnieniom Norwegów, badania pokazują, że dzieci przekazywane „właściwym” rodzinom zastępczym są krzywdzone. Wśród tych dzieci skala wykształcenia wyższego wynosi 4 proc. wobec 40 proc. w całym społeczeństwie. Mamy do czynienia z o wiele wyższymi wskaźnikami narkomanii i samobójstw. To konsekwencja wymuszanej antypedagogiki jako metody wychowawczej oraz wyrywania dzieci z naturalnego środowiska rodzinnego, które jest najsprawniejszą ochroną przeciw patologiom.
Działania Barnevernetu i obowiązująca doktryna antypedagogiczna uniemożliwiają realizowanie wychowania rozumianego w sposób naturalny, jako kierownictwo rodziców w przezwyciężeniu przez dziecko egoizmu i nabywaniu cnót. Obraca się to na szkodę dzieci, a w dalszej perspektywie obróci się przeciw państwu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Wałach