Co łączy siedemnastowiecznych purytanów, współczesny reżim wahabicki w Arabii Saudyjskiej oraz liberalną „polityczną poprawność”? Najkrótsza odpowiedź brzmi: brak tolerancji dla obecności symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej.
Do niedawna wahabickie władze Arabii Saudyjskiej dokładały wszelkich starań, by „wolność religijna” muzułmanów nie była w niczym narażona na szwank przez obecność krzyża. Stąd na przykład naciski Rijadu na dyplomatyczne przedstawicielstwa państw skandynawskich w tym kraju, by nie wywieszały przed swoimi siedzibami – co jest normą powszechnie obowiązującą w świecie dyplomatycznym – flag własnych państw. „Wadą” tych ostatnich są bowiem (jak długo jeszcze?) widniejące na nich krzyże. Stąd również brały się naciski rządu Arabii Saudyjskiej, by linie lotnicze Swiss Air zrezygnowały z umieszczania na ogonach swoich samolotów państwowego godła Konfederacji Szwajcarskiej (czyli białego krzyża na czerwonym tle).
Wesprzyj nas już teraz!
Fakt, że domagali się tego radykalni islamiści (tj. wahabici) rządzący w „ojczyźnie Proroka”, właściwie nie dziwi. Symptomatyczna natomiast okazała się uległość zarówno rządów państw skandynawskich, jak i szwajcarskiego przewoźnika. Ale to zamierzchła historia, z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W naszych czasach wahabicka wrażliwość w kwestii „wolności religijnej” (czytaj: walka z krzyżami) przeszła na Zachód, gdzie bynajmniej nie prezentują jej przede wszystkim rozrastające się tam populacje muzułmańskie. Te bowiem nie oddziaływują jeszcze skutecznie na sprawowanie władzy. Grunt pod przyjście „jedynej prawdziwej wiary” skutecznie przygotowują liberalne elity polityczne i kulturowe oraz tworzone pod ich auspicjami akty prawne.
Jak wiadomo, w Arabii Saudyjskiej zakazane jest noszenie krzyżyków (nawet pod przykryciem) i praktykowanie wiary chrześcijańskiej – czy to poprzez modlitwę, czy lekturę Pisma Świętego w kilkuosobowych grupach – nawet w mieszkaniach prywatnych. Pilnuje tego specjalnie w tym celu stworzona policja religijna.
Krzyż zakazany w Europie
W roku 2006 pewnej pracownicy zachodnich linii lotniczych zakazano noszenia małego krzyżyka na szyi, grożąc zwolnieniem jej z pracy. Tyle, że rzecz wydarzyła się nie na lotnisku w Rijadzie, ale na londyńskim Heathrow, a zdjęcia krzyżyka nie domagała się wahabicka policja religijna, lecz władze British Airways. Jak wyjaśniali przedstawiciele BA, decyzja ich podyktowana została jednolitą polityką firmy, unikającą manifestacji religijnych w strojach swoich pracowników. Tyle, że władze brytyjskiego przewoźnika unikały jak ognia wyłącznie chrześcijańskich „manifestacji religijnych”. Pracujące dla British Airways muzułmanki mogły bez problemu nosić na głowie chusty, a zatrudnionym tam sikhom zezwalano na noszenie turbanów – bezsprzecznie bardziej rzucających się w oczy „manifestacji religijnych” aniżeli malutki krzyżyk.
Albo sytuacja z roku 2009. Pewna muzułmanka poskarżyła się władzom, że w hotelu, w którym się zatrzymała, została obrażona w swoich uczuciach religijnych przez chrześcijan. Władze szybko zareagowały i podejrzani o ten niecny postępek chrześcijanie zostali oskarżeni o używanie obraźliwych i stwarzających zagrożenie słów, które były jątrzące pod względem religijnym. I tym razem czujność godną irańskich Strażników Rewolucji wykazały władze brytyjskie, które postawiły w stan oskarżenia Bena i Sharon Vogelenzang – właścicieli hotelu „Bounty Mouse” w Liverpoolu, za to, że (wedle zeznań wspomnianej muzułmanki) w czasie rozmowy nazwali Mahometa „dowódcą wojskowym” (warlord), a muzułmański strój kobiecy określili mianem formy zniewolenia. Grozi im za to grzywna do pięciu tysięcy funtów. W ten oto sposób działa przyjęte w okresie rządów laburzystowskich (jeszcze pod kierunkiem Tony’ego Blaira) ustawodawstwo przeciw tzw. zbrodniom nienawiści. Używając sformułowania George’a Orwella, można powiedzieć, że w rzeczywistości chodzi o myślozbrodnia. Prawa deklarujące restrykcje wobec hate crimes (tropem Zjednoczonego Królestwa w szybkim tempie podąża Ameryka Baracka Obamy) są bowiem formą cenzury i prześladowania religijnego wykonywanego przez dominujące wyznanie (czyli liberalny laicyzm) wobec wyznania mniejszościowego (czyli chrześcijaństwa).
Zakaz obchodów Bożego Narodzenia
W roku 1647 wódz angielskich purytanów Oliver Cromwell, po zwycięstwie nad „papizującą” monarchią Stuartów, zaczął wprowadzać na Wyspach nowe porządki. Między innymi zakazał hucznego obchodzenia świąt Bożego Narodzenia, a zwłaszcza towarzyszących im przejawów papistowskich zabobonów – jak na przykład bożonarodzeniowe szopki. Do tej samej kategorii zaliczono też zresztą krucyfiksy. Rewolucja purytańska – jak każda rewolucja – doświadczyła jednak bolesnego zjawiska polegającego na niezrozumieniu przez lud jej dobroczynnych założeń. Ten – co pokazały ludowe powstania w okresie Tudorów – jakoś nie chciał odejść od wiary ojców.
Politykę reżimu Cromwella boleśnie odczuli przede wszystkim ci, którzy nie podporządkowali się jego decyzjom i stawiali w przydomowych ogródkach betlejemskie szopki albo ustawiali na swych stołach krucyfiksy. Tracili za to nawet życie.
Swą niechęć do świąt Bożego Narodzenia purytanie przenieśli do organizowanego przez siebie osadnictwa w Ameryce Północnej. Wbrew obiegowym twierdzeniom, początki Stanów Zjednoczonych były religijne, żeby nie powiedzieć fundamentalistyczne. Bo, na przykład, w zdominowanym przez purytanów stanie Massachusetts świętowanie Bożego Narodzenia – czy to w formie wystawiania szopki czy śpiewania kolęd – było formalnie zakazane w latach 1659-1681. W całej Nowej Anglii (protestanckie kolonie na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych) Boże Narodzenie zyskało status oficjalnego święta dopiero w połowie XIX wieku.
Renifer laicyzatorem
W naszych czasach walkę z Bożym Narodzeniem podjął w USA liberalny laicyzm aspirujący do roli wyznania większościowego (jak niegdyś, w pierwszych koloniach purytanizm). Głównym narzędziem jest tutaj orzecznictwo Sądu Najwyższego USA, który niejednokrotnie udowodnił, że skutecznie potrafi wytyczać nowe linie sporów politycznych i religijnych (wspomnijmy chociażby orzeczenie z roku 1963 zakazujące modlitw w szkołach publicznych czy orzeczenie z roku 1987 zakazujące nawet tzw. minuty ciszy przed zajęciami szkolnymi czy decyzję z roku 1973 w sprawie Roe v. Wade legalizującą zabijanie nienarodzonych ludzi). Instygatorem postępowań wymierzonych w święta Bożego Narodzenia są organizacje wojujących laicyzatorów, w rodzaju American Civil Liberties Union (ACLU) – systematycznie zgłaszające pozwy o naruszenie przez obecność szopki bożonarodzeniowej ich „wolności religijnej” (a właściwie wolności od religii).
W roku 1984 amerykański Sąd Najwyższy rozpatrywał pozew wniesiony przeciw miasteczku Pawtucket (Rhode Island), którego władze zezwoliły na wystawienie w centralnym miejscu betlejemskiej szopki. Sąd większością jednego głosu (5 do 4) oddalił pozew, a szopkę uratował fakt, że oprócz Świętej Rodziny znalazł się w niej renifer oraz Dziadek Mróz (w Ameryce zwany Santa Claus), których towarzystwo – zdaniem większości składu orzekającego – w dostateczny sposób zapewniło świecki wymiar szopki. Tak oto zrodziła się tzw. klauzula renifera, która do tej pory obowiązuje w amerykańskim orzecznictwie (znaczy to, że szopka może stać w miejscu publicznym, o ile jest zaopatrzona w dodatkowe „świeckie symbole”; taki sposób myślenia stał za kolejnym orzeczeniem Sądu Najwyższego z roku 1989 w sprawie wytoczonej przez ACLU hrabstwu Allegheny).
Jak Boże Narodzenie stało się Świętem Zimy
Do tworzenia nowej, świeckiej tradycji świąt Bożego Narodzenia z werwą przystąpiły natomiast – po obu stronach Atlantyku – wielkie sieci handlowe, urzędy pocztowe oraz urzędnicy nadzorujący system edukacji. W roku 2006 angielski dziennik „Daily Mail” zbadał obecność symboli religijnych na kartkach świątecznych rozprowadzanych w urzędach pocztowych na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Okazało się, że tylko jedna na sto kartek zawiera jakieś przesłanie religijne.
Kiedyś na lekcjach języka angielskiego uczyliśmy się, że „Wesołych Świąt” w tym języku to: Merry Christmas. Jednak według producentów kartek czy właścicieli takich wielkich sieci handlowych jak Wallmart (USA) – już nie. Zamiast tego upowszechnia się życzenia „Szczęśliwego Grudnia” (Happy December), w sklepach nie sprzedaje się już lampek bożonarodzeniowych (Christmas lights), ale „lampki zimowe” (winter lights), władze miast (jak np. Birmingham) organizują „Święta Zimowe” (Wintervals), a posiadaczom zakupionych na poczcie kartek świątecznych życzy się Hale a December to Remember („Byś zapamiętał grudzień”). Zdarzają się również jawne bluźnierstwa. Na przykład w roku 2006 w Wielkiej Brytanii w obiegu znalazła się kartka przedstawiająca betlejemskich pasterzy jako ćpunów, którym w narkotycznym widzie ukazał się anioł. Ot, taki Christmas joke.
Czerwony Kapturek zamiast Dzieciątka
Wsparcie dla tworzenia nowej świeckiej tradycji przyszło również ze strony naukowego establishmentu opierającego swe kariery naukowe (i finansowe) na rozwijaniu teorii tzw. globalnego ocieplenia klimatu (to druga teoria, obok darwinowskiej, która spełnia obecnie rolę uświęconego tabu dla „stada niezależnych umysłów”). Oto w roku 2008 grupa australijskich uczonych zaalarmowała opinię publiczną, że lampki bożonarodzeniowe w niemałym zakresie przyczyniają się do globalnego wzrostu zużycia energii elektrycznej!
Innym sposobem obchodzenia świąt Bożego Narodzenia bez Boga jest laicyzowanie kolęd. Przypomnijmy, że pionierami takich zabiegów byli niemieccy narodowi socjaliści. Po roku 1933 kursowała w III Rzeszy przeróbka znanej kolędy Cicha Noc, Święta Noc, w której Matkę Bożą zastąpił Führer, a Dzieciątko – wielki naród niemiecki.
W roku 2004 prasa donosiła, że wiele włoskich szkół (czytaj: władze oświatowe) zdecydowało się nie wystawiać tradycyjnych szopek, inne zaś, w śpiewanych przez uczniów kolędach, słowo „Jezus” zastępowały „neutralnymi słowami”. Pewna szkoła w Treviso poszła na całość i zastąpiła bożonarodzeniowe jasełka przedstawieniem bajki o Czerwonym Kapturku, bo – jak argumentowały władze szkoły – bajka ta również reprezentuje walkę dobra ze złem (sic!).
Zakończmy więc tylko przypomnieniem słów wypowiedzianych również w roku 2004 przez kardynała Josepha Ratzingera (który kilkanaście miesięcy później rozpoczął pontyfikat jako Benedykt XVI) w wywiadzie dla „La Repubblica”: Stajemy w obliczu agresywnego i nietolerancyjnego sekularyzmu, który usiłuje zredukować chrześcijaństwo do sfery zupełnie prywatnej.
Grzegorz Kucharczyk
Tekst ukazał sie w nr. 12 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”