10 listopada 2022

Odczłowieczone zło i patokatolicyzm. Dziwne przypadki „superniani” i Dawida Podsiadły [KS. BORTKIEWCZ DLA PCH24.PL]

Żyjemy rzeczywiście w dobie straszliwej banalizacji wiary, żyjemy w dobie, w której powszedniością stała się apostazja. Żyjemy w czasach banalizacji sakramentów i sakramentaliów, które są sprowadzane do poziomu obrzędowości świeckiej, do zbioru rytuałów. Uderzać może fakt, że te czynności zarówno negatywne jak i pozytywne są rozpatrywane w zasadzie na poziomie czysto technicznych aktów, pozbawionych głębszej treści. To oznacza straszliwe wyjałowienie przestrzeni wiary, dokonane przez procesy laicyzacyjne – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.

 

31 października w oknie życia w Łodzi został odnaleziony noworodek. Siostry urszulanki, które opiekują się oknem, ochrzciły dziecko i nadały mu imię. Zaraz potem podniósł się krzyk, że jak tak można i kto im pozwolił. Dlaczego nikt nie zadał pytania: dlaczego rodzice w ogóle porzucili swojego potomka?

Wesprzyj nas już teraz!

Dzisiaj niestety mamy erozję myślenia i brak refleksji przyczynowo-skutkowej. To właśnie sprawia, że w całej tej sytuacji ludzie, którzy oburzają się, iż dziecko zostało ochrzczone, nie zastanawiają się, w ogóle nie myślą, skąd ono się tam wzięło? Dlaczego mieliśmy do czynienia z – mówiąc wprost – odczłowieczonym złem, jakim jest porzucenie dziecka przez rodziców? To powinno faktycznie być przedmiotem podstawowej refleksji. Czyn ten został w tym przypadku potraktowany jednak jako coś normalnego, oczywistego, nad czym można przejść do porządku dziennego. Skupiono się na czymś, co w tej sytuacji było podwójnie dobre. Po pierwsze: dzięki oknu życia zostało uratowane życie tego porzuconego dziecka. Po drugie: zostało ono Bożą łaską wprowadzone w sferę życia, a więc w sferę zbawienia.

 

Czemu jednak środowiska, które oskarżyły siostry urszulanki co najmniej o czyn niegodziwy, nie podejmują refleksji: dlaczego dzieci są zostawiane w oknach życia? Dlaczego nie pojawia się refleksja, że może trzeba pomóc kobietom podejmującym tak dramatyczne decyzje? Z drugiej strony: skoro noworodki są porzucane, to może należy wspierać takie inicjatywy jak okna życia? A tu nie: złe są zakonnice, bo ochrzciły dziecko…

To tylko potwierdza rzecz, o której już powiedziałem: mamy do czynienia z erozją myślenia, wręcz z, przepraszam za wyrażenie, odmóżdżeniem. Część z nas nie chce widzieć, nie chce nawet dostrzegać rzeczy najbardziej podstawowych, czegoś co jest ewidentne. Zamiast tego już nawet nie odwraca wzroku, tylko odwraca perspektywę spojrzenia i z dramatycznej sytuacji robi karykaturę, groteskę, parodię i drwinę.

Na ławie oskarżonych zostały posadzone siostry, które uratowały życie noworodkowi, a zupełnie z kręgu zainteresowania wykluczono rodziców. A przecież ci, porzucając swoje dziecko narazili je na utratę zdrowia i życia.

To jest efekt straszliwej kultury śmierci, która próbuje zdominować nasz świat. Sprawia ona, że mamy radykalne odwrócenie pojęć; że żyjemy w świecie, w którym z jednej strony troszczymy się o ochronę żab i drzew, a z drugiej strony porzucenie potomstwa przez rodziców jest niewartym uwagi incydentem. Troszczymy się o absurdalnie rozumianą tolerancję, a mamy w pogardzie afirmację i miłość dla człowieka. To właśnie pokazuje, jak strasznych zawirowań cywilizacyjnych obecnie doświadczamy.

 

Dlaczego ludziom, o których mówimy, tak mocno zależy na tym, żeby wtrącać się wychowanie przez rodziców? Dlaczego tak często jest podnoszony krzyk, że dziecka nie powinno się chrzcić, tylko trzeba z tym poczekać aż osiągnie pełnoletność, żeby wówczas mogło samo zdecydować, czy chce być katolikiem, czy nie?

Bo żyją oni według zafałszowanego pojmowania wolności. Kiedy kobieta jest w ciąży, krzyczą: „Moje ciało, moja sprawa” i nazywają aborcję, czyli dzieciobójstwo – wyborem. Kiedy zaś rodzic chce wychować dziecko na przykład zgodnie z nauką Kościoła, Dekalogiem i Ewangelią, wówczas widzą w tym zagrożenie i nietolerancję.

Podam przykład pokazujący też inną sferę tego typu podejścia: dokonuje się bardzo kosztownych zabiegów in vitro, będących wyrazem pewnego zapotrzebowania i pewnych roszczeń pary, która decyduje się na taki zabieg. Natomiast, kiedy dzieci rodzą się, a zdarza się, iż przychodzą na świat z pewnymi powikłaniami, chorobami, upośledzeniami, wówczas wielu z nich domaga się, aby to państwo finansowało opiekę zdrowotną nad dzieckiem.

Jeszcze inaczej patrząc: dokonując zabiegu in vitro wybiera się jeden zarodek, który zostaje implantowany, i który należy chronić, opiekować się za wszelką cenę także w sytuacji różnych powikłań neonatologicznych. Pozostałe zarodki zostają prędzej czy później skazane są na unicestwienie bądź wykorzystanie w celach eksperymentalnych.

W takim podejściu nie ma miejsca na podstawowe, fundamentalne spojrzenie na to, że życie ludzkie jest wartością, że życie ludzkie powinno być otoczone szacunkiem, że każdy człowiek ma prawo do życia. Te podstawowe, fundamentalne założenia są po prostu wyrugowane. Później zaś tworzy się konstrukty zupełnie niespójne i prowadzące z jednej strony do sytuacji, w której pada absurdalne, bezrozumne: „Mój brzuch, moja własność”.

Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z sytuacją, że trzeba zrezygnować z tej tzw. własności, cedując ją na opiekę osób zupełnie obcych. To jest brak elementarnej logiki, w ogóle brak przekonania, że czyny mają konsekwencje.

 

Środowiska oburzone tym, że dziecko w oknie życia zostało ochrzczone, chciałyby przejąć nad nim kontrolę intelektualną, moralną, mentalną. Rodzic ma dać mu jeść, położyć spać i płacić za wszystko…

To jest w tym wszystkim najbardziej wstrząsające. Dziecko traktuje się zupełnie przedmiotowo, w sposób potwornie arogancki. Krótko mówiąc: lepiej żeby umarło, niż żeby zostało ochrzczone. Lepiej, żeby umarło samotnie we łzach i krzyku, niż żeby było otoczone miłością, promieniem Bożej łaski i sakramentem chrztu. Według tych ludzi, nie można dopuścić, żeby noworodek stał się dzieckiem Bożym i znalazł w szczególnej orbicie relacji ze Stwórcą.

 

Opowiem pewną historię z życia. Rok 1989. Noworodek ma problemy z oddychaniem. Lekarze boją się, że być może nie uda się go uratować. Rodzice jadą w nocy do kościoła, aby jak najszybciej dziecko ochrzcić. Jest straszny mróz, więc kapłan posługuje się wodą, która kilka chwil wcześniej była lodem… Kiedyś chrzest był czymś elementarnym. Zdrowie, życie dziecka było zagrożone – rodzice nie kalkulowali. Teraz ochrzczenie dziecka jest traktowane przez część ludzi niczym zbrodnia. Co się stało? Kiedy świat zwariował?

Tutaj dotyka Pan sedna sprawy. Ta zdumiewająca pogarda dla wartości życia i wartości chrztu w dużej mierze bierze się z atmosfery wytwarzanej przez media. „Autorytety moralne” i celebryci w sposób bardzo arogancki kpią z rzeczywistości niezwykle poważnej. Taką kpiną jest chociażby zapowiedź Dawida Podsiadły o dokonaniu apostazji.

Apostazja jest aktem albo tragicznym, albo nonszalanckim. W przypadku wywołanego tu celebryty, w mojej ocenie, bardziej mamy do czynienia z nonszalancją niż tragedią. Skoro ten człowiek mówi, że zamierza udać się do kościoła i poprosić o apostazję… „Poprosić o apostazję”… On nawet nie wie, czym jest apostazja! O apostazję się nie prosi, apostazji się dokonuje. Czy słowa pana Podsiadły znaczą, że chce czegoś dokonać, ale nie ma odwagi tego uczynić i prosi o wykonanie tego aktu za niego?

Ale w takiej atmosferze, w której akt wystąpienia z Kościoła, akt porzucenia Boga i jedynej prawdziwej drogi do zbawienia staje się czymś powszednim, upowszechnionym, modnym, pojawia się przekonanie, że kwestia chrztu, kwestia przynależności do Kościoła, kwestia wiary jest czymś zupełnie nieistotnym. W takim razie dokonało się coś, co było jakąś ingerencją, która w rozumieniu krytyków całej sytuacji, nie jest dobrem tego dziecka, tylko wyrazem jakiegoś zapanowania nad tym dzieckiem, jakichś roszczeń, oddania go w ręce „czarnych”, jak pogardliwie mówi się o księżach. To jest efekt tej straszliwej destrukcji myślenia, która dokonuje się właśnie poprzez akty banalizowania wiary i banalizowania zła, jakim jest porzucanie Kościoła.

 

Ale dlaczego świat zwariował? Dlaczego zdrowy, katolicki odruch stał się czymś złym, zasługującym na potępienie i kpiny, a apostazja – coś co zawsze było raną i bólem dla Kościoła – rzeczą „fajną” i trendy?

A dlaczego w ostatnim czasie mamy do czynienia z prawdziwą eksplozją apostazji? Znam relację jednego z proboszczów parafii, w której dokonał tego bardzo prominentny i bardzo znany polityk polskiej sceny politycznej. Absurdalnie i paradoksalnie domagał się od proboszcza, żeby ten jego akt nie został w żaden sposób upubliczniony. Apostazja, czyli publiczny akt wystąpienia z Kościoła w mniemaniu tego polityka miała być skrajnie sprywatyzowana i wręcz intymna!

Takie akty dokonywały się kilka lat temu. Teraz apostazja stała się modna, „ćwierka” się o niej na Twitterze, wrzuca na Facebooka. Stała się jak wiele innych banalnych elementów życia publicznego.

W dużym stopniu wpływ na to ma aktualna moda, która po prostu sprawia, że część pseudokatolików traktuje apostazję jako coś, co da im kilka minut chwały, pozwoli załapać się do „fajnego” towarzystwa; jako coś, co należy naśladować.

Żyjemy rzeczywiście w dobie straszliwej banalizacji wiary. Żyjemy w dobie, w której powszedniością stała się apostazja, żyjemy w czasach banalizacji sakramentów i sakramentaliów, sprowadzanych do poziomu obrzędowości świeckiej, zbioru rytuałów. Uderzać może fakt, że te czynności – zarówno negatywne, jak i pozytywne – są rozpatrywane w zasadzie na poziomie czysto technicznych aktów, pozbawionych głębszej treści. To oznacza straszliwe wyjałowienie przestrzeni wiary, dokonane przez procesy laicyzacyjne.

Myślę, że trzeba w tym miejscu podkreślić swoistą bierność Kościoła. Choć może to zabrzmi bardzo krytycznie, to jednak ośmielam się podtrzymać to zdanie. Mówiąc o bierności Kościoła, mam na myśli opis tej sytuacji, w której jako Kościół zajmujemy się problemami klimatu, ekologii, brataniem się z uchodźcami i tworzeniem zbratanego społeczeństwa, co w jakimś stopniu oznacza deprecjonowanie własnej tożsamości. Brakuje natomiast w tej postawie wyraźnego określenia, kim jesteśmy jako uczniowie Chrystusa? Brakuje rozpoznania własnej godności i dzielenia się jej wartością i pięknem. Brakuje rzetelnej katechezy na temat istoty życia chrześcijańskiego, na temat tego, że bycie chrześcijaninem oznacza to, co określał święty Paweł w słowach „być w Chrystusie”. Być – to słowo ma swoją siłę, swoją powagę. Oznacza nowe stworzenie, oznacza wręcz nowy „gatunek” człowieka. To nie jest kwestia zewnętrznych rytuałów, posiadania jakichś atrybutów, to jest kwestia chrześcijańskiego DNA tworzącego ucznia Chrystusa. Wydaje się, że powinno przyjść jakieś przewartościowanie zarówno katechezy, treści przepowiadania w Kościele, stanięcia w pozycji głoszenia prawd wiary w sposób jasny, wyrazisty, czytelny. Inaczej będziemy mieli sytuacje takie jak ta, do której doszło niedawno w Irlandii. Na wskroś zgodne z Ewangelią i nauczaniem Chrystusa kazanie katolickiego księdza zostało tam skrytykowane przez miejscowego biskupa i w zakłamany sposób ocenione jako „niezgodne z chrześcijańskimi poglądami”.

Istnieje przemożna presja laicyzacji, chaos wewnątrz samego Kościoła. Ale przecież w tym świecie i w Kościele wciąż żyje Chrystus, który jest naszą mocą i sprawia, że znajdują się ludzie tacy jak siostry zakonne z okna życia. One zareagowały zgodnie sumieniem nakazującym ocalić życie i wprowadzić człowieka w krąg relacji z Bogiem.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Piotr Semka o apostazji Podsiadły: może być w pełni zadowolony z wypowiedzi bp. Muskusa i o. Kramera

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(23)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie