19 sierpnia 2023

Odgrzewanie kotletów z Arnoldem. Netflix szuka odrodzenia konserwatywnej kultury?

Gdyby Arnold Schwarzenegger nie został „wykastrowany” ze zdrowego konserwatywnego światopoglądu, to zatrudnianie go przez Netflix jako „głównodowodzącego” działu akcji miałoby jeszcze jakiś sens…

Dwa miesiące temu wszedłem na YouTube i wyświetlił mi się film promocyjny… Widzimy siedzibę Netflixa, pod którą stoi zaparkowany Mercedes i to nie byle jaki, bo klasy S. Nagle na plan wjeżdża… czołg i jakby nigdy nic rozjeżdża tego pięknego Mercedesa. Z czołgu wysiada Arnold Schwarzenegger, by podzielić się z nami wiadomością, iż został… chief action officer w Netflixie. Nikt nie zna się na akcji tak jak ja i nikt nie uderza tak jak Netflix – mówi pod koniec Arnold.

Ów filmik zrobił 6 milionów odsłon w 6 dni. Natomiast teraz jest tylko 6,5 tylko pół miliona – czy to nie wygląda na wzmożoną płatną promocję? Bo powiedzmy sobie szczerze, kogo obchodzi dziś fakt, że Arnold Schwarzenegger został „prezesem od akcji” w poprawnej politycznie platformie streamingowej?

Wesprzyj nas już teraz!

Gdyby coś podobnego działo się 30 lat temu, to może… Ale czy 30 lat temu coś takiego byłoby w ogóle potrzebne? Filmy sprzedawały się same, kina pękały w szwach, a Arnold po prostu odpalał kolejne cygaro i robił swoje…

Co właściwie chce ugrać Netflix, zatrudniając postarzałą gwiazdę kina akcji z pofarbowanymi włosami? Przecież lata 90. dawno minęły, a Netflix nawet jakby chciał przywrócić ich czar i dynamikę, to polegnie, gdyż była to epoka, kiedy zdrowy rozsądek był jeszcze w cenie, a neomarksistowska ideologia nie stanowiła tak jawnej jak dziś podstawy dla agendy rządowej i kulturowej. Wytwórnia próbuje ożywić legendy, które umarły wraz ze światem, gdzie dobra opowieść to taka, w której dobro bez litości rozprawia się ze złem.

Przykładem takiego działania jest serial Fubar, w którym agent CIA grany przez Schwarzeneggera dowiaduje się, że w agencji pracuje również jego córka i zaczyna się rozgrywka pełna kłamstw i pretensji.

Serial tak bardzo próbuje być kontynuacją Prawdziwych kłamstw – będących kwintesencją połączenia akcji i humoru, z czego słynęły filmy ze Schwarzeneggerem – że aż z litości dla twórców zaczynamy podążać za ich myślą… W sumie jedna rzeczy wychodzi im całkiem dobrze – pokazanie jak denne są nasze czasy, a przy okazji próba zadania pytania: czego trzeba, by rodzina znów była rodziną?

Zachowanie zespołu agentów pokazuje skrajną niedojrzałość ich wszystkich, łącznie z jego dowódcą, czyli naszym głównym bohaterem. Lata lecą, ciało się starzeje, ale mądrości nie przybywa, nie dzieje się nic, co sprawiałoby, że człowiek może powiedzieć, że jest „kimś innym” – kimś bardziej dojrzałym, a więc lepiej dostosowanym do obecnego etapu, do nowej odpowiedzialności. Człowiek taki staje się ojcem, dziadkiem – ale wewnątrz nic się nie zmienia. Bohaterowie zachowują się jak banda smarkaczy, co w aż takim stopniu byłoby nie do pomyślenia w roku 1994, gdy powstawały Prawdziwe kłamstwa.

Poza tym mamy kolaż motywów typowych dla dzisiejszych produkcji. Przełożoną zespołu jest murzynka, a on sam – oprócz dwójki białych głównych bohaterów – składa się z mulata i hinduski, a pozostałe dwie białe postacie to notoryczny seksoholik i żydowska lesbijka. Szczególną rolę ogrywa ta ostatnia, która – choć zachowuje się najbardziej niepoważnie ze wszystkich – to jednak jej przypada w udziale rozładowywanie napiętych sytuacji i kładzenie kawy na ławę, gdy jest to konieczne. Właśnie owa niezbyt stabilna emocjonalnie lesbijka jest swoistym „wędzidłem prawdy” dla pozostałych osób dramatu. To właśnie ona radzi koledze na temat dziewczyny, która mu się podoba: Kręcą ją lata 70, a wtedy mężczyźni byli mężczyznami – Steve McQueen, Paul Newman

Tak jak w serialu Tulsa King z Sylvestrem Stallonem, występuje też motyw starości. Czy naprawdę nie można się bez tego obejść? Młodość dawnych macho skończyła się lata temu i czy naprawdę nie ma w nich nic więcej, co wciąż mogłoby fascynować widzów? Czy siła nie powinna przechodzić w mądrość… albo coś w tym stylu? Ten kolaż „dyżurnych” motywów pokazuje jak daleko jesteśmy od pierwowzoru, jakim było dzieło Jamesa Camerona.

Fubar pojawia się też wątek obyczajowy. W pewnym momencie słyszymy następujący dialog pomiędzy głównym bohaterem i jego niezamężną córką:

– Myślisz, że jestem dziewicą?
– Zostaw mi złudzenia.
– Mam 28 lat!
– Jestem staroświecki.

Staroświeckość – oto słowo klucz! Nie ma mowy o prawdziwej moralności (o powierzchownej moralności Amerykanów tu) i o zdrowych obyczajach. Wszystko jest grą pozorów. Innym razem Arnold rozmawia z córką o tym, że w ramach wykonywania obowiązków musiała odbyć stosunek z obcym mężczyzną. Wszystko rozbija się o swoistą „etykę” zawodową szpiega, ale i tak na końcu ona pyta: „To dlaczego mam wyrzuty sumienia?”. Następuje pauza i aż chce się usłyszeć, że w Arnoldzie odezwie się katolicka przeszłość i powie to, co najprostsze… „Bo to grzech”. Oczywiście nic podobnego nie słyszymy.

Fubar to spektakularne zmarnowanie świetnego potencjału – narracji, w której akcja przeplata się z dramatem rodzinnym – tym bardziej, że nieoficjalny pierwowzór, czyli Prawdziwe kłamstwa, jak najbardziej mieścił się w konserwatywnych ramach życia małżeńskiego i trudno mu coś pod tym względem zarzucić…

A może jednak jest szansa na odrodzenie?

Chciałbym mimo wszystko zakończyć optymistycznie. Wprawdzie większość produkcji Netflixa to szmiry, ale zdarzają się wyjątki. Takim jest serial Cobra Kai (o którym pisałem tu), czyli kontynuacja dawnej serii Karate Kid. Produkcja mieszcząca się w bardzo konserwatywnych ramach i przypominająca, że świat – nawet w Kalifornii, gdzie dzieje się akcja – nie musi być jak pacyfistyczna galareta, w której pływają „bezstresowo” wychowani dekadenci. Innym ciekawym przykładem jest powrót do starych dobrych wzorców kina akcji, jaki serwuje oryginalna produkcja Amazona – Reacher.

Patrząc na to, co dzieje się w kulturze – o rzeczywistości polityczno-społecznej nie wspominając – można odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach przesilenia głupoty i zła. Ale pamiętajmy, że losy ludzkości są w rękach Stwórcy i Zbawiciela, a obietnice fatimskie wciąż pozostają w mocy i dlatego to przesilenie niekoniecznie musi prowadzić do ostatecznego upadku cywilizacji białego człowieka. Jest możliwe – i to jest ta kropelka nadziei, z którą chcę zostawić Czytelników – że liberalizm okaże się śmiertelną chorobą, z której jednak cudem Boskim uda nam się powstać.

Fakt, że w człowieku działają instynkty autodestrukcji, ale nie bójmy się zapytać: Ile tak można? Ile można szkodzić samemu sobie? Ile można godzić się na oczywiste zło? Ile można wmawiać sobie, że świat jest taki, jakim malują go lewicowe ideologie, a nie taki… jaki jest? Ile można udawać, że życie nie było dawniej bardziej uporządkowane, a szczęście – pod tym względem łatwiejsze do osiągnięcia? Ile można – wreszcie – udawać, że nie podoba nam się tradycyjny model rodziny i relacji damsko-męskich, ile można dławić w sobie pragnienie tej satysfakcji, pokoju wewnętrznego i bezpieczeństwa, jakie daje dopasowanie do właściwych ról płciowych i społecznych?

Gdyby Arnold Schwarzenegger nie został „wykastrowany” ze zdrowego konserwatywnego światopoglądu i ze swoich katolickich korzeni, to faktycznie mógłby robić taką robotę, o jakiej mówi we wspomnianym na początku klipie reklamowym. W latach 80. i 90., kiedy Arnold święcił tryumfy, mieliśmy do czynienia z „tłem kulturowym”, które było jeszcze w miarę konserwatywne. Dziś całe to tło tonie w odmętach liberalizmu i marksistowskiego obłędu, dlatego nie daje już siły twórcom – nie wynosi ich dzieł na fali ogólnej fascynacji męską siłą, zdrowym rozsądkiem i „agresywną normalnością”.

Choć konserwatyzm jest odwrocie, to jednak jego kulturowa siła całkiem nie wygasła i może się odrodzić. Z tym że twórcy musieliby uświadomić sobie, że właśnie tam spoczywa ich najcenniejszy potencjał i że jeżeli odważą się stanąć twardo na nogach i pójść na przekór trendom, to nawet w środowisku zdegradowanym plagą liberalizmu będzie możliwe wytworzenie nowych wzorców, odwołujących się do tradycji, ale nie popadających w śmieszność i pretensjonalną pozę.

Biznes opiera się na popycie, więc jeżeli ludzie – co daj Boże! – zmęczą się poprawnością polityczną i ciągłym zastanawianiem się, czy mogę coś powiedzieć, czy mogę w ogóle coś pomyśleć, to wytwórnie filmowe będą musiały nadążyć za ogólnymi nastrojami. Zresztą już pojawiają się wyłomy, z jednej strony kolejne porażki projektów ideologicznych (na siłę promujących wokeizm), a z drugiej perełki, które równie dobrze mogłyby powstać trzydzieści lat temu (jak nowy Top Gun). Oby te pierwsze przynosiły coraz większe otrzeźwienie, a tych drugich pojawiało się coraz więcej!

Filip Obara

Dekonstrukcja po katolicku: Ile jest konserwatysty w Brudnym Harrym?

Dekonstrukcja po katolicku: James Bond jako agent rewolucji seksualnej

Razem przeciwko wolności. Papolatria i pozytywizm prawny

Filip Obara: Liberalny świat dostaje łomot. Gdy Van Damme wkracza do zniewieściałej Francji

Niczym algorytm niszczący nasze dusze: Kultura w rękach lewicowych „elit”

Prawdziwych komedii romantycznych już nie ma [NASZA REKOMENDACJA NA WALENTYNKI]

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij