Na przestrzeni wieków drastycznie zmieniło się postrzeganie tego, co faktycznie jest zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego. Dlatego doszliśmy do momentu, w którym grupa szaleńców na spędach w Davos może bezkarnie spiskować przeciwko pozostałej części ludzkości.
Niedawno obradowało Światowe Forum Ekonomiczne. Jaka byłaby reakcja przeciętnego człowieka, gdybym powiedział, że uczestnicy tego wydarzenia powinni trafić za kratki dla dobra wszystkich ludzi? Zapewne spotkałbym się w odpowiedzi z dwoma głównymi zarzutami. Po pierwsze, że to teoria spiskowa. Po drugie, że nawet jeżeli chcą tak złych rzeczy, to przecież nie uda im się ich wprowadzić.
Ale czy nie jest to normalne, że jeżeli ktoś spiskuje przeciwko porządkowi społecznemu, propaguje niemoralność, pochwala zbrodnię i szykuje zamach na wolność obywateli i własność prywatną, to odpowiednie służby pozbawiają go swobody i stawiają przed sądem?
Wesprzyj nas już teraz!
Jest. Tylko powiedzmy sobie szczerze: kto miałby ich aresztować, skoro brylują na tych szwajcarskich (a raczej kosmopolitycznych) salonach głowy prawie wszystkich państw i szefowie prawie wszystkich rządów, a sam Klaus Schwab bez wstydu wyznał w jednym z wywiadów, że skorumpował już kilkudziesięciu rządzących?
Problem w tym, że nurty rewolucyjne doprowadziły do wypaczenia samej natury władzy. Oszustwo polega na tym, że nie zmieniła się definicja bezpieczeństwa publicznego, ale zmieniły się wytyczne. W starożytności i w średniowieczu dobru wspólnemu zagrażało wszystko, co niemoralne, to znaczy podważające ład społeczny, a w porządku nadprzyrodzonym – przeszkadzające na drodze do pojednania z Bogiem (ewentualnie bogami). Dziś fałszywie pojęte „dobro wspólne” nie odnosi się już do ogółu obywateli zgodnie z ponadczasowymi zasadami, lecz do wąskiej kasty kierującej się nierozumną ideologią.
Nawet rządy (zarówno przed-, jak i posanacyjne) II Rzeczypospolitej – o której trudno powiedzieć, że była modelowym państwem konserwatywnym, realizującym zasady cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej i katolickiej nauki społecznej – prowadziły represje przeciwko organizacjom wywrotowym: komunistom, socjalistom, lewicowcom czy choćby radykalnym żydom z ŻOB (Żydowskiej Organizacji Bojowej).
Było wówczas oczywiste, że podważanie zastanego porządku społecznego, czy choćby prawa własności, jest tym rodzajem ekstremizmu, który należy wyeliminować, aby uniknąć przewrotu. Władza, choć wysoce niedoskonała, miała jeszcze pewne pojęcie o swoich właściwych kompetencjach, do których należy dbanie o bezpieczeństwo, o ład w państwie, w którym to celu konieczne jest użycie przemocy wobec grup, które tym dobrom zagrażają.
Od kilkuset lat rządy są dalekie od ideału, podobnie jak związki międzynarodowe. Ale zwróćmy uwagę na ważną różnicę. Kongres Wiedeński miał zabezpieczyć interesy mocarstw, przywrócić „równowagę sił”, przy okazji de facto sprzyjając najważniejszym monarchiom. Ale był to związek polityczny, mimo wszystko nie ideologiczny.
Liga Narodów, czy początkowo ONZ, również deklarowały cel w postaci zachowania pokoju, z tym że w tym drugim przypadku wkradł się już poważny wirus: instytucja ta zaczęła rościć sobie prawo nie tyle do zachowywania zastanego porządku moralnego, co raczej do dyktowania, co ma być za moralne uznawane.
W dawnych „organizacjach” międzynarodowych chodziło o interes, a punktem odniesienia w jakiejś mierze był jeszcze ancien régime. Dziś są to kolosy na glinianych nogach, ponieważ ich światopogląd zaprzecza wszelkiemu obiektywnie istniejącemu prawu i wszelkim zasadom, które można wywieźć z rozumu – o objawieniu nie wspominając. Problem w tym, że trudno te nogi – choć z gliny – obalić, gdy strzegą ich zastępy uzbrojonych strażników…
Tłumaczą nam, że człowiek niszczy planetę, a planeta ma służyć człowiekowi, dlatego trzeba wprowadzić zielony ład i zrównoważony rozwój. Diabeł tkwi w szczegółach, a w szczegóły większość nie wnika, dlatego wszystko ostatecznie sprowadza się do pytania stricte biblijnego: czy to Bóg stworzył człowieka i dał mu prawo do panowania nad planetą, której postać przeminie wraz z zapowiedzianym końcem świata? Rzecz sprowadza się także do pytania o prawo naturalne: czy istnieje prawo, które obowiązuje prawodawców?
To nastręcza poważne trudności, bo jak tłumaczyć ludziom, dlaczego klika z Davos jest zagrożeniem, skoro większość populacji nie uznaje już Bożego objawienia, a „koncepcja” prawa naturalnego jest powszechnie podważana? Pozostaje odwoływanie się do zdrowego rozsądku, ale i to coraz częściej zawodzi wobec braku wiedzy i elementarnej formacji albo wobec strachu, jaki wywołują pogróżki władzy.
W czasach, gdy władza świecka uznawała prawdę i nie uchylała się od obowiązku każdego człowieka i każdej instytucji, jakim jest uznanie prawdziwego Boga, zagrożeniami były herezja i niemoralność. One niszczyły duszę i tkankę społeczną. Dziś, gdy decydenci błądzą w aksjologicznej pustce lub wprost hołdują złu i nawet Watykan przestał być pochodnią prawdy stawianą przed oczy ludzkości, trudno się dziwić, że szarlatani z Davos nie tylko są bezkarni, ale dyktują swoją agendę władzom uznawanym za legalne. Natomiast najwyższym zagrożeniem stają się rzekome fake newsy, a więc wszelka wiedza, w tym udowodniona naukowo, która przeczy oficjalnym narracjom.
Dlatego nie wystarczy już zdrowy rozsądek, by przeciwstawić się owej szajce globalistów i dlatego tak trudne jest dziś sformowanie skutecznego ruchu oporu. Spójrzmy na Kanadę. Miał tam miejsce największy zryw – wręcz narodowy – przeciwko tyranii covidowej, ale jednocześnie u jego podstaw legła śmiertelna słabość: obywatele protestujący przeciwko bezprawiu lewicowej władzy sami byli pełni lewicowych i liberalnych mrzonek. Można wręcz zaryzykować tezę, że nawet gdyby Justin Trudeau nie zamroził im kont bankowych, to oni sami – zyskawszy ledwie odrobinę swobody od „obostrzeń” – nadal nie mieliby pojęcia, gdzie leży prawdziwe zagrożenie i że wirus, który doprowadził do takiego stanu rzeczy, toczy ich własne dusze i umysły.
Więc kiedy w Davos debatują na temat sztucznej inteligencji (która była motywem przewodnim tegorocznego spędu), to my zastanówmy się nad zdrowymi zasadami życia publicznego i nad tym wszystkim, co doprowadziło do tego, że ci ludzie są fetowani na salonach, zamiast gnić w więziennych celach obok innych wywrotowców i gwałcicieli porządku publicznego.
Filip Obara