Podczas gdańskiego „Marszu Równości” policja zatrzymała członków rodziny Kołakowskich protestujących przeciwko homoparadzie. Annie Kołakowskiej oraz dyrektor placówki, w której uczy, grozi zwolnienie z pracy.
– Ludzie z mojego pokolenia pamiętają jak protestowaliśmy biernie przeciwko ówczesnej władzy. Widząc, że homoseksualiści bez żadnej przeszkody paradują po ulicach Gdańska stwierdziliśmy, że tak nie może być, bo jakby to o nas świadczyło, gdybyśmy się z tym pogodzili? – mówiła o zablokowaniu marszu równości Anna Kołakowska, zatrzymana przez policję podczas manifestacji.
Wesprzyj nas już teraz!
– Stwierdziliśmy, że musimy zareagować, usiedliśmy więc, chcąc pokazać, że trzeba protestować. W tym roku było nas pięciu w przyszłym może będzie nas 50 – podkreślała. Kołakowska przybliżała również sam moment zatrzymania przez policję. Podkreślała, że policjanci byli spokojni i sami czuli się zażenowani tym, że muszą w ten sposób postępować. – Policjanci sami czuli się zażenowani tą sytuacją. Tym, że taki szwadron musi chronić homoparadę – stwierdziła.
– Wiceprezydent namawiał mnie podczas rozmowy do złamania prawa, nie mogę zwolnić nikogo tylko na podstawie jakichś doniesień medialnych, Anna Kołakowska nie została wtedy nawet zatrzymana – mówiła Jolanta Kwiatkowska-Reichel, dyrektor szkoły w której pracuje Kołakowska, w rozmowie z niezależna.pl, dodając, że wiceprezydent zachowywał się w stosunku do niej niestosownie, podnosił głos, krzyczał, wypytywał ją o rzeczy niezwiązane ze sprawą. – Pytał się, o której przychodzę codziennie do szkoły, za co się modlę, jakie jest moje zdanie na temat Mazowieckiego czy obchodów rzekomego „wyzwalania” Gdańska przez Sowietów, krzyczał na mnie, twierdząc, że sieję nienawiść – zaznaczała.
Źródło: telewizjarepublika.pl/niezalezna.pl
KRaj